Informacja

Przykro mi, że tak się dzieje, ale z powodu zerowego odzewu pod dwoma ostatnimi rozdziałami, blog zostaje zawieszony. Naprawdę szkoda, bo wiązałam z tą historią ogromne nadzieje. Nie wykluczam jednak powrotu, jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy moich bohaterów.

Rozdział siódmy

Jesé
***

Inez dotychczas była tylko osobą, która zjawiała się dokładnie wtedy, kiedy moje mieszkanie potrzebowało gruntownych porządków. Zazwyczaj jej obecność przejawiała się jedynie w tym, że okna były czyste, podłoga błyszcząca, a szafki niepokryte kurzem. Nie byłem nawet w stanie dokładnie określić, jak wygląda i gdybym spotkał ją na ulicy, zignorowałbym ją, gdyż pozbawiona roboczego fartuszka wyglądałaby po prostu jak tysiące innych kobiet. Rzadko kiedy zamienialiśmy ze sobą choć przysłowiowe trzy słowa, a jeśli już na siebie wpadaliśmy było to tylko grzecznościowe „dzień dobry”.
Myślałem, że to nic złego. Nigdy się na taki układ nie skarżyła, więc stwierdziłem, że wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
Aż do dzisiaj.
- Sprzątanie dla pana było dla mnie czystą przyjemnością, ale w momencie, kiedy mam sprzątać z okazji przyjścia jakiejś innej kobiety jestem zmuszona podziękować za współpracę.
Byłem właśnie w drodze do swojej sypialni, co by zdrzemnąć się trochę przed przybyciem Violety, ale słysząc wyznanie pokojówki, stanąłem jak wryty, a moja ręka zamarła nad klamką. Odwróciłem się powoli w jej stronę z nadzieją, że za chwilę kobieta wybuchnie śmiechem i oznajmi, iż tylko próbowała być śmieszna.
Tylko, że uśmiech na jej twarzy nie wróżył niczego dobrego. Nie uśmiechała się jak ktoś, kto próbuje żartować. Raczej jak ktoś, kto właśnie odniósł zwycięstwo, w ogóle nie przejmując się tym, iż droga do triumfu wiodła po trupach.
- Ale... jak to?! - spytałem nerwowo rozglądając się po zabałaganionym mieszkaniu, w którym za chwilę miała zjawić się moja przyszła żona.
- Tak to – odparła, cisnęła odkurzaczem na drugi koniec pokoju i wyszła, a nieumyte okna aż zadygotały gdy trzasnęła drzwiami.
Po mojej głowie tłukło się tylko jedno pytanie. O co jej, do jasnej cholery chodziło? Leciała na mnie? No przepraszam bardzo, że nie jest jedyna w gronie moich wielbicielek. Jesé Rodriguez nie mógł uszczęśliwić wszystkich dziewczyn, a nawet jeśli by chciał to pierwszeństwo miały te młode i piękne. Inez może i była atrakcyjna jak na swój wiek, ale jej wiek, na oko, oscylował gdzieś w granicach lat czterdziestu, więc na upartego mogłaby być moją matką.
Zostałem sam. Bez pokojówki, z nieumytymi oknami, brudnymi podłogami i dziewczyną, która za jakąś godzinę miała przyjść i zobaczyć ten mój mały, osobisty Armagedon.
Wyjście Inez zmusiło mnie do podjęcia kroków ostatecznych.
Chwyciłem za sponiewierany odkurzacz i zabrałem się do pracy



Nacho
***

Przyzwyczaiłem się już, że mieszkanie z Jesé pod jednym dachem niosło ze sobą mnóstwo specyficznych przygód, które musiałem znosić. Jesé śpiewający „La mano arriba” pod prysznicem, Jesé gadający do siebie przed lustrem czy też Jesé wrzeszczący przez sen, że La Decima to jego zasługa. Sprzątający Jesé był jednak niespodziewaną nowością, na którą wcale bym nie narzekał gdyby nie fakt, że używał do tego zepsutego odkurzacza.
Rodriguez chaotycznie przemieszczał się z miejsca na miejsce szorując odkurzaczem po podłodze, a za nim podążała ciemna chmura kurzu wydobywająca się z wnętrza urządzenia. Wszystko co Jesé odkurzał oraz to, co znajdowało się w odkurzaczu już wcześniej, pokrywało teraz stół, fotele, szafki i kupione zaledwie kilka dni temu firanki.
- Co ty wyprawiasz? – spytałem, gdy przechodził akurat obok mnie. Zanim mi odpowiedział, uderzył we mnie kurzowy huragan, krok w krok podążający za moim przyjacielem.
Zakaszlałem lekko, po czym spojrzałem jeszcze raz na Jesé, w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia.
- Tańczę rock’n’rolla, kurwa – odpowiedział, nawet na mnie nie spoglądając. – Odkurzam, jakbyś nie zauważył i mam nadzieję, że ściągnąłeś buty zanim tu wszedłeś, bo inaczej… - Tak jest. Dokładnie w tym momencie Jesé odwrócił się w moją stronę, by wzmocnić groźbę, którą chciał rzucić pod moim adresem, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć zauważył dzieło, które powstało podczas jego odkurzania. – Co tu zaszło? Jak to w ogóle możliwe, skoro właśnie odkurzyłem cały pokój?
- Tak bywa, kiedy używasz zepsutego odkurzacza.
- Co za kobieta! – wybuchnął Rodriguez łapiąc się za głowę. – Nie dość, że zostawiła mnie z tym wszystkim samego to jeszcze zepsuła mi odkurzacz!



Mireia
***


To był jeden z tych dni, kiedy snułam się po mieszkaniu bez konkretnego pomysłu na przeżycie najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. Dokładnie tyle dzieliło mnie od ponownego pójścia do pracy. Długie czterdzieści osiem godzin w moich cichych i ponurych czterech ścianach.
Zwykle zajmowałam się wtedy gotowaniem lub pieczeniem ciast, które spleśniałe lądowały później w koszu na śmieci, bo jeszcze nigdy nie dałam rady zjeść całego samodzielnie.
Tego dnia również miałam zamiar zająć się rozwijaniem swoich umiejętności kulinarnych, ale kiedy zajmujesz swoje myśli rzeczami nieistotnymi, zamiast skupiać się na tym co robisz, nawet głupie zmiksowanie truskawek może skończyć się katastrofą.
Minęły dwa dni odkąd nie widziałam się z Nacho, natomiast odkąd ostatni raz o nim pomyślałam minęły jakieś dwie sekundy. Mniej więcej dwie sekundy temu włączyłam blender, zapomniawszy nałożyć na niego pokrywkę. W taki oto sposób przez dwie sekundy, zamiast myśleć o Nacho, przeklinałam swoją bezmyślność i próbowałam opanować powstały chaos.
Spojrzałam z żalem na swoją bluzkę pokrytą teraz czerwoną plamą z truskawek. Nie wiedziałam jednak czy bardziej żałuję pobrudzonej bluzki czy też dwóch euro, które wydałam na truskawki zaledwie piętnaście minut wcześniej.
Mój dylemat został przerwany tak gwałtownie jak się pojawił. Dźwięk dzwonka do drzwi rozległ się po mieszkaniu przyprawiając mnie o nerwowe mdłości. Nigdy nie spodziewałam się żadnych gości, dlatego tak stresował mnie ten dźwięk. Nie wiedziałam czy otworzywszy drzwi zobaczę za nimi sąsiadkę ze szklanką na cukier, którego pechowo zabrakło jej przy pieczeniu ciasta, listonosza czy też służbę zdrowia z kaftanem bezpieczeństwa, bo któryś z sąsiadów usłyszał moje wariactwa i postanowił interweniować.
Najmniej jednak spodziewałam się zobaczyć Jesé Rodrigueza, a to właśnie jego twarz ukazała mi się tuż po otworzeniu drzwi. Po głowie tłukło mi się jedno, krótkie, ale jakże zasadnicze pytanie: j a k ?
- Co ty tu robisz? - spytałam, nie kryjąc zaskoczenia i niezadowolenia z jego niespodziewanej wizyty. Nie chodziło o samą jego obecność, a o fakt, że jego ciało – wysportowane, a do tego od stóp do głów odziane w markowe ubrania, niezbyt estetycznie kontrastowało z dyndającą mi nad głową żarówką na drucie. Nie wspominając już o ścianach na korytarzu, z odpryskującą farbą i plamami niewiadomego pochodzenia. To co, pasowałoby do specyficznego wystroju wnętrza mojej kamienicy to jego ubrudzona twarz i ręce. Intuicja podpowiedziała mi, że miało to głęboki związek z powodem, dla którego znalazł się przed moimi drzwiami.
– Cześć, Mireio. Ciebie też miło widzieć, pięknie dziś wyglądasz – odparł ironicznie, ale zrobił to w taki sposób, iż byłabym skłonna w to uwierzyć, gdyby nie fakt, że na mojej bluzce znajdowało się jakieś pół kilo rozgniecionych truskawek.
– Cześć Jesé. Odpowiedz mi na pytanie albo twoja krew też znajdzie się na mojej koszulce.
Rodriguez spojrzał na mnie z mieszanką zdziwienia i śmiertelnego strachu – rzecz jasna, udawanego.
– Z tej strony cię jeszcze nie poznałem – oznajmił, po czym posłusznie przeszedł w końcu do sedna: – Za dwie godziny ma przyjść do mnie Violeta, w moim mieszkaniu panuje bałagan, moja pokojówka dzisiaj rano zrezygnowała z pracy i zostawiła mnie z nieposprzątanym mieszkaniem, zepsutym odkurzaczem i Nacho, którego to wszystko bawi – oznajmił, a umorusana kurzem twarz, w pewnym stopniu potwierdziła jego zeznania. – Potrzebuję natychmiastowej pomocy.
Chyba nie zrozumiał pytania. Właściwie to powody, dla których mnie odwiedził były dla mnie kwestią drugorzędną. Bardziej interesowało mnie to w jaki sposób się tu dostał, skoro tak się starałam by nie odkrył miejsca mojego zamieszkania.
- Wzruszyła mnie ta opowieść. Powiedz mi lepiej skąd wiedziałeś gdzie mieszkam, skoro skrzętnie to ukrywałam? - rozszerzyłam swoje pytanie, na co on tylko uśmiechnął się dosyć groźnie i tajemniczo, odpowiadając krótko:
- Jesé Rodriguez to naczelny stalker Realu Madryt. Zapamiętaj.
Nic mi to nie wyjaśniło, ale za to uświadomiło mi jedną rzecz: Nie chciałam wiedzieć w jaki sposób to odkrył. Naprawdę, nie chciałam.
Naczelny Stalker Realu Madryt swoja nieprzemożoną siłą perswazji zaciągnął mnie do swojego samochodu, który dosyć groteskowo prezentował się na zaniedbanym placu, wśród innych, równie zaniedbanych aut, które wszystkie razem wzięte, z pewnością nie były wart tyle co samochód Rodrigueza.
Ciężko było mi stwierdzić jak daleko ode mnie mieszkał Jesé, bo przez madryckie korki w godzinach szczytu, czas podróży niewiarygodnie się dłużył. Biorąc jednak pod uwagę nowoczesne bloki mieszkalne i zabezpieczenia, które zastosowano przy każdym wjeździe na teren osiedla, musiało to być bardzo daleko od mojej rozpadającej się kamienicy, której drzwi zawsze były otwarte.
Poczułam się trochę przytłoczona otaczającym mnie bogactwem, ale starałam się o tym nie myśleć. Cieszyłam się, że mam jakieś zajęcie wypełniające mi czas wolny od pracy.
Zajechaliśmy na podziemny parking, a później windą dostaliśmy się na piętro, na którym mieściło się mieszkanie Rodrigueza. Doskonale wiedziałam, że tymczasowo mieszka tam też Nacho, ale o tym również starałam się nie myśleć. Niestety w myśleniu o Nacho byłam w ostatnim czasie bardzo dobra. Gdyby przysługiwały za to jakieś nagrody, prawdopodobnie zgarnęłabym tą główną.
Miałam nadzieję, że go nie będzie i wydawało się, że moje modły zostały wysłuchane, gdyż w momencie gdy weszliśmy do mieszkania, nie tętniło ono życiem. Wszystko wskazywało na to, że razem z Jese jesteśmy jedynymi istotami żywymi, które się w nim znajdują, kiedy nagle...
I'm never gonna dance again! Guilty feet have got no rhythm!
Nie był to George Michael we własnej osobie, a jakiś okropnie parodiujący go głos. Jakość tego wykonania Careless Whisper zeszła jednak na drugi plan, gdy z łazienki wyszedł Nacho, odziany jedynie w ręcznik owinięty wokół bioder.
Wytrzeszczyłam oczy jak żaba, a moje płuca wypełniły się powietrzem, którego nie byłam w stanie z siebie wyrzucić z powrotem. Instynktownie zamknęłam oczy, ale serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a oddychanie przychodziło mi z trudem.
– Kurwa, Jesé. Mógłbyś mnie łaskawie informować kiedy ktoś ma nas odwiedzić – fuknął Nacho, gdy dostrzegł moją obecność. Otworzyłam oczy i przez moment mój wzrok krzyżował się z jego zaniepokojonym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że moja twarz w żaden sposób nie wyraża tego jak zadziałał na mnie jego widok w takim wydaniu.
– A ty mógłbyś się ubrać, bo właśnie zgorszyłeś mi koleżankę.
Odetchnęłam głęboko, gdy Fernandez zniknął w korytarzu, który prawdopodobnie prowadził do jego sypialni. Nie mogłam się jednak pozbyć tego dziwnego napięcia, które czułam gdzieś w podbrzuszu.
– To może ja umyję okna? – zaproponowałam, by odwrócić swoją uwagę od obrazu półnagiego Nacho, który zagnieździł się w mojej głowie.
– Zwariowałaś? Jeszcze z któregoś wypadniesz – zabronił mi kategorycznie, po czym głośno zawołał: – Nacho! Nie chciałbyś umyć okien?
Okej. W Rodriguezowej hierarchii zajmowałam wyższe miejsce niż jego kumpel, skoro jego życie był w stanie zaryzykować dla czystych okien. Chyba powinnam sobie to wpisać do życiorysu jako największy sukces mojego zycia.
– Poproś lepiej tą wredną sąsiadkę spod szóstki! - odpowiedział Fernandez.
– To brzmi jak dobry plan, ale nie mam czasu użerać się z nieżyczliwą sąsiadką – mruknął Jesé i spojrzał na okna. - Właściwie to nie są aż tak brudne, nie przesadzajmy z tymi porządkami.
Planowanie wielkiego sprzątania przerwał nam dźwięk, dochodzący prawdopodobnie z kuchni, bo brzmiało jak piekarnik, oznajmujący, iż przyrządzana potrawa jest już gotowa do spożycia.
– Jedzenie nareszcie gotowe! - ucieszył się Jesé i pognał do kuchni.
Na słowo „jedzenie” ze swojego pokoju wymaszerował również Nacho (już ubrany), ale nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć, bo wyjątkowo szybko powędrował w ślad za Rodriguezem i tyle ich obu widziałam.
A potem usłyszałam tylko żałosny wrzask Jesé, stanowcze „Ty mózgowy niedojebie” Fernandeza i kilka innych równie barwnych epitetów, którymi zaczęli się nawzajem obrzucać.
– Pod zimną wodę z tym, durniu! - krzyknął Nacho, co okazało się kluczem do zakończenia małej awantury, która wybuchła pomiędzy nimi. Ich wrzaski zastąpił szum bieżącej wody z kranu.
Ostrożnie zajrzałam do kuchni, bojąc się tego, co tam zastanę. W tym samym momencie rozległ się kolejny wrzask Jesé, który tak mnie wystraszył, iż cofnęłam się z powrotem do przedpokoju, czekając aż sytuacja się uspokoi.
– Zimną wodę, idioto! - fuknął Nacho, a potem znów nastała cisza. Uznałam więc, że mogę wkroczyć do kuchni by zapoznać się z sytuacją.
– Co się stało? - spytałam delikatnie, z obawy, iż wtrącenie czegokolwiek w ich kłótnię może zakończyć się wybuchem, którego już nic nie będzie w stanie opanować.
– Chciał wyciągnąć rozgrzaną blachę z piekarnika gołą ręką. Co za półmózg.
Nie miałam zielonego pojęcia ile, w ciągu jakichś dwóch minut, poznałam synonimów słowa „idiota”, ale czułam, że Nacho ma ich jeszcze sporo w zanadrzu.
– To miłość! - powiedział w swojej obronie Jesé. – Miłość ogłupia i sprawia, że zdarza nam się zapomnieć o najoczywistszych rzeczach. Nigdy nie byłeś zakochany?
– Ojej, to tak urocze, że zaraz się zrzygam. Nie zwalaj swojej bezmyślności na miłość.
Chyba z grzeczności powinnam spytać Jesé czy wszystko z nim w porządku, ale z racji tego, iż stał przede mną cały i zdrowy, pozwoliłam skupić całą swoją uwagę na Nacho. Zastanawiałam się bowiem, czy bardziej podoba mi się wkurzony Nacho, czy fakt, iż pomimo złości stał przy Rodriguezie interesując się jego poparzoną dłonią. Aż sama miałam ochotę coś zmalować, żeby to mną się tak zainteresował. Przez moment zastanawiałam się czy nie wziąć się za mycie okien, by zmusić go do jakiejś interwencji, skoro obaj z Jesé uznali to za zbyt niebezpieczne.
– Dzień dobry, co to za zamieszanie? – snucie planów przerwał mi kobiecy głos, którego właścicielka właśnie wtargnęła do kuchni.
– Boże, Viola! Ty już tutaj? – spanikował Jesé, na moment zapominając o swojej poparzonej ręce. – Ja wcale nie jestem takim bałaganiarzem, po prostu nie zdążyłem posprzątać! – nieudolne próby wytłumaczenia się, Violeta skomentowała puknięciem się w czoło.
– Za to zdążyłeś przyrządzić coś, co bardzo apetycznie pachnie i przy okazji zrobić sobie krzywdę. Pokaż to – poprosiła dziewczyna, na co Jesé kiwnął głową w kierunku piekarnika.
– Jest jeszcze w piekarniku – oznajmił Rodriguez, na co razem z Nacho jednomyślnie uśmiechnęliśmy się, próbując stłumić wybuch śmiechu.
– Mówię o twojej ręce, ciołku!
– No wiem, przecież – oburzył się Jesé gromiąc wzrokiem Nacho, który złośliwie szturchnął go w ramię. – To nic takiego, tylko trochę boli – oznajmił i wyciągnął rękę w stronę swojej potencjalnej ukochanej.
– Ale się załatwiłeś – skomentowała Violeta, bacznie przyglądając się bliznom, które powstały na jego dłoni. - Nie wygląda to dobrze, lepiej niech obejrzy to lekarz. Im szybciej pojedziemy tym lepiej! - zarządziła, a ja zamarłam, bo to oznaczało, że zostanę tutaj sama z Nacho.
– Im szybciej tym lepiej? – przeraził się Rodriguez. – Chcesz przez to powiedzieć, że moje życie jest zagrożone?
– Chcę przez to powiedzieć, że teraz madryckie ulice są jeszcze w miarę przejezdne.
– Tak, masz rację. Jedźmy od razu – powiedział Rodriguez, a ja odniosłam wrażenie, że przyznałby jej rację nawet, gdyby oznajmiła mu, że za chwilę spadnie śnieg, mimo że mamy początek czerwca. Nie potępiałam takiego zachowania, bo żywiłam podobne uczucia do Nacho.
Jesé i Violeta opuścili mieszkanie, a ja dalej stałam w kuchni jak kołek. Co gorsza Nacho też w niej stał. A raczej kombinował coś przy jedzeniu, które przygotował Jesé.
Cholera.
Co teraz?
– Na szczęście Jesé przypalił tylko swoją rękę, zapiekanka chyba będzie zjadliwa.
Aha. To chyba znaczyło, że Nacho już znalazł rozwiązanie sytuacji, w której się znalazłam. Jako kobieta, miałam skłonność do przesadnego czytania między wierszami, a więc i tym razem spróbowałam rozłożyć to niezbyt długie zdanie na czynniki pierwsze. Według moich obliczeń wyszło na to, że właśnie zostałam zaproszona na obiad.
– Co tak patrzysz? - spytał, dając mi do zrozumienia, że od dłuższej chwili wpatrywałam się, na zmianę, to na niego, to na blachę, którą właśnie wyciągnął z piekarnika. - Sam tego nie zjem, a zanim oni wrócą to będzie już zimne.
A to chyba miało być potwierdzenie moich domyśleń.


Nacho
***

Nie miałem pojęcia co takiego skłoniło mnie do tego, by zatrzymać ją w mieszkaniu, zamiast zaproponować jej podwózkę do domu. Nadzieja, że ten wieczór skończy się w łóżku? Miałem taką myśl gdzieś z tyłu głowy, a ona sprawiała wrażenie takiej, która zrobiłaby dla mnie wszystko. Mógłbym to bezwzględnie wykorzystać by zaspokoić własne potrzeby, ale... nie chciałem. Coś mnie powstrzymywało. Dostrzegłem bowiem w Mireii jakieś podobieństwo do Marii z początku naszej znajomości. Spoglądała na mnie z taką samą niepewnością i lekkim niedowierzaniem, iż w ogóle postanowiłem coś do niej powiedzieć.
Zabawne. Nawet ich imiona były podobne. Tak jakby los dał mi drugą szansę, bym mógł naprawić to co zniszczyłem w wieku zaledwie lat dziewiętnastu.
Zabawniejsze było jednak to, że nawet nie poświęciłbym jej większej uwagi, gdyby nie złośliwości Jesé po klubowej imprezie, na którą z nią przyszedł. Nie spojrzałbym na nią w ten sposób, gdyby razem z Moratą na swój sposób nie narzucali mi jej od dłuższego czasu.
– Chyba lepiej będzie jeśli trochę tu ogarnę, tak jak prosił mnie Jesé, a potem pójdę do domu – powiedziała Mireia, a ja natychmiast wybiłem jej z głowy tą myśl. Zarówno sprzątanie jak i chęć powrotu do domu.
– Chyba zwariowałaś. Jesé teraz tu nie ma, a ja zabraniam ci sprzątać. Zamiast tego proponuję ci kawałek zapiekanki, lampkę wina i... – zawiesiłem się na moment, bo wiedziałem, że dorzucenie trzeciego elementu do tego kusząco brzmiącego zestawu trochę zmąciłoby jego atrakcyjność, ale Mireia miała dobrą intuicję i sama wyczuła co takiego nie przechodzi mi przez gardło.
– Mecz reprezentacji Hiszpanii na Mundialu, zgadłam?
– Jeśli nie masz nic przeciwko... – próbowałem udawać, że to dla mnie nic ważnego, ale przecież byłem piłkarzem. Byłem również potencjalną przyszłością hiszpańskiej reprezentacji, nawet jeśli na chwilę obecną drużyna była tak silna, iż nie było w niej dla mnie miejsca.
– Chyba i tak nie mam nic do powiedzenia na ten temat. - Uśmiechnęła się nieśmiało i wzruszyła ramionami. – Zapiekanki i lampki wina chyba też nie mogę ci odmówić.
– To propozycja jedyna w swoim rodzaju – oznajmiłem, a następnie sięgnąłem do szafki po talerze. – Rozgość się w salonie, a ja zaraz do ciebie dołączę. Od razu zaznaczam, że to pobojowisko, które tam zastaniesz to dzieło Jesé, więc nie myśl źle o mnie.


Mireia
***


Chyba upadłam na głowę.
Powinnam była zabrać się z Jesé i Violetą i poprosić ich żeby wysadzili mnie gdzieś skąd mogłabym się bez większych problemów dostać do domu.
Tymczasem siedziałam w mocno zabałaganionym mieszkaniu, czekając aż Nacho przestanie krzątać się w kuchni i do mnie dołączy. To brzmiało dobrze, ale w praktyce było... dziwnie. Czułam się spięta i lekko zestresowana. Cudem był fakt, że w ogóle byłam w stanie z nim rozmawiać, choć w gardle czułam ogromną gulę, która uniemożliwiała mi wyraźne wysławianie się.
Upadłam na głowę. Zdecydowanie.
– Kolację, a raczej obiadokolację podano! - oznajmił Fernandez stawiając przede mną talerz ze sporym kawałkiem upichconej przez Jesé zapiekanki. Było mi trochę głupio, że wykorzystujemy jego wysiłek, ale czy ja miałam siłę i ochotę by dyskutować z pomysłami Nacho?
Spojrzałam na niego, a uśmiech, który zdobił jego twarz uświadomił mi, że nie mam nawet prawa by z nim dyskutować.
Z łatwością dostrzegłam, że on również czuje się zakłopotany i to dodawało mi nieco otuchy, ale nie zmieniało faktu, że miał nade mną przewagę. Ogromną przewagę.
Nie rozmawialiśmy za dużo, ale mimo to z każdą minutą czułam się swobodniej. Nawet wtedy, gdy Nacho podrywał się z miejsca i rzucał bluzgami pod adresem swoich kolegów po fachu. Nawet ja, kompletnie nieznająca się na piłce nożnej wiedziałam, że przegrywanie 1:3 w momencie, gdy do końca meczu zostało jeszcze prawie pół godziny nie wróży nic dobrego.
– Czemu nie uznano tego gola? – spytałam, gdy Fernandez opadł na kanapę i przestał powtarzać w dupę sobie wsadź tą chorągiewkę pod adresem sędziego.
– Był spalony – odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Aha – mruknęłam. - Nie zauważyłam – dodałam z lekkim przekąsem i postanowiłam nie zadawać więcej pytań, skoro pytałam o rzeczy tak oczywiste jak spalony w piłce nożnej. W końcu każdy głupi wiedział co to takiego ten spalony, prawda?
Każdy głupi oprócz mnie, ale postanowiłam się z tym nie uzewnętrzniać i poudawać, że faktycznie po prostu tego „nie zauważyłam”.
Znowu zapadła cisza, a Nacho spojrzał na mnie, jakby tylko czekał aż zapytam co to jest spalony. Nie zamierzałam tego robić.
– Nie spytasz co to jest spalony?
No cóż. Nigdy nie miałam zbyt silnej woli.
– Co to jest spalony? - spytałam wedle przyzwolenia.
Fernandez wyprostował się dumnie, że może wykazać się przede mną swoją piłkarską wiedzą i rozpoczął monolog, z którego i tak nic nie rozumiałam.
– To taka pozycja, kiedy napastnik, w momencie podania piłki znajduje się między bramkarzem, a ostatnim obrońcą drużyny przeciwnej – oznajmił. – Oczywiście pozycje zawodników podałem umownie, bo równie dobrze zamiast obrońcy może to być napastnik drużyny przeciwnej.
Wszystko rozumiem – pomyślałam ironicznie, ale nie powiedziałam tego na głos. Wolałam, żeby to on cały czas do mnie mówił. Słuchanie jego głosu było przyjemne i przynosiło mi swego rodzaju ukojenie. Z każdą kolejną chwilą czułam wewnątrz coraz większy spokój, który wypełniał stopniowo każdą komórkę mojego ciała. A później stało się to, czego bałam się nawet w samotności. Zasnęłam.

________________________

Kończę bardzo dobry dla mnie rok 2016 rozdziałem na opowiadanie, którego chyba i tak nikt nie czyta, ale skończę je choćby tylko dla siebie. Pytanie tylko czy będę je dalej publikować, czy też pisać tylko do szuflady? Jest sens? Czyta to ktoś jeszcze? Proszę o odzew! :> i zapraszam do udziału w ankiecie u góry. 
Dla tych, które jeszcze tu są, ślę najserdeczniejsze życzenia! Wszystkiego dobrego w 2017, nie zmieniajcie się pod presją otoczenia, tudzież ogólnoświatowej akcji „nowy rok – nowa ja”, tylko dążcie do swoich celów według własnych przekonań.


PS Specjalnie nie napisałam w jaki sposób Jesé odkrył mieszkanie Mirei, bo to w sumie niezbyt istotne. Uznałam, że pozostawię Wam w tej kwestii pole do popisu XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz