Jesé
***
Inez dotychczas była tylko osobą, która zjawiała się dokładnie
wtedy, kiedy moje mieszkanie potrzebowało gruntownych porządków.
Zazwyczaj jej obecność przejawiała się jedynie w tym, że okna
były czyste, podłoga błyszcząca, a szafki niepokryte kurzem. Nie
byłem nawet w stanie dokładnie określić, jak wygląda i gdybym
spotkał ją na ulicy, zignorowałbym ją, gdyż pozbawiona roboczego
fartuszka wyglądałaby po prostu jak tysiące innych kobiet. Rzadko
kiedy zamienialiśmy ze sobą choć przysłowiowe trzy słowa, a
jeśli już na siebie wpadaliśmy było to tylko grzecznościowe
„dzień dobry”.
Myślałem, że to nic złego. Nigdy się na taki układ nie
skarżyła, więc stwierdziłem, że wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
Aż
do dzisiaj.
-
Sprzątanie dla pana było dla mnie czystą przyjemnością, ale w
momencie, kiedy mam sprzątać z okazji przyjścia jakiejś innej
kobiety jestem zmuszona podziękować za współpracę.
Byłem
właśnie w drodze do swojej sypialni, co by zdrzemnąć się trochę
przed przybyciem Violety, ale słysząc wyznanie pokojówki, stanąłem
jak wryty, a moja ręka zamarła nad klamką. Odwróciłem się
powoli w jej stronę z nadzieją, że za chwilę kobieta wybuchnie
śmiechem i oznajmi, iż tylko próbowała być śmieszna.
Tylko,
że uśmiech na jej twarzy nie wróżył niczego dobrego. Nie
uśmiechała się jak ktoś, kto próbuje żartować. Raczej jak
ktoś, kto właśnie odniósł zwycięstwo, w ogóle nie przejmując
się tym, iż droga do triumfu wiodła po trupach.
-
Ale... jak to?! - spytałem nerwowo rozglądając się po
zabałaganionym mieszkaniu, w którym za chwilę miała zjawić się
moja przyszła żona.
- Tak
to – odparła, cisnęła odkurzaczem na drugi koniec pokoju i
wyszła, a nieumyte okna aż zadygotały gdy trzasnęła drzwiami.
Po
mojej głowie tłukło się tylko jedno pytanie. O co jej, do jasnej
cholery chodziło? Leciała na mnie? No przepraszam bardzo, że nie
jest jedyna w gronie moich wielbicielek. Jesé Rodriguez nie mógł
uszczęśliwić wszystkich dziewczyn, a nawet jeśli by chciał to
pierwszeństwo miały te młode i piękne. Inez może i była
atrakcyjna jak na swój wiek, ale jej wiek, na oko, oscylował gdzieś
w granicach lat czterdziestu, więc na upartego mogłaby być moją
matką.
Zostałem
sam. Bez pokojówki, z nieumytymi oknami, brudnymi podłogami i
dziewczyną, która za jakąś godzinę miała przyjść i zobaczyć
ten mój mały, osobisty Armagedon.
Wyjście
Inez zmusiło mnie do podjęcia kroków ostatecznych.
Chwyciłem
za sponiewierany odkurzacz i zabrałem się do pracy
Nacho
***
Przyzwyczaiłem
się już, że mieszkanie z Jesé pod jednym dachem niosło ze sobą
mnóstwo specyficznych przygód, które musiałem znosić. Jesé
śpiewający „La mano arriba” pod prysznicem, Jesé gadający do
siebie przed lustrem czy też Jesé wrzeszczący przez sen, że La
Decima to jego zasługa. Sprzątający Jesé był jednak
niespodziewaną nowością, na którą wcale bym nie narzekał gdyby
nie fakt, że używał do tego zepsutego odkurzacza.
Rodriguez
chaotycznie przemieszczał się z miejsca na miejsce szorując
odkurzaczem po podłodze, a za nim podążała ciemna chmura kurzu
wydobywająca się z wnętrza urządzenia. Wszystko co Jesé odkurzał
oraz to, co znajdowało się w odkurzaczu już wcześniej, pokrywało
teraz stół, fotele, szafki i kupione zaledwie kilka dni temu
firanki.
- Co
ty wyprawiasz? – spytałem, gdy przechodził akurat obok mnie.
Zanim mi odpowiedział, uderzył we mnie kurzowy huragan, krok w krok
podążający za moim przyjacielem.
Zakaszlałem
lekko, po czym spojrzałem jeszcze raz na Jesé, w oczekiwaniu na
jakieś wyjaśnienia.
-
Tańczę rock’n’rolla, kurwa – odpowiedział, nawet na mnie nie
spoglądając. – Odkurzam, jakbyś nie zauważył i mam nadzieję,
że ściągnąłeś buty zanim tu wszedłeś, bo inaczej… - Tak
jest. Dokładnie w tym momencie Jesé odwrócił się w moją stronę,
by wzmocnić groźbę, którą chciał rzucić pod moim adresem, ale
zanim zdążył cokolwiek powiedzieć zauważył dzieło, które
powstało podczas jego odkurzania. – Co tu zaszło? Jak to w ogóle
możliwe, skoro właśnie odkurzyłem cały pokój?
- Tak
bywa, kiedy używasz zepsutego odkurzacza.
- Co
za kobieta! – wybuchnął Rodriguez łapiąc się za głowę. –
Nie dość, że zostawiła mnie z tym wszystkim samego to jeszcze
zepsuła mi odkurzacz!
Mireia
***
To
był jeden z tych dni, kiedy snułam się po mieszkaniu bez
konkretnego pomysłu na przeżycie najbliższych czterdziestu ośmiu
godzin. Dokładnie tyle dzieliło mnie od ponownego pójścia do
pracy. Długie czterdzieści osiem godzin w moich cichych i ponurych
czterech ścianach.
Zwykle
zajmowałam się wtedy gotowaniem lub pieczeniem ciast, które
spleśniałe lądowały później w koszu na śmieci, bo jeszcze
nigdy nie dałam rady zjeść całego samodzielnie.
Tego
dnia również miałam zamiar zająć się rozwijaniem swoich
umiejętności kulinarnych, ale kiedy zajmujesz swoje myśli rzeczami
nieistotnymi, zamiast skupiać się na tym co robisz, nawet głupie
zmiksowanie truskawek może skończyć się katastrofą.
Minęły
dwa dni odkąd nie widziałam się z Nacho, natomiast odkąd ostatni
raz o nim pomyślałam minęły jakieś dwie sekundy. Mniej więcej
dwie sekundy temu włączyłam blender, zapomniawszy nałożyć na
niego pokrywkę. W taki oto sposób przez dwie sekundy, zamiast
myśleć o Nacho, przeklinałam swoją bezmyślność i próbowałam
opanować powstały chaos.
Spojrzałam
z żalem na swoją bluzkę pokrytą teraz czerwoną plamą z
truskawek. Nie wiedziałam jednak czy bardziej żałuję pobrudzonej
bluzki czy też dwóch euro, które wydałam na truskawki zaledwie
piętnaście minut wcześniej.
Mój
dylemat został przerwany tak gwałtownie jak się pojawił. Dźwięk
dzwonka do drzwi rozległ się po mieszkaniu przyprawiając mnie o
nerwowe mdłości. Nigdy nie spodziewałam się żadnych gości,
dlatego tak stresował mnie ten dźwięk. Nie wiedziałam czy
otworzywszy drzwi zobaczę za nimi sąsiadkę ze szklanką na cukier,
którego pechowo zabrakło jej przy pieczeniu ciasta, listonosza czy
też służbę zdrowia z kaftanem bezpieczeństwa, bo któryś z
sąsiadów usłyszał moje wariactwa i postanowił interweniować.
Najmniej
jednak spodziewałam się zobaczyć Jesé Rodrigueza, a to właśnie
jego twarz ukazała mi się tuż po otworzeniu drzwi. Po głowie
tłukło mi się jedno, krótkie, ale jakże zasadnicze pytanie: j a
k ?
- Co
ty tu robisz? - spytałam, nie kryjąc zaskoczenia i niezadowolenia z
jego niespodziewanej wizyty. Nie chodziło o samą jego obecność, a
o fakt, że jego ciało – wysportowane, a do tego od stóp do głów
odziane w markowe ubrania, niezbyt estetycznie kontrastowało z
dyndającą mi nad głową żarówką na drucie. Nie wspominając już
o ścianach na korytarzu, z odpryskującą farbą i plamami
niewiadomego pochodzenia. To co, pasowałoby do specyficznego
wystroju wnętrza mojej kamienicy to jego ubrudzona twarz i ręce.
Intuicja podpowiedziała mi, że miało to głęboki związek z
powodem, dla którego znalazł się przed moimi drzwiami.
–
Cześć, Mireio. Ciebie też miło widzieć, pięknie dziś wyglądasz
– odparł ironicznie, ale zrobił to w taki sposób, iż byłabym
skłonna w to uwierzyć, gdyby nie fakt, że na mojej bluzce
znajdowało się jakieś pół kilo rozgniecionych truskawek.
–
Cześć Jesé. Odpowiedz mi na
pytanie albo twoja krew też znajdzie się na mojej koszulce.
Rodriguez
spojrzał na mnie z mieszanką zdziwienia i śmiertelnego strachu –
rzecz jasna, udawanego.
– Z
tej strony cię jeszcze nie poznałem – oznajmił, po czym
posłusznie przeszedł w końcu do sedna: – Za dwie godziny ma
przyjść do mnie Violeta, w moim mieszkaniu panuje bałagan, moja
pokojówka dzisiaj rano zrezygnowała z pracy i zostawiła mnie z
nieposprzątanym mieszkaniem, zepsutym odkurzaczem i Nacho, którego
to wszystko bawi – oznajmił, a umorusana kurzem twarz, w pewnym
stopniu potwierdziła jego zeznania. – Potrzebuję natychmiastowej
pomocy.
Chyba
nie zrozumiał pytania. Właściwie to powody, dla których mnie
odwiedził były dla mnie kwestią drugorzędną. Bardziej
interesowało mnie to w jaki sposób się tu dostał, skoro tak się
starałam by nie odkrył miejsca mojego zamieszkania.
-
Wzruszyła mnie ta opowieść. Powiedz mi lepiej skąd wiedziałeś
gdzie mieszkam, skoro skrzętnie to ukrywałam? - rozszerzyłam swoje
pytanie, na co on tylko uśmiechnął się dosyć groźnie i
tajemniczo, odpowiadając krótko:
-
Jesé Rodriguez to naczelny stalker Realu Madryt. Zapamiętaj.
Nic
mi to nie wyjaśniło, ale za to uświadomiło mi jedną rzecz: Nie
chciałam wiedzieć w jaki sposób to odkrył. Naprawdę, nie
chciałam.
Naczelny
Stalker Realu Madryt swoja nieprzemożoną siłą perswazji zaciągnął
mnie do swojego samochodu, który dosyć groteskowo prezentował się
na zaniedbanym placu, wśród innych, równie zaniedbanych aut, które
wszystkie razem wzięte, z pewnością nie były wart tyle co
samochód Rodrigueza.
Ciężko
było mi stwierdzić jak daleko ode mnie mieszkał Jesé, bo przez
madryckie korki w godzinach szczytu, czas podróży niewiarygodnie
się dłużył. Biorąc jednak pod uwagę nowoczesne bloki mieszkalne
i zabezpieczenia, które zastosowano przy każdym wjeździe na teren
osiedla, musiało to być bardzo daleko od mojej rozpadającej się
kamienicy, której drzwi zawsze były otwarte.
Poczułam
się trochę przytłoczona otaczającym mnie bogactwem, ale starałam
się o tym nie myśleć. Cieszyłam się, że mam jakieś zajęcie
wypełniające mi czas wolny od pracy.
Zajechaliśmy
na podziemny parking, a później windą dostaliśmy się na piętro,
na którym mieściło się mieszkanie Rodrigueza. Doskonale
wiedziałam, że tymczasowo mieszka tam też Nacho, ale o tym również
starałam się nie myśleć. Niestety w myśleniu o Nacho byłam w
ostatnim czasie bardzo dobra. Gdyby przysługiwały za to jakieś
nagrody, prawdopodobnie zgarnęłabym tą główną.
Miałam
nadzieję, że go nie będzie i wydawało się, że moje modły
zostały wysłuchane, gdyż w momencie gdy weszliśmy do mieszkania,
nie tętniło ono życiem. Wszystko wskazywało na to, że razem z
Jese jesteśmy jedynymi istotami żywymi, które się w nim znajdują,
kiedy nagle...
– I'm
never gonna dance again! Guilty feet have got no rhythm!
Nie
był to George Michael we własnej osobie, a jakiś okropnie
parodiujący go głos. Jakość tego wykonania Careless
Whisper zeszła jednak na drugi
plan, gdy z łazienki wyszedł Nacho, odziany jedynie w
ręcznik owinięty wokół bioder.
Wytrzeszczyłam
oczy jak żaba, a moje płuca wypełniły się powietrzem, którego
nie byłam w stanie z siebie wyrzucić z powrotem. Instynktownie
zamknęłam oczy, ale serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a
oddychanie przychodziło mi z trudem.
–
Kurwa, Jesé. Mógłbyś mnie łaskawie informować kiedy ktoś ma
nas odwiedzić – fuknął Nacho, gdy dostrzegł moją obecność.
Otworzyłam oczy i przez moment mój wzrok krzyżował się z jego
zaniepokojonym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że moja twarz w żaden
sposób nie wyraża tego jak zadziałał na mnie jego widok w takim
wydaniu.
– A
ty mógłbyś się ubrać, bo właśnie zgorszyłeś mi koleżankę.
Odetchnęłam
głęboko, gdy Fernandez zniknął w korytarzu, który prawdopodobnie
prowadził do jego sypialni. Nie mogłam się jednak pozbyć tego
dziwnego napięcia, które czułam gdzieś w podbrzuszu.
–
To może ja umyję okna? – zaproponowałam, by odwrócić swoją
uwagę od obrazu półnagiego Nacho, który zagnieździł się w
mojej głowie.
–
Zwariowałaś? Jeszcze z któregoś wypadniesz – zabronił mi
kategorycznie, po czym głośno zawołał: – Nacho! Nie chciałbyś
umyć okien?
Okej.
W Rodriguezowej hierarchii zajmowałam wyższe miejsce niż jego
kumpel, skoro jego życie był w stanie zaryzykować dla czystych
okien. Chyba powinnam sobie to wpisać do życiorysu jako największy
sukces mojego zycia.
–
Poproś lepiej tą wredną sąsiadkę spod szóstki! - odpowiedział
Fernandez.
–
To brzmi jak dobry plan, ale nie mam czasu użerać się z
nieżyczliwą sąsiadką – mruknął Jesé i spojrzał na okna. -
Właściwie to nie są aż tak brudne, nie przesadzajmy z tymi
porządkami.
Planowanie wielkiego sprzątania przerwał nam dźwięk, dochodzący
prawdopodobnie z kuchni, bo brzmiało jak piekarnik, oznajmujący, iż
przyrządzana potrawa jest już gotowa do spożycia.
–
Jedzenie nareszcie gotowe! - ucieszył się Jesé i pognał do
kuchni.
Na
słowo „jedzenie” ze swojego pokoju wymaszerował również Nacho
(już ubrany), ale nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć, bo
wyjątkowo szybko powędrował w ślad za Rodriguezem i tyle ich obu
widziałam.
A
potem usłyszałam tylko żałosny wrzask Jesé, stanowcze „Ty
mózgowy niedojebie” Fernandeza i kilka innych równie barwnych
epitetów, którymi zaczęli się nawzajem obrzucać.
–
Pod zimną wodę z tym, durniu! - krzyknął Nacho, co okazało się
kluczem do zakończenia małej awantury, która wybuchła pomiędzy
nimi. Ich wrzaski zastąpił szum bieżącej wody z kranu.
Ostrożnie
zajrzałam do kuchni, bojąc się tego, co tam zastanę. W tym samym
momencie rozległ się kolejny wrzask Jesé, który tak mnie
wystraszył, iż cofnęłam się z powrotem do przedpokoju, czekając
aż sytuacja się uspokoi.
–
Zimną wodę, idioto! - fuknął Nacho, a potem znów nastała cisza.
Uznałam więc, że mogę wkroczyć do kuchni by zapoznać się z
sytuacją.
–
Co się stało? - spytałam delikatnie, z obawy, iż wtrącenie
czegokolwiek w ich kłótnię może zakończyć się wybuchem,
którego już nic nie będzie w stanie opanować.
–
Chciał wyciągnąć rozgrzaną blachę z piekarnika gołą ręką.
Co za półmózg.
Nie
miałam zielonego pojęcia ile, w ciągu jakichś dwóch minut,
poznałam synonimów słowa „idiota”, ale czułam, że Nacho ma
ich jeszcze sporo w zanadrzu.
–
To miłość! - powiedział w swojej obronie Jesé. – Miłość
ogłupia i sprawia, że zdarza nam się zapomnieć o najoczywistszych
rzeczach. Nigdy nie byłeś zakochany?
–
Ojej, to tak urocze, że zaraz się zrzygam. Nie zwalaj swojej
bezmyślności na miłość.
Chyba
z grzeczności powinnam spytać Jesé czy wszystko z nim w porządku,
ale z racji tego, iż stał przede mną cały i zdrowy, pozwoliłam
skupić całą swoją uwagę na Nacho. Zastanawiałam się bowiem,
czy bardziej podoba mi się wkurzony Nacho, czy fakt, iż pomimo
złości stał przy Rodriguezie interesując się jego poparzoną
dłonią. Aż sama miałam ochotę coś zmalować, żeby to mną się
tak zainteresował. Przez moment zastanawiałam się czy nie wziąć
się za mycie okien, by zmusić go do jakiejś interwencji, skoro
obaj z Jesé uznali to za zbyt niebezpieczne.
–
Dzień dobry, co to za zamieszanie? – snucie planów przerwał mi
kobiecy głos, którego właścicielka właśnie wtargnęła do
kuchni.
–
Boże, Viola! Ty już tutaj? – spanikował Jesé, na moment
zapominając o swojej poparzonej ręce. – Ja wcale nie jestem takim
bałaganiarzem, po prostu nie zdążyłem posprzątać! – nieudolne
próby wytłumaczenia się, Violeta skomentowała puknięciem się w
czoło.
–
Za to zdążyłeś przyrządzić coś, co bardzo apetycznie pachnie i
przy okazji zrobić sobie krzywdę. Pokaż to – poprosiła
dziewczyna, na co Jesé kiwnął głową w kierunku piekarnika.
–
Jest jeszcze w piekarniku – oznajmił Rodriguez, na co razem z
Nacho jednomyślnie uśmiechnęliśmy się, próbując stłumić
wybuch śmiechu.
–
Mówię o twojej ręce, ciołku!
–
No wiem, przecież – oburzył się Jesé gromiąc wzrokiem Nacho,
który złośliwie szturchnął go w ramię. – To nic takiego,
tylko trochę boli – oznajmił i wyciągnął rękę w stronę
swojej potencjalnej ukochanej.
–
Ale się załatwiłeś – skomentowała Violeta, bacznie
przyglądając się bliznom, które powstały na jego dłoni. - Nie
wygląda to dobrze, lepiej niech obejrzy to lekarz. Im szybciej
pojedziemy tym lepiej! - zarządziła, a ja zamarłam, bo to
oznaczało, że zostanę tutaj sama z Nacho.
–
Im szybciej tym lepiej? – przeraził się Rodriguez. – Chcesz
przez to powiedzieć, że moje życie jest zagrożone?
–
Chcę przez to powiedzieć, że teraz madryckie ulice są jeszcze w
miarę przejezdne.
–
Tak, masz rację. Jedźmy od razu – powiedział Rodriguez, a ja
odniosłam wrażenie, że przyznałby jej rację nawet, gdyby
oznajmiła mu, że za chwilę spadnie śnieg, mimo że mamy początek
czerwca. Nie potępiałam takiego zachowania, bo żywiłam podobne
uczucia do Nacho.
Jesé
i Violeta opuścili mieszkanie, a ja dalej stałam w kuchni jak
kołek. Co gorsza Nacho też w niej stał. A raczej kombinował coś
przy jedzeniu, które przygotował Jesé.
Cholera.
Co
teraz?
–
Na szczęście Jesé przypalił tylko swoją rękę, zapiekanka chyba
będzie zjadliwa.
Aha.
To chyba znaczyło, że Nacho już znalazł rozwiązanie sytuacji, w
której się znalazłam. Jako kobieta, miałam skłonność do
przesadnego czytania między wierszami, a więc i tym razem
spróbowałam rozłożyć to niezbyt długie zdanie na czynniki
pierwsze. Według moich obliczeń wyszło na to, że właśnie
zostałam zaproszona na obiad.
– Co tak patrzysz? - spytał, dając mi do zrozumienia, że od
dłuższej chwili wpatrywałam się, na zmianę, to na niego, to na
blachę, którą właśnie wyciągnął z piekarnika. - Sam tego nie
zjem, a zanim oni wrócą to będzie już zimne.
A to
chyba miało być potwierdzenie moich domyśleń.
Nacho
***
Nie
miałem pojęcia co takiego skłoniło mnie do tego, by zatrzymać ją
w mieszkaniu, zamiast zaproponować jej podwózkę do domu. Nadzieja,
że ten wieczór skończy się w łóżku? Miałem taką myśl gdzieś
z tyłu głowy, a ona sprawiała wrażenie takiej, która zrobiłaby
dla mnie wszystko. Mógłbym to bezwzględnie wykorzystać by
zaspokoić własne potrzeby, ale... nie chciałem. Coś mnie
powstrzymywało. Dostrzegłem bowiem w Mireii jakieś podobieństwo
do Marii z początku naszej znajomości. Spoglądała na mnie z taką
samą niepewnością i lekkim niedowierzaniem, iż w ogóle
postanowiłem coś do niej powiedzieć.
Zabawne.
Nawet ich imiona były podobne. Tak jakby los dał mi drugą szansę,
bym mógł naprawić to co zniszczyłem w wieku zaledwie lat
dziewiętnastu.
Zabawniejsze
było jednak to, że nawet nie poświęciłbym jej większej uwagi,
gdyby nie złośliwości Jesé po klubowej imprezie, na którą z nią
przyszedł. Nie spojrzałbym na nią w ten sposób, gdyby razem z
Moratą na swój sposób nie narzucali mi jej od dłuższego czasu.
–
Chyba lepiej będzie jeśli trochę tu ogarnę, tak jak prosił mnie
Jesé, a potem pójdę do domu – powiedziała Mireia, a ja
natychmiast wybiłem jej z głowy tą myśl. Zarówno sprzątanie jak
i chęć powrotu do domu.
–
Chyba zwariowałaś. Jesé teraz tu nie ma, a ja zabraniam ci
sprzątać. Zamiast tego proponuję ci kawałek zapiekanki, lampkę
wina i... – zawiesiłem się na moment, bo wiedziałem, że
dorzucenie trzeciego elementu do tego kusząco brzmiącego zestawu
trochę zmąciłoby jego atrakcyjność, ale Mireia miała dobrą
intuicję i sama wyczuła co takiego nie przechodzi mi przez gardło.
–
Mecz reprezentacji Hiszpanii na Mundialu, zgadłam?
–
Jeśli nie masz nic przeciwko... – próbowałem udawać, że to dla
mnie nic ważnego, ale przecież byłem piłkarzem. Byłem również
potencjalną przyszłością hiszpańskiej reprezentacji, nawet jeśli
na chwilę obecną drużyna była tak silna, iż nie było w niej dla
mnie miejsca.
–
Chyba i tak nie mam nic do powiedzenia na ten temat. - Uśmiechnęła
się nieśmiało i wzruszyła ramionami. – Zapiekanki i lampki wina
chyba też nie mogę ci odmówić.
–
To propozycja jedyna w swoim rodzaju – oznajmiłem, a następnie
sięgnąłem do szafki po talerze. – Rozgość się w salonie, a ja
zaraz do ciebie dołączę. Od razu zaznaczam, że to pobojowisko,
które tam zastaniesz to dzieło Jesé, więc nie myśl źle o mnie.
Mireia
***
Chyba
upadłam na głowę.
Powinnam
była zabrać się z Jesé i Violetą i poprosić ich żeby wysadzili
mnie gdzieś skąd mogłabym się bez większych problemów dostać
do domu.
Tymczasem
siedziałam w mocno zabałaganionym mieszkaniu, czekając aż Nacho
przestanie krzątać się w kuchni i do mnie dołączy. To brzmiało
dobrze, ale w praktyce było... dziwnie. Czułam się spięta i lekko
zestresowana. Cudem był fakt, że w ogóle byłam w stanie z nim
rozmawiać, choć w gardle czułam ogromną gulę, która
uniemożliwiała mi wyraźne wysławianie się.
Upadłam
na głowę. Zdecydowanie.
–
Kolację, a raczej obiadokolację podano! - oznajmił Fernandez
stawiając przede mną talerz ze sporym kawałkiem upichconej przez
Jesé zapiekanki. Było mi trochę głupio, że wykorzystujemy jego
wysiłek, ale czy ja miałam siłę i ochotę by dyskutować z
pomysłami Nacho?
Spojrzałam
na niego, a uśmiech, który zdobił jego twarz uświadomił mi, że
nie mam nawet prawa by z nim dyskutować.
Z
łatwością dostrzegłam, że on również czuje się zakłopotany i
to dodawało mi nieco otuchy, ale nie zmieniało faktu, że miał
nade mną przewagę. Ogromną przewagę.
Nie
rozmawialiśmy za dużo, ale mimo to z każdą minutą czułam się
swobodniej. Nawet wtedy, gdy Nacho podrywał się z miejsca i rzucał
bluzgami pod adresem swoich kolegów po fachu. Nawet ja, kompletnie
nieznająca się na piłce nożnej wiedziałam, że przegrywanie 1:3
w momencie, gdy do końca meczu zostało jeszcze prawie pół godziny
nie wróży nic dobrego.
– Czemu nie uznano tego gola? – spytałam, gdy Fernandez opadł
na kanapę i przestał powtarzać w dupę sobie wsadź tą
chorągiewkę pod adresem sędziego.
–
Był spalony – odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz
na świecie.
–
Aha – mruknęłam. - Nie zauważyłam – dodałam z lekkim
przekąsem i postanowiłam nie zadawać więcej pytań, skoro pytałam
o rzeczy tak oczywiste jak spalony w piłce nożnej. W końcu każdy
głupi wiedział co to takiego ten spalony, prawda?
Każdy
głupi oprócz mnie, ale postanowiłam się z tym nie uzewnętrzniać
i poudawać, że faktycznie po prostu tego „nie zauważyłam”.
Znowu
zapadła cisza, a Nacho spojrzał na mnie, jakby tylko czekał aż
zapytam co to jest spalony. Nie zamierzałam tego robić.
–
Nie spytasz co to jest spalony?
No
cóż. Nigdy nie miałam zbyt silnej woli.
–
Co to jest spalony? - spytałam wedle przyzwolenia.
Fernandez
wyprostował się dumnie, że może wykazać się przede mną swoją
piłkarską wiedzą i rozpoczął monolog, z którego i tak nic nie
rozumiałam.
–
To taka pozycja, kiedy napastnik, w momencie podania piłki znajduje
się między bramkarzem, a ostatnim obrońcą drużyny przeciwnej –
oznajmił. – Oczywiście pozycje zawodników podałem umownie, bo
równie dobrze zamiast obrońcy może to być napastnik drużyny
przeciwnej.
Wszystko
rozumiem – pomyślałam ironicznie, ale nie powiedziałam tego na
głos. Wolałam, żeby to on cały czas do mnie mówił. Słuchanie
jego głosu było przyjemne i przynosiło mi swego rodzaju ukojenie.
Z każdą kolejną chwilą czułam wewnątrz coraz większy spokój,
który wypełniał stopniowo każdą komórkę mojego ciała. A
później stało się to, czego bałam się nawet w samotności.
Zasnęłam.
________________________
Kończę bardzo dobry dla
mnie rok 2016 rozdziałem na opowiadanie, którego chyba i tak nikt
nie czyta, ale skończę je choćby tylko dla siebie. Pytanie tylko
czy będę je dalej publikować, czy też pisać tylko do szuflady? Jest sens? Czyta to ktoś jeszcze? Proszę o
odzew! :> i zapraszam do udziału w ankiecie u góry.
Dla tych, które jeszcze
tu są, ślę najserdeczniejsze życzenia! Wszystkiego dobrego w
2017, nie zmieniajcie się pod presją otoczenia, tudzież
ogólnoświatowej akcji „nowy rok – nowa ja”, tylko dążcie do
swoich celów według własnych przekonań.
PS Specjalnie nie
napisałam w jaki sposób Jesé odkrył mieszkanie Mirei, bo to w
sumie niezbyt istotne. Uznałam, że pozostawię Wam w tej kwestii
pole do popisu XD