Mireia
Czasem marzę, że to
nie dzieje się
Książę z bajki jest moim złym snem,
on męczy mnie
***
Obudziłam się w środku nocy z krzykiem na ustach. Nie
był to pierwszy raz, ale dotychczas szybko wracałam do siebie,
przyzwyczajona do obrazów, które moja wyobraźnia serwowała mi gdy
tylko pozwoliłam sobie zamknąć oczy. Można powiedzieć, że
wyrobiłam sobie już swego rodzaju rutynę. Dźwięki nastawionego
cicho radia uspakajały moje zszargane nerwy nie dopuszczając by
koszmar senny przeniósł się również do życia rzeczywistego, a
ja parzyłam sobie owocową herbatę, której smak pomagał mi
uwierzyć, że już wszystko jest w porządku. Kiedy mieszkałam
jeszcze w domu dziecka, jedna z opiekunek – jedyna, która
potrafiła mnie uspokoić – czytała mi bajki. Znałam je wszystkie
na pamięć, a wyobrażenie bohatera, który wyrwałby mnie z opresji
samą swoją obecnością, odgrywało znaczną rolę w przywracaniu
mi spokoju. Tylko jak tym razem miałam uspokoić się wizją
szczęśliwego zakończenia kiedy mężczyzna, w którym ulokowałam
swoje odzwierciedlenie bajkowego księcia odgrywał w moim koszmarze
główną rolę?
Dźwięki radia tylko potęgowały mój niepokój,
trzęsące się ręce nawet nie potrafiły utrzymać kubka z herbatą,
a ja dławiłam się własnymi łzami. Urojone wspomnienia
towarzyszyły mi przez następne kilka godzin. I choć oczy miałam
szeroko otwarte, wciąż widziałam te przerażające sceny.
Trzęsąca się ziemia zwiastująca nadjeżdżający
pociąg, klakson rozlegający się z coraz większym natężeniem i
dwa reflektory nieubłaganie zbliżające się w moją stronę.
Chciałam uciekać, ale moje nogi nagle stały się nienaturalnie
ciężkie, zupełnie jakby nagle zmieniły się w dwie ołowiane
kule. Wzywałam pomocy, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Krzyczałam,
mimo że moje gardło wyrażało bolesny protest. Płakałam, choć
łzy nie przynosiły mi ukojenia jak zazwyczaj.
Nie byłam gotowa na śmierć.
I wtedy pojawiła się dla mnie nadzieja. Stał
nieopodal. Nie widział mnie, więc zaczęłam krzyczeć jego imię.
Z mojego gardła wydobył się tylko zniekształcony bełkot, każde
słowo bolało mnie jakbym połknęła kolczastą łodygę róży.
Ale on mnie usłyszał.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, więc zaczęłam
błagać go o pomoc. Uśmiechnął się, trochę jakby kpiąco, dając
mi do zrozumienia, że powinnam sama wyplątać się z tego w co sama
się wpakowałam. Nie miał zamiaru mi pomóc, a ja poczułam się
jakbym już umarła. Łzy wciąż wypływały z moich oczu tępo i z
bolesnym niedowierzaniem wpatrujących się w jego obojętną
sylwetkę. Być może była to jakaś przedśmiertna fatamorgana, ale
odniosłam wrażenie, że po upływie chwili dostrzegłam jakiś
cień zawahania na jego twarzy. Tylko, że to już niczego nie
zmieniało. Nawet jeśli nagle zdecydował się mi pomóc, było już
za późno.
Łomot zbliżającego się pociągu narastał,
zwiastując mój koniec. Moje oczy zamknęły się we śnie dokładnie
w tym samym momencie, w którym otworzyły się na jawie, a nieludzki
huk nadjeżdżającej maszyny przekształcił się w mój własny
wrzask.
I tak roztrzęsiona pozostałam aż do teraz, kiedy od
mojego wybudzenia minęły ponad dwie godziny. Powód mojej nietypowo
ogromnej paniki wcale nie leżał w Nacho. Jego obojętność była
tylko bolesnym uzupełnieniem tragedii, która wydarzyła się w
mojej głowie kiedy spałam. Gdybym skupiła się tylko na tym, że
osoba, która na jawie odbierała mi zmysły, we śnie biernie
przyglądała się mojej śmierci być może skończyłoby się na
mokrej od płaczu poduszce i szybkim odpłynięciem w kolejny, tym
razem wolny od koszmarów sen.
Ten senny koszmar niszczył mój zmęczony umysł z
większą natarczywością niż pozostałe, gdyż nie był tylko
wspomnieniem wydarzeń, które już przeżyłam. Moja wyuczona rutyna
tym razem nie zadziałała, bo moje sumienie otrzymało cios o wiele
mocniejszy niż dotychczas, a ja nie mogłam go uciszyć, bo teraz
doskonale wiedziałam. Wiedziałam jak czuła się Noelia, patrząc
jak jej najukochańsza siostra biernie słucha jej lamentów,
przyglądając się śmierci zaciskającej swoje palce na jej drobnym
ciele.
Chciałam jej pomóc. Tylko że tak jak do Nacho w moim
śnie, tak i do mnie dwanaście lat temu za późno dotarło, że
Noelia nie poradzi sobie sama.
Jesé
***
Na wszystkie czerwone kartki Ramosa, co się dzieje? Czy
to helikopter ma zamiar lądować w moim mieszkaniu? A nie. To tylko
Nacho i jego chrapanie w pokoju obok.
Chrapanie, które obudziło mnie grubo przed ósmą
rano, przypominając mi o wczorajszej sesji rehabilitacyjnej, po
której moje nogi pulsowały niemiłosiernym bólem. Niech to
wszystko szlag trafi! Starania o powrót do gry stały się tak
uciążliwe i bolesne, że zacząłem się zastanawiać czy nie
rzucić tego wszystkiego w cholerę. Mógłbym zatrudnić się w
babcinej kwiaciarni i razem z Mireią bawić się różnymi rodzajami
kwiatów. Mógłbym nawet stworzyć specjalną, unikatową wiązankę,
którą nazwałbym własnym imieniem. Składałaby się z dziesięciu
kwiatów o białym kolorze, które związałbym wstążką w kolorze
Pucharu Ligi Mistrzów. Idealny symbol La Decimy, którą teraz
musiałem tak boleśnie odpokutowywać. Chyba zamówię sobie coś
takiego na własny pogrzeb, bo jeszcze jeden taki ostry trening i po
wielkim Jesé Rodriguezie pozostanie tylko wspomnienie. Niech ludzie
nie mają złudzeń, że umarłem w poświęceniu dla tego wielkiego
osiągnięcia.
Moje fantazje na temat kariery kwiaciarskiej rozpłynęły
się w tym samym momencie, gdy za ścianą rozległo się kolejne
donośne chrapnięcie. Przypomniałem sobie, że nie dam rady
utrzymać tego mieszkania samodzielnie z pensji kwiaciarza, a życie
na utrzymaniu Nacho może i byłoby wygodne, ale wiązało się z
jego permanentną obecnością, a ja zdecydowanie wolałem słuchać
z rana śpiewu ptaków aniżeli jego chrapania.
La mano arriba! Si te gusta esta música
bailando siga!*
Ano właśnie. Przecież miałem jeszcze w zanadrzu
karierę muzyczną o czym przypomniał mi dźwięk mojego telefonu.
Ze spokojem podniosłem go z szafki nocnej, mając pewność, że to
nie Nacho, który chrapał za ścianą. Co gorszego mogło mnie
spotkać aniżeli lamenty Fernandeza?
Morata? Zabrzmiało podejrzanie. Czego on mógł chcieć
ode mnie o ósmej rano? Przecież ósma rano to dla niego i Marii
często środek upojnej nocy, więc...
- GDZIE WY DO JASNEJ CHOLERY JESTEŚCIE? FLORO ZARAZ
DOSTANIE PRZEZ WAS PIERDOLCA!
Odsunąłem telefon od ucha, bo wrzask Alvaro sprawił,
że nawet chrapanie Nacho ucichło za ścianą, a sam Nacho, jakby
zsynchronizował się z moim rozmówcą, zaczął się drzeć:
- KURWA JESE ZASPALIŚMY!
Aha i to niby Florentino dostaje pierdolca.
A tak w ogóle to o co chodzi?
- DLACZEGO WSZYSCY NA MNIE WRZESZCZYCIE?! - wrzasnąłem
zarówno do Moraty w telefonie jak i do Nacho, który właśnie
wtargnął do mojego pokoju.
- Okej, masz rację. Jak przyjdziemy ze zdartymi
gardłami to Floro zdegraduje nas z powrotem do Castilli albo sprzeda
na Majorkę.
- Ta Majorka zabrzmiała kusząco. Przydałyby mi się
wakacje. Ale dalej nie wiem o co wam chodzi.
- Mamy dziś udawać, że śpiewamy „Hala Madrid y
nada mas” żeby nasze udające śpiew twarze ładnie wkleić do
teledysku.
- Jak to udawać? - oburzyłem się. - Kiedy usłyszą
mój śpiew to jeszcze solówkę dostanę, zobaczysz!
Nie dostałem solówki.
Ale za to pozwolili nam stworzyć prawdziwy chór.
Mówiąc prawdziwy, mam na myśli tylko to, że śpiewaliśmy
naprawdę, a nie tylko udawaliśmy jak to zapowiedział Nacho. Tylko,
że nie jestem pewien ile tam było tego naszego śpiewu, bo całą
robotę odwalił za nas chór iście profesjonalny, bo nowy hymn
Realu Madryt świat usłyszał tuż po wygraniu przez nas Ligi
Mistrzów, a nasze głosy zdecydowano się dorzucić dopiero po
wygranym przez nas finale. Dla profesjonalnych śpiewaków, dzięki
którym to jakoś brzmiało, chyba zabrakło miejsca w teledysku.
Fałszowanie moich kumpli z drużyny oraz mój śpiew zostały
wmieszane w zbiorowy głos ludzi, którzy zajmowali się tym
zawodowo. Szkoda, że nikt nie dał im posłuchać „La mano
arriba”, może też bym się załapał do tej profesjonalnej
części. Kto to widział, mieszać mnie z tą bandą śpiewających
amatorów?
W ramach protestu chyba powinienem sabotować ten
teledysk, swoim brakiem zaangażowania, ale przed mikrofonem czuję
się prawie tak dobrze jak na boisku i próba sabotażu mi nie
wyszła.
Mam uszkodzoną nogę, co będę gardła żałował –
pomyślałem i zawyłem wprost do Ramosowego ucha:
- HALA MADRID! Y NADA MAS! Y NADA MAS!
Chociaż wcale nie tak wprost, bo wszyscy mieliśmy na
uszach ogromne słuchawki, które uchroniły mnie przed srogimi
pretensjami ze strony nie tylko Ramosa, ale także Illaramendiego i
stojącego obok mnie Moraty. Di Maria przezornie nieco się ode mnie
odsunął, zupełnie jakby nie ufał słuchawkom, które wciśnięto
nam na głowy.
Kątem oka obserwowałem Moratę. Wyglądał jakby go
tam postawiono za karę. A to przecież nagroda! Nagroda za La
Decimę, a w moim przypadku za poświęcenie.
A kilka godzin później przekonałem się, że moja
skłonność do poświęceń była zdecydowanie zbyt duża. Zwłaszcza
jeśli w grę wchodziły nowe firanki do pokoju Nacho, który mu
odstąpiłem. Czy ten idiota nie potrafił zrozumieć, że kilka razy
w miesiącu mieszkanie odwiedzała pokojówka, która doskonale
potrafiła zająć się czymś tak prozaicznym jak dobór firanek?
Dziesięcioletni związek sprawił, że Fernandez po prostu zbabiał.
Całe szczęście Morata zgodził się dołączyć do naszego
wesołego obchodu sklepów, więc obyło się bez zbędnych dyskusji.
Jeśli wybór firanek zacznie mnie przerastać, przynajmniej będę
miał towarzystwo.
Mireia
***
Zależność pomiędzy moim nastrojem, a efektywnością
mojej pracy była taka, że im gorzej się czułam tym ładniejsze
tworzyłam bukiety, wystawy na witrynie, a i kiczowate, porcelanowe
figurki zdawały się jakoś równiej stać na półkach. Robiłam
wszystko by odciągnąć swoje myśli od nocnych koszmarów męczących
mnie jeszcze długo po przebudzeniu. Byłam tak zaabsorbowana pracą,
że prawie padłam na zawał serca, gdy nagle zmaterializowała się
przede mną dziewczyna z kłębiskiem ciemnych loków na głowie.
Porcelanowe wróżki skończyłyby jako domino, gdybym w ostatniej
chwili nie chwyciła tej, którą przez przypadek potrąciłam.
- Cześć – powiedziała jakbyśmy co najmniej były
dobrymi znajomymi, a tymczasem ja widziałam ją po raz pierwszy.
- Cześć – odparłam niepewnie. - W czymś mogę
pomóc? - spytałam.
- Jakiś czas temu dostałam piękny bukiet. Chyba stąd
– oznajmiła dziewczyna, ale nic mi to nie mówiło. Jakiś czas
temu sprzedałam mnóstwo bukietów. - Od przystojnego faceta.
Widziałam go tu wczoraj i w ogóle to często go tu widuję.
Pomyślałam, że może masz na niego jakieś namiary.
- Jesé – powiedziałam bardziej do siebie niż do
niej, ale na dźwięk jego imienia dziewczyna gwałtownie się
wyprostowała, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Rozsiadła się na stołku, który według niepisanej zasady był już
stałym miejscem Rodrigueza i spojrzała na mnie wyczekująco.
- Brzmi interesująco. - Oparła łokcie o ladę,
zupełnie jakby liczyła, że powiem jej coś więcej, a ja przecież
sama niewiele o nim wiedziałam. Nie będę jej przecież mówić o
jego piłkarskich sukcesach – na pewno sam będzie chciał to
zrobić.
- Nie patrz tak na mnie – powiedziałam po upłynięciu
kilku chwil. - Nawet nie wiem co miałabym ci o nim powiedzieć.
- Właściwie to interesuje mnie tylko to czy jesteście
razem, a jeśli nie to czy jest ktoś inny.
Dobrali się, nie ma co. Niektóre jej odruchy
sprawiały, iż mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że mam przed
sobą damską kopię Rodrigueza.
- Nie, nie jesteśmy razem. Nie, nie ma nikogo innego. A
przynajmniej wczoraj jeszcze przeżywał kosza od dziewczyny, którą
uratował przed jakimś bawidamkiem.
- To ja! - oznajmiła dumnie, ale po chwili dziewczyna
zdała sobie sprawę, że nie ma się za bardzo czym chwalić, więc
mina nieco jej zrzedła. - W każdym razie, jak się tu następnym
razem zjawi...
- Madrid! Madrid! Madrid! Hala Ma... O kurwa.
Oho, o wilku mowa.
- Wiem, że ostatnio nie potraktowałam cię zbyt miło,
ale mów mi, proszę, po imieniu. Violeta jestem.
Przyszedł w samą porę. Widmo zabawy w swatkę nie
zdążyło się urzeczywistnić - sami się zeswatają.
Jesé stanął jak wryty, wpatrując się w Violetę, a
mnie... no cóż. Mnie zignorował. Nie miałam mu tego za złe, bo
podobnie traktowałam go wczoraj kiedy, przyszedł do mnie w
towarzystwie Nacho. Dziś także przyszedł w towarzystwie, tylko że
nie Nacho, a Moraty, który osłonił twarz dłonią, jakby nie
chciał zostać rozpoznanym w towarzystwie śpiewającego Rodrigueza.
Kiwnął ręką w moją stronę, ale zanim zdążyłam mu odmachać,
Jesé zdecydował się przemówić do swojej koleżanki:
- Mnie potraktowałaś niezbyt miło? Zbezcześciłaś
robotę Mirei! Czy ty zdajesz sobie sprawę jak ona sobie tutaj żyły
wypruwa? A ty wyrzuciłaś jej pracę do kosza!
Odruchowo się wyprostowałam i mimowolnie poprawiłam
włosy, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Człowiek od razu
czuje się ważniejszy, kiedy jest tematem kłótni damsko-męskiej.
Naprawdę.
- Ale Mireia wcale nie jest zła, prawda? - spojrzała
na mnie, uśmiechając się nieco sztucznie, aczkolwiek sympatycznie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, bo nie zdążyłam się jeszcze
zastanowić po czyjej stoję stronie.
- Ale ja jestem – oznajmił twardo Jesé, dramatycznie
krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Daj spokój. Jestem tylko niezdecydowaną kobietą,
potrzebowałam trochę czasu żeby sobie to przemyśleć...
Przemyślałam, stwierdziłam, że jesteś sympatycznym facetem i...
- Wiem, że jestem sympatycznym facetem – przerwał
jej Jesé przejeżdżając ręką po włosach, które ani drgnęły
od ilości nałożonego na nie żelu. - Myślałem, że też jesteś
sympatyczna i moglibyśmy tworzyć idealną parę, ale zmarnowałaś
swoją szansę. Możesz już sobie iść.
- Okej – odparła Violeta zeskakując ze stołka. -
Idę.
- Co? - Rodriguez zesztywniał nagle, a wyraz jego
twarzy mówił, że ta scena w jego głowie wyglądała zupełnie
inaczej. - Wracaj!
- Kazałeś mi iść – odpowiedziała Violeta,
naciskając na klamkę. - Żegnam!
- O nie! To ja żegnam!
Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał kiedy otworzyła
drzwi oraz drugi raz kiedy je zamknęła. Potem nastała dziwna
cisza. Nie licząc monotonnej muzyki z głośników, do której się
już przyzwyczaiłam i była ona dla mnie czymś tak oczywistym jak
powietrze.
- Nie. Nie pójdę za nią – oznajmił Jesé zupełnie
tak, jakby ktoś mu podsunął taki pomysł. - To kobiety uganiają
się za Jesé, nie Jesé za kobietami. Zapamiętajcie.
Jednomyślnie pokiwaliśmy głowami, tłumiąc wybuch
śmiechu, bo sytuacja była dosyć komiczna.
- No dobra, dobra. Już tak nie nalegajcie. Biegnę za
nią!
Teraz to ja miałam ochotę wrzasnąć, żeby wracał,
ale dzwoneczek zadźwięczał po raz trzeci i czwarty, a ja zostałam
w pomieszczeniu sama z Alvaro, a nie ma co ukrywać – w
towarzystwie znajomych Rodrigueza czułam się dobrze tylko wtedy gdy
on był obok. A Moracie przebywanie ze mną sam na sam chyba też nie
było na rękę.
Odetchnęłam ciężko, próbując uwolnić z siebie
cały stres wywołany jego obecnością i podjęłam próbę powrotu
do swojej pracy. Albo raczej udawania, bo Violeta i Jesé skutecznie
wybili mnie z rytmu. Obecność Alvaro ani trochę mi nie pomagała,
choć z dwojga złego wolałam zostać tu z nim niż z Nacho.
- Więc... - Morata podjął próbę rozmowy, ale
skapitulował, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie wie o czym
ze mną rozmawiać. Po chwili jednak spróbował ponownie: - Nacho
wybiera nową firankę, a z nim na zakupach to jak z babą. Jesé
powiedział, że zamiast za nim łazić wpadniemy do ciebie na kawę.
Nacho, Nacho, Nacho...
Czy to imię, czy tam zdrobnienie imienia, naprawdę
było kluczem do świętego spokoju? Paradoks polegał na tym, że
przecież w moim ostatnim koszmarze Nacho odegrał główną rolę,
więc teoretycznie powinnam umierać ze strachu na samo jego
wspomnienie, a tymczasem... Pragnęłam go zobaczyć. Już, teraz,
zaraz. Tylko zobaczyć. Nic więcej.
- Halo, koleżanko! - Alvaro zbliżył się do mnie i
zamachał mi ręką przed oczami. - Słuchasz mnie?
- Przepraszam, nie wyspałam się – wytłumaczyłam i
spuściłam głowę, nie dając po sobie poznać, że to wspomnienie
o Nacho tak mnie rozkojarzyło.
- Mówiłem, że kupiliśmy ci czajnik elektryczny, bo
podobno nie masz tu takiego sprzętu. Tylko że Jesé zabrał go ze
sobą na pogoń za swoją koleżanką.
Czajnik to było coś czego mi brakowało w pracy. Mógł
mi ułatwić życie, ale coś mi podpowiedziało, że wcale nie
będzie tak kolorowo. Możliwość przyrządzenia kawy sprawi, że
Jesé będzie przebywał tu znacznie częściej aniżeli dotychczas,
zwłaszcza, że właśnie zaczynają mu się wakacje.
Dzwoneczek nad drzwiami zadźwięczał po raz kolejny.
Gdyby jego dźwięk oznaczał przybycie normalnych klientów to
mogłabym zrobić dziś utarg większy niż w przeciągu minionego
tygodnia. Natomiast gdyby dzwonił tak codziennie, Sofia z pewnością
sama kupiłaby mi nie tylko czajnik elektryczny, ale i porządny
ekspres do kawy.
A gdyby zwiastował przybycie takich klientów to
na pewno byłabym już martwa albo przynajmniej niezdolna do
samodzielnej egzystencji przez wyczerpane zanadto serce. Gdyby ktoś
miał jeszcze jakieś wątpliwości – to Nacho zaszczycił
kwiaciarnię swoją obecnością.
- Tak myślałem, że tu się przede mną schowacie,
ale.. - Rozejrzał się po pomieszczeniu jakby czegoś szukał. Jego
wzrok zatrzymał się na mnie tylko przez ułamek sekundy, ale to
wystarczyło by odebrać mi zdolność oddychania. - Gdzie ten
pasożyt Jesé? - spytał po chwili.
- Biorąc pod uwagę to, że Jesé daje ci schronienie
na czas twojej bezdomności, to raczej ktoś inny z waszej dwójki
jest pasożytem.
- Nie łap mnie za słówka. Zadałem ci pytanie.
- Jesé pobiegł podbić kolejne kobiece serce. Albo
pomścić robotę Mirei. Nie jestem pewien.
- Madre de dios. Jak ja się dostanę do mieszkania
kiedy on ma klucze?
- Jak stare, dobre małżeństwo – zakpił Morata, po
czym dodał: - Pod nieobecność naszego kolegi Rodrigueza czuję się
zobowiązany bronić zasad kultury i dobrego wychowania. - Kiwnął
głową w moją stronę, a ja zamarłam, nie wiedząc co też ten
gest może oznaczać. - Przywitaj się z Mireią.
Omalże się nie przewróciłam kiedy jego rozkaz do
mnie dotarł. Zaczęłam szukać sobie jakiegoś zajęcia, żeby
sprawiać wrażenie obojętnej, ale moje miotające się po blacie
ręce, poszukujące czegoś za co mogłyby się zabrać,
zagwarantowały mi odmienny efekt.
- Cześć, Mireio – powiedział, a ja mimowolnie
podniosłam na niego swój wzrok i z trudem wciągnęłam powietrze w
płuca, próbując zdefiniować ton jakim wypowiedział moje imię.
Był raczej neutralny i ciężko było mi się doszukać w nim czegoś
co zdradziłoby jego stosunek do mnie.
- Cześć – odpowiedziałam na wydechu, co dało
raczej żałosny efekt. Zmusiłam się do uśmiechu, by choć trochę
zatuszować to idiotyczne wrażenie, ale nie byłam pewna co z tego
wyszło. Zapewne coś tak marnego jak każdy mój ruch w jego
obecności.
Zupełnie nie rozumiałam co takiego w nim było, ale
odnosiłam wrażenie, że to coś zabierało mi część mnie.
Myślałam tylko połowicznie, połowicznie wykonywałam swoje
zadania i połowicznie egzystowałam. W jego obecności oraz przez
jakiś czas po jego zniknięciu z mojego pola widzenia. A to było
zaledwie drugie nasze spotkanie, nie licząc wieczora kiedy się
poznaliśmy.
W mojej głowie znowu rozpętała się wojna
sprzeczności. Chciałam by został i chciałam by już wyszedł
zwracając mi wolność. I nie wiedziałam czego pragnęłam mocniej.
- Właściwie to muszę jeszcze kupić... no. Takie tam
– powiedział Morata wyraźnie szukając pretekstu, aby w końcu
opuścić sklep. Może to i nawet lepiej, że zdecydował się na
taki krok. Przynajmniej ja mogłam przestać się zastanawiać.
- Takie tam. Brzmi interesująco – ironizował
Fernandez. - Chętnie ci potowarzyszę.
- Na razie, Mireio – rzucił Alvaro machnąwszy w moją
stronę ręką na pożegnanie. Nacho powtórzył jego gest, nie
mówiąc ani słowa na pożegnanie.
I wyszli. Jeśli można jednocześnie poczuć ulgę i
niedosyt to ja właśnie to poczułam i dalej nie wiedziałam co
przeważało. Bitwa sprzeczności w mojej głowie sprawiała mi
swoistą przyjemność. Była czymś nowym i dotychczas nieznanym, bo
przez całe moje życie, mój umysł doświadczał jedynie zaciętych
starć rzeczywistości z przeszłością, która zagnieździła się
w mojej głowie. A teraz naprawdę zaczęłam czuć, że znalazłam
klucz do wyjścia z tego tragicznego okręgu, w którym byłam
zamknięta. Pozostało tylko się określić czy obecność Nacho to
dla mnie wybawienie czy też gwóźdź do trumny. A to wcale nie była
taka łatwa decyzja.
Nacho
***
- Czy ty widziałeś jak ona na ciebie patrzyła? -
spytał Alvaro gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od
kwiaciarni. Dla ostrożności jeszcze obejrzał się przez ramię
żeby upewnić się, że nikt nas nie usłyszy.
Parsknąłem cicho i uśmiechnąłem się pod nosem,
nawet na niego nie spoglądając.
- Jak duża część damskiej części kibiców Realu
Madryt kiedy w pobliżu nie ma ciebie, Ronlado albo innego Bale'a?
Nie wiem. Już nie zwracam na to uwagi.
- Życie singla ci się spodobało – stwierdził
Morata z nutką złośliwości w głosie. No jasne. Bo on nie znał
pojęcia „singiel”. Skakał z kwiatka na kwiatek i to bez żadnej
przerwy. Nawet nie wiem ile dokładnie trwały jego związki. Owszem,
potrafił spotykać się z jedną dziewczyną nawet dłużej niż
rok, ale potem nagle wyskakiwał w towarzystwie innej. Ines nagle
zmieniła się w Carlę, a Carla w Marię. I nie wydaje mi się, żeby
na niej miało się skończyć.
- Tak jest – odpowiedziałem mu. - Po co mam sobie
odbierać tą przyjemność przejmując się jakąś zakochaną we
mnie szarą myszką?
Bycie sukinsynem nie było w moim stylu – w końcu
dotychczas byłem wierny swojej narzeczonej i to przez długie
dziesięć lat. Zgrywanie niezależnego singla było fajne, ale
dotarłem chyba do granicy i zaczynało mnie męczyć moje własne
zachowanie. Nie miałem żadnej pewności co do tego na ile
prawdziwe były spostrzeżenia Moraty, więc uspakajałem w ten
sposób swoje sumienie i starałem się nie zaprzątać sobie tym
głowy. Choć mimowolnie, gdzieś głęboko w moim umyśle pojawiało
się pytanie o to co bym zrobił gdyby Mireia faktycznie coś do mnie
czuła. Bo było w niej coś co sprawiało, że nie mógłbym tego
zignorować. Tylko jeszcze nie wiedziałem czy ów „coś” było w
stanie sprawić, iż odwzajemniłbym to uczucie.
Moje refleksje zostały gwałtownie przerwane, ku mojej
wielkiej uciesze. O ile można się cieszyć z nagłego pojawienia
się tuż przed moim nosem gęby Jesé Rodrigueza. Był prawie tak
uradowany jak wtedy gdy wygraliśmy Ligę Mistrzów. Z tą różnicą,
że tym razem chyba był trzeźwy.
- Mam jej numer! - oznajmił, ale chyba nie byłem
wprowadzony w temat, bo kompletnie nie wiedziałem o co mu chodziło.
- Cholera, chyba jutro wieczorem idę na randkę! Kiedy to ja
ostatnio dałem się wyrwać jakiejś panience? Będę musiał
poćwiczyć całowanie – oznajmił śmiertelnie poważnie. Całe
szczęście patrzył w tym momencie na Moratę, co spotkało się z
jego natychmiastową reakcją.
- Nawet na mnie nie patrz, gamoniu. To Nacho u ciebie
mieszka, z nim sobie poćwicz.
- Fuj, obaj jesteście obleśni i kompletnie nie w moim
typie.
- Może poćwicz sobie z tą twoją koleżanką z
kwiaciarni. Podobno jest chętna na mnie, ale może będzie chciała
ci pomóc. - Pozwoliłem sobie na małą złośliwość, trochę
wbrew własnej woli. Nawet nie przemyślałem tego co wyszło z moich
ust, ale doprowadzenie Jesé do szału wyszło mi doskonale. Był na
tyle wkurzony, że postanowił użyć bardzo radykalnych środków:
- Ty cymbale! - Uderzył we mnie reklamówką, którą
trzymał w ręce. Musiał mieć w niej coś ciężkiego, bo zabolało.
- A żeby cię Floro sprzedał do Egiptu! - dodał.
- Brzmi ciekawie. W Egipcie to bym może chociaż na
ławce usiadł, zamiast ciągle grzać fotele na trybunach.
- W takim razie niech cię u nas zostawi tak długo aż
ci się odciski na tyłku zrobią!
- Świetnie – podsumował nas Alvaro. - Razem sobie
posiedzicie na tych trybunach i będziecie patrzeć jak wyrzucam was
z Ligi Mistrzów.
Alvaro Morata – hiszpański piłkarz i mistrz
łagodnego przekazywania informacji. Ja zrozumiałem od razu co chce
nam przez to powiedzieć. Właściwie to jego odejście z Realu było
już tylko tajemnicą poliszynela, więc nawet mnie to nie zdziwiło.
Rodriguez podszedł do tego jednak bardziej emocjonalnie:
- A więc jednak! Kto nam ciebie zabiera? Galatasaray,
Fenerbahce albo jacyś inni Turkowie? - dopytywał.
- Turyn. Juventus, gwoli ścisłości – odparł dumnie
Morata.
Trochę mu zazdrościłem. Juventus może nie
gwarantował mu miejsca w pierwszym składzie, ale skoro w niego
inwestują to na pewno nie po to żeby regularnie sadzać go na
trybunach, co mnie spotykało niemalże podczas każdego meczu.
Jesé zamilkł. A jak Jesé zamilkł to nastrój zrobił
się naprawdę... smutny. Ale nie wzruszajcie się zbyt szybko.
Refleksja, w którą na chwilę popadł może i dotyczyła spraw
ważnych, aczkolwiek na pewno nie były one warte łez wzruszenia:
- Zamierzasz zabrać ze sobą całą swoją kolekcję
koszulek piłkarskich? Bo jeśli nie to możesz mi oddać tą, którą
dostałeś od Raula po meczu z Al Sadd.
- Prędzej pozwolę ci poćwiczyć na mnie całowanie
niż oddam ci jakąkolwiek ze swoich koszulek!
- Okej, przekonałeś mnie. - Wzdrygnął się z
obrzydzenia. - Nie chcę od ciebie niczego.
________________________________
*Dla tych z Was, które życiem Realu się nie
interesują -> piosenka Jesé i jego zespołu <klik>
Poprzednio był najkrótszy rozdział to tym razem mamy
najdłuższy. Trochę niedorobiony, ale już mnie męczy ten wstęp do relacji Mireia-Nacho. Muszę w końcu przenieść ich na jakiś wyższy level. Może w następnym rozdziale w końcu porozmawiają jak ludzie? :P Jak to jest strasznie opóźnione to mi się w głowie
nie mieści. Tutaj Morata jeszcze nawet nie wyjechał do Turynu, a w
rzeczywistości już do nas wraca. Ano i dziewczynę też już
zmienił, szalony ;p
PS Moja pamięć do zapamiętywania szczegółów
nieistotnych mówi mi, że to Jesé dostał koszulkę od Raula, ale
chyba nikt nie będzie miał mi za złe, że tutaj obdarowałam nią
Moratę. O ile ktoś w ogóle ma tak samo specyficzną pamięć i też
to pamięta XD
PS2 Deklinacja imienia Jesé mnie przerasta. Jeśli ktoś
wie jak powinno się je odmieniać po polsku to poproszę o
instrukcję XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz