Informacja

Przykro mi, że tak się dzieje, ale z powodu zerowego odzewu pod dwoma ostatnimi rozdziałami, blog zostaje zawieszony. Naprawdę szkoda, bo wiązałam z tą historią ogromne nadzieje. Nie wykluczam jednak powrotu, jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy moich bohaterów.

Rozdział piąty

Mireia
Słońce świeci jak nigdy przedtem. Któregoś dnia będę gotowa
by zobaczyć świat za moim murem
***

Osiemnasty marca 1994 roku to dzień, do którego pragnęłam cofnąć się niemalże w każdej minucie swojego życia. A przynajmniej za każdym razem kiedy w moich myślach pojawiała się moja siostra Noelia. Czyli wychodzi niemalże na to samo.
Tego dnia przyszłam na świat. Noelia miała pojawić się tuż po mnie, ale podczas jej narodzin pojawiły się jakieś komplikacje – nie znam się na tym. Wiedziałam tylko tyle, że cudem udało się utrzymać jej drobne ciałko przy życiu. Kiedy okazało się, że moja bliźniaczka jednak będzie żyła, rodzice dali jej na drugie imię Felicidad. Szczęście. Tylko że trudności, których doświadczyła w pierwszych chwilach jej życia miały ciągnąć się za nią jeszcze bardzo długo. Kiedy ja już potrafiłam stanąć na własnych nogach, ona dopiero uczyła się siadać. Kiedy ja potrafiłam już wypowiedzieć na głos swoje podstawowe potrzeby, ona wymawiała jakieś niezidentyfikowane dźwięki, z których nie sposób było utworzyć jakieś słowo, nie mówiąc już o spójnym zdaniu. Krótko mówiąc – od początku była ode mnie słabsza, a moim zadaniem było się nią opiekować i obdarzyć siostrzaną miłością.
Ale ja nie potrafiłam tego zrozumieć. Byłam zaślepiona dziecinną zazdrością.
Noelia była niemalże moją kopią, ale mimo wszystko miała w sobie więcej uroku. To ona była w centrum uwagi podczas rodzinnych przyjęć, a ja pozostawałam w jej cieniu. Podobnie było w domu. To jej mama poświęcała więcej uwagi, chwaliła jej małe uczynki, podczas gdy moje pozostawały bez słowa uznania. Miałam wrażenie, że nawet gdy plotła nam warkocze to we fryzurę Noelii wkładała więcej starań.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że sprawy wyglądają tak a nie inaczej, bo nikt nie chciał by Noelia czuła się gorsza ode mnie. Tymczasem dla mnie najmocniej liczył się fakt, że nikt nie pomyślał, że przypadkiem to ja mogę poczuć się gorsza. Ot, dziecięca zazdrość.
Najgorsza była jednak kwestia naszych drugich imion. Jak już wspomniałam moja siostra nazywała się Noelia Felicidad. Moje drugie imię już nie przywodziło na myśl zbyt miłych skojarzeń. Kto chciałby się nazywać Soledad? Nawet jeśli to tylko drugie imię. Soledad oznacza bowiem samotność. W mojej dziecinnej psychice ubzdurałam sobie, że rodzice podpisali w ten sposób na mnie wyrok. Chcieli skazać mnie na życie w samotności, bez miłości i przyjaźni.
Spojrzałam na to wszystko inaczej kiedy było już za późno. Noelii już z nami nie było, a ja byłam głównym winowajcą jej śmierci, mimo że nikt nie pozwalał mi myśleć w ten sposób. Tylko ja wiedziałam jak było naprawdę.
Niewinna rozmowa przy stoliku podczas imprezy, na którą w ogóle nie powinnam była trafić wywołała z krańców mojej świadomości wspomnienia, które były powodem wszystkich moich koszmarów.
Dlatego myślę o tym od tygodnia, a moje koszmary przybrały na sile.
Jestem niewyspana, zmęczona życiem i zaryczana jak dziecko. Jak zwykle.
Do tego mój partner od zabaw, Jesé Rodriguez chyba zdał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z wariatką, bo nie widziałam go od momentu, kiedy odstawił mnie na przystanku autobusowym, na którym czekałam na pierwszy autobus jadący w kierunku mojego obskurnego osiedla.
Była dla mnie nadzieja, ale zniszczyłam ją swoją niewyparzoną gębą. Gdybym nie zagłębiała się w temat swojej rodziny być może nadal mogłabym liczyć na ich przyjaźń. Stracone, wszystko stracone. I można by się pocieszać, że prawdziwi przyjaciele nie odwróciliby się ode mnie z tak błahego powodu, ale nie oszukujmy się – po pierwsze – znaliśmy się wystarczająco krótko by mogli mnie opuścić w dowolnym momencie mojego życia, a po drugie – nie jestem pewna czy sama nie odwróciłabym się od osoby, która plotłaby takie bzdury. A poza tym nie wydawało mi się żebym…
- O Chryste. Chyba umieram. Oby ta kanalia mnie tu nie znalazła zbyt szybko.
Jesé! Jednak dalej chce utrzymywać ze mną kontakt! Albo znowu pomylił mnie ze swoją babcią. Po raz kolejny odwiedził mnie w kwiaciarni, więc ta druga opcja wydała mi się bardziej prawdopodobna, a to ostudziło nieco mój entuzjazm.
- Kurwa, najpierw ci sadyści od rehabilitacji chcą żebym umarł z wycieńczenia, a potem Nacho obdarzył mnie zaszczytem wyboru nowej pościeli do pokoju, w którym pozwoliłem mu zamieszkać.
Nacho.
Na dźwięk tego imienia aż poczułam mrowienie w miejscach, w których zaledwie tydzień temu spoczywały jego ręce. Przypominam sobie woń jego perfum i nagle zapragnęłam by znów znalazł się tak blisko, że poczułabym jego oddech na policzku. A nawet bliżej. Jeszcze bliżej. To przerażające jak intensywne uczucia wywoływał we mnie ten facet. W okresie dojrzewania miewałam drobne zauroczenia chłopcami w moim wieku, ale ogrom doznań nigdy nie był taki… przyjemny? Przyjemny i uzależniający, bowiem wciąż marzyło mi się więcej. Najbardziej przerażała mnie myśl, że ten pamiętny wieczór był ostatnim, w którym byłam tak blisko niego i już nigdy nie dowiem się jak to jest być jeszcze bliżej.
- Ziemia do Mirei.
- Przecież cały czas cię słucham – powiedziałam oburzona z nadzieją, że nie wyczuje kłamstwa.
- No pewnie. Właśnie zaproponowałem żebyś wygoliła sobie pół głowy, a na łysej części wytatuowała moje imię. Zgodziłaś się.
Wyczuł.
- Okej, jestem trochę zmęczona. Źle dziś spałam – mówię, tym razem zgodnie z prawdą, choć to wcale nie był powód mojego zamyślenia.
- Och, czyżby. – Jesé spogląda na mnie z cwaniackim uśmiechem, licząc na to, że zdradzę mu coś więcej, ale skończyły mi się pomysły na małe kłamstwa, więc milczę, a on odpowiada sobie sam: - A cóż to nie dawało ci spać? Czyżby to ktoś kogo ksywka wiąże się ze słoną przekąską, która najlepiej smakuje z dodatkiem sosu serowego? Podpowiem, że zaczyna się na N, a kończy na O.
- Matko, jaki ty jesteś głupi – oznajmiłam bez ogródek, a moje fantazje podsuwają mi każdy możliwy smak ust Fernandeza. Nie pogardziłabym nawet serowym.
- Świetnie. Teraz oficjalnie możesz nazywać się moją przyjaciółką. Brakowało ci tylko określenia mnie głupim. Chociaż dla przyjaciół częściej jestem idiotą.
Dzwoneczek zawieszony nad drzwiami właśnie dał znać o czyimś przybyciu. Kiedy dostrzegłam przybysza, nogi się pode mną ugięły - aż musiałam chwycić się lady, a gdy nabrałam pewności, że mój zmysł równowagi mnie nie zawiedzie po prostu zaczęłam nagminnie poprawiać fryzurę.
- O, Nacho! Właśnie o tobie rozmawialiśmy – rzekł z radością Jesé, a ja niemalże udławiłam się własną śliną.
- Ty idioto! - wyrwało mi się.
- No. To teraz jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi.
- Rozmawialiście o mnie. Chyba nie chcę znać szczegółów.
Po jaką cholerę on się odzywał? Nie wystarczy mu sam fakt, że prawie umieram z powodu samej jego obecności? No tak, ale skąd on to może wiedzieć?
- Tak. Opowiadałem Mirei jak uciążliwe jest mieszkanie z tobą. Chrapiesz jak pierdolony traktor i nawet ściana z dobrą izolacją akustyczną nie jest w stanie cię zagłuszyć.
- Ty idioto!
- A nie mówiłem? „Ty idioto” to już taki synonim mojego imienia.
Nie obchodziły mnie żadne synonimy jego imienia. Obchodziły mnie oczy Nacho, które zatrzymywały bicie mojego serca za każdym razem, gdy na mnie spoglądał oraz sprawiały, że nieziemsko cierpiałam gdy tylko spuścił wzrok.
To uczucie mnie zabije jeśli natychmiast nie zostanie spełnione.

Nacho
***

To nie tak, że jakoś specjalnie zależało mi na zdaniu tej dziewczyny. Po prostu była kimś nowym, a kiedy poznajemy kogoś nowego chyba nie chcemy pokazywać się od strony naszych wad, prawda? Chociaż czy ja wiem, czy chrapanie było aż tak wielką wadą? Póki nie spała ze mną w jednym łóżku powinno jej to zwisać i powiewać jak loczki Marcelo na wietrze.
A tak swoją drogą to skojarzenie jej z łóżkiem to chyba nie był najlepszy pomysł. Wprawdzie była taką szarą i żałosną myszką, ale szczerze mówiąc – nie pogardziłbym.
Okej, niewyżyty mózgu. Przestań.
Rozstanie z Marią oraz fakt, że nie spaliśmy ze sobą – w tym bardziej przenośnym znaczeniu tego określenia – już niemalże miesiąc przed tą decyzją, nie wpływało na mnie najlepiej. A ja – no cóż – byłem tylko facetem. Miałem swoje potrzeby.
- Drogi Jese Rodriguezie – powiedziałem poważnie, kiedy byliśmy już w ehm... tymczasowo naszym mieszkaniu. - Wiem, że strasznie się nudzisz kiedy tak sobie całymi dniami siedzisz i czekasz aż ci się więzadła zrosną, ale mógłbyś łaskawie przestać snuć teorie spiskowe?
- Kiedy to nie jest żadna teoria, a oczywista oczywistość.
- Oczywista oczywistość to twoje mózgowe niedojebanie.
- Oczywistą oczywistością jest też fakt, że nie masz dachu nad głową, a ja pomagam ci udawać przed mamusią samodzielnego pozwalając ci tymczasowo mieszkać ze mną. W każdej chwili mogę zmienić zdanie i wywalić cię na bruk.
- Okej wygrałeś.
Głupiutki uśmieszek na twarzy Jesé miał chyba odzwierciedlać jego triumf, ale tak naprawdę podkreślił nim tylko swój idiotyzm. Chętnie zrobiłbym mu w tym momencie zdjęcie. Kwintesencja Jesé Rodrigueza. Miałby idealną profilówkę na facebookowy fanpage. Profil zostałby autoryzowany natychmiast. Wszystkie inne potwierdzenia byłyby zbędne.
I tak – pomieszkiwałem sobie u Rodrigueza udając przed rodziną samodzielnego. Jak to mówią: tonący brzytwy się chwyta.
- Wracając do Mirei, pragnę ci przypomnieć, że niedawno zakończyłeś dziesięcioletni związek, który prawie zakończył się ślubem. Nie za szybko chciałbyś pchać się w kolejny?
- Jesé do kurwy nędzy, ja się w nic nie pcham! To ty sobie ubzdurałeś jakąś abstrakcję na podstawie jednego wieczoru i teraz próbujesz mi wmówić, że te twoje chore wymysły to rzeczywistość kiedy tak nie jest.
Rodriguez uniósł brwi i spojrzał na mnie znacząco, jakby oczekiwał, że się złamię i przyznam się do tego co mi zarzucał. Tylko, że jego zarzuty w żaden sposób nie pokrywały się z rzeczywistością. No może trochę, ale tylko w kwestii, do której sam przyznałem się wcześniej. Nie pamiętałbym nawet imienia tej dziewczyny, gdyby mój przyjaciel nieustannie go nie powtarzał.

Mireia
***

Diametralna zmiana mojego nastroju teoretycznie powinna wpłynąć na mnie dobrze.
Cóż – nie do końca.
Biłam się z własnymi myślami odkąd Jese i Nacho opuścili kwiaciarnię. Rozsądniejsza część mnie mówiła, że osoba taka jak ja nie może liczyć na zainteresowanie takiego faceta. Za to inny wewnętrzny głos próbował przekonać mnie, że jego postawa wcale nie wyraża jednoznacznej odmowy.
To było chyba jeszcze gorsze niż świadomość, że już nigdy się nie zobaczymy, z którą zdążyłam się pogodzić. Natomiast wiedziałam, że po naszej drugiej konfrontacji nie dam rady odpuścić po raz kolejny.
Pragnienie było teraz znacznie większe, bardziej nieposkromione.
Chyba umrę, kiedy okaże się, że moje marzenia spełniły się innej kobiecie. Nie chcę nawet o tym myśleć.
Dlatego wróciłam do wspomnień z dzieciństwa. Przypomniałam sobie słowa mamy, która jakby wyczuwając powód mojej frustracji wytłumaczyła mi jakie znaczenie dla niej miało moje drugie imię. Miał wtedy pierwszy miesiąc odkąd Noelii z nami nie było.
- Może i Soledad oznacza samotność, ale człowiek samotny nie zawsze jest nieszczęśliwy – powiedziała pewnego wieczora, gdy leżałyśmy razem na kocu pod gołym niebem, obserwując odznaczające się na ciemnym niebie gwiazdy. - Samotność czasem daje wolność i pozwala poznać samego siebie. Nie chciałam byś była samotna, chciałam żebyś chociaż ty wiedziała kim jesteś.
Czy w owym momencie wiedziałam kim jestem?
Nic nie wiedziałam.
Znalazłam stabilną pracę, w końcu zaczęłam dorzucać własne pieniądze do rachunków, które dotychczas płaciła za mnie pomoc społeczna, a na koncie oszczędnościowym leżała dosyć spora suma, którą odziedziczyłam po rodzicach. Moją małą ambicją było zdobycie lepszego wykształcenia i na to planowałam ją przeznaczyć gdy tylko poczuję się pewna, że nie zbankrutuję.
Ale pytanie o moją własną tożsamość nurtowało mnie każdego dnia. Codziennie udzielałam na nie innej odpowiedzi i za każdym razem stwierdzałam, że owa odpowiedź jest błędna.
Kim byłam? Młodą kobietą, która doskonale poradziła sobie z poukładaniem swojego rozpieprzonego życia? Albo psychopatką, która nie potrafiła zapanować nad swoimi emocjami? A może wciąż drzemała we mnie ta mała egoistka i tylko czekała aż natrafi się okazja by pozbawić życia kolejną niewinną istotę?
Przykro mi mamo, że uniosłam się swoją dziecięcą dumą w najmniej odpowiednim momencie. Przykro mi, że zmarnowałam najlepsze lata swojego życia żyjąc w tej prawdziwej, niszczącej samotności.
Zawiodłam Cię, przepraszam i obiecuję poprawę.
Może jeszcze nie teraz, ale kiedyś będzie dobrze.
Z taką myślą zasnęłam, a mój umysł, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, oszczędził mi koszmarów z udziałem Noelii.

Bo tym razem to ja umarłam we śnie, a biernym obserwatorem był ten, który swoją obecnością odbierał mi zmysły. Nacho.

__________________________
Cały ten rozdział powstał w nocy z wczoraj na dziś.  Dzisiaj cały dzień go poprawiałam, czytałam pierdyliard razy i powiem tak: mam co do niego bardzo mieszane uczucia. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest bardzo statyczny i opiera się głównie na rozmowach i przemyśleniach. Jest to też najkrótszy dotychczas rozdział, ale długość to nie znowu taka tragedia. Przynajmniej mamy pierwszy rozdział, który zdradza jakieś konkretniejsze informacje ;) Po tak długim czasie powinnam sprezentować Wam coś lepszej jakości, ale czuję się trochę jakbym zaczynała pisać od nowa. Całe szczęście przede mną najdłuższe wakacje życia, więc będę miała dużo czasu żeby nabrać wprawy. Do zobaczenia, mam nadzieję, że tym razem najpóźniej za miesiąc! :) 

3 komentarze:

  1. Hej, hej, przepraszam za spóźnienie. Powiedzmy, że obrzucę winą system rekrutacji na studia, czyli dokładnie rzecz biorąc mnie i moją nieporadność, ale to pomińmy. Zacznę od tego, że nie wiem czy kiedyś to już pisałam, czy się powtórzę, ale jak mi się już bardzo rzadko zdarzy przeczytać coś nieskocznego na blogspocie (a robię to tylko gdy moje ulubione, sprawdzone autorki się pokuszą), to zawsze mam takie nowe wrażenie. Skupiam się jakby tak jak na książce, na postaciach takich, jakimi kreuje je autorka, a nie na buzi jednego czy drugiego skakajca, plus moim rzeczywistym stosunku do niego. I wiesz co? Tu to jest wyjątkowo fajne uczucie. Bo stworzyłaś tak świetnie skomplikowaną wewnętrznie bohaterkę, że aż chce się jej przyjrzeć trochę dłużej, a nawet więcej niż trochę. I ten rozdział daje do tego duże pole, bo doczekaliśmy się konkretnej informacji.
    Przypuszczam, że nie ma dla dziecka nic gorszego, niż sytuacja, w której rodzice przekładają nad nie swoje rodzeństwo. To znaczy wiadomo, to starsze zawsze musi się wycofywać i trochę poświęcać, ale to bardziej coś naturalnego, niż narzucony przymus. W zasadzie ciężko winić jej mamę i tatę, choć z jej perspektywy to wygląda zupełnie inaczej. Trzęśli się o to słabe maleństwo, nie o Mireię, której wszystko przychodziło naturalnie. Ale z imieniem faktycznie zawalili. Może nawet bezmyślnie, przecież nie każdy wie nawet co jego pierwsze znaczy i skąd się wywodzi. Ale dziecko jest dzieckiem. Nie rozważa setek znaczeń słowa samotność. Wybiera to najbanalniejsze i najprostsze. W tym przypadku także najboleśniejsze.
    Zabiła siostrę? Nienawidziła jej, taką pierwszą, dziecięcą goryczą, która dociera do nas, gdy uświadamiamy sobie, że świat jednak nie jest taki super jak się wydawało na samiutkim początku. Co jednak rozumie przez zabiła? Wypadek? Jakiś atak wściekłości, zakończony szarpaniną i przypadkową tragedią? A może psychiczne doprowadzenie młodszej do depresji z którą sobie nie poradziła? Nie próbuję zgadywać. Ale w sumie pierwszy raz czytając byłam pewna, że to losowe nieszczęście. Ale potem wbił mi się w oczy ten fragment ‘wszyscy mówili, że to nie moja wina, a tylko ja wiedziałam jak było naprawdę’. Czyżby ona nikomu nigdy nie powiedziała szczegółów, a była jedynym świadkiem tragedii? I tłamsi w sobie coś tak strasznego przez tyle lat, z nikim o tym nie rozmawiając, będąc serio sama, nawet gdy dookoła jest wielu ludzi? Gdyby to okazało się prawdą, w zasadzie trudno dziwić się jej postawie. Nie jest chora psychicznie, o co często się chyba martwi, ale wrażliwa i zwyczajnie ludzka. A człowiek bez pomocy nie da rady, nie będąc jakimś zwyrodnialcem, zapomnieć, że przyczynił się do czyjejś śmierci, nawet jeśli w istocie to przyczynienie trzeba rozumieć mocno na wyrost. Tak sobie myślę, że muszę odświeżyć sobie poprzednie odcinki, bo coś kojarzę, że to ile lat temu zmarła Noelia, było jakoś powiedziane. A to by jednak pomogło określić, jak bardzo Mireia mogła być świadoma, a co za tym idzie winna. Bo może to co ona pamięta po latach cierpienia, jest wyolbrzymieniem tego co stało się w istocie. Tak czy siak, nie wygląda mi na osobę świadomie zdolną to najstraszliwszych czynów, nawet w gniewie. Jest w niej, mimo wszystko, coś takiego dobrego.
    Aaaa, jeszcze jedno, wraca mi ta ‘zbrodnia’ z prologu. Czy to finał tej historii i ona przyznaje mu się do tragedii z dzieciństwa, a go to zwyczajnie przerasta, czemu trudno się dziwić, przynajmniej w pierwszym momencie, bo w końcu to tylko człowiek, w dodatku nie wiadomo co sam nawywijał ze swoją byłą? Choć z drugiej strony to ‘czemu mi to zrobiłaś’ trochę się nie wpasowuje. Ale czyżby miała się stać kolejna tragedia? Albo raczej można napisać następna. Bo jak rozumiem śmierć Noelii i rodziców Mirei to dwie osobne historie... Choć pewnie ich życie ta tragedia też zmieniła. Nie byli już w stanie pomóc drugiej córce w walce z poczuciem winy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Bogu jest Jese. I nie pozwoli się jej załamać, przynajmniej na moment dając posmakować normalnego, codziennego życia. Choć raczej co dzień takich pociesznych głuptasów się w galeriach handlowych nie napotyka^^ Bo Nacho to już jest mniej oczywista sprawa. Ale może to sobie zostawię na przynudzanie Ci pod kolejnym rozdziałem. Tylko czy ja dobrze ogarnęłam ten tekst o łóżkach i loczkach. O nie, mój drogi, Jese Ci na takie plany nie pozwoli. W końcu to obrońca kobiet i kwiaciarni.
      Ściskam mocno Kochana, dużo weny przesyłam i czekam na szóstkę❤❤❤ I przepraszam za ten debilny komentarz, ale nie chciałam już dłużej zwlekać;*
      PS. I nie mam siły do moich tabletowych literówek xD

      Usuń
  2. Jakbym miała Ci odpowiedzieć skąd się tu wzięłam to nie pamiętam, z bloga na bloga i jakoś tak... Zatrzymałam się po piłkarze, bo Jese, bo Nacho :D Po pierwsze bardzo podoba mi się to jak wygląda blog i ta piosenka pasująca do tytułu :D i Nacho :D Real jest moją ogromną miłością!
    Przeczytałam wszystko i jestem niesamowicie ciekawa jak to wszystko potoczy się dalej, wiesz nawet nie wiedziałam, że Soledad to smutek :P podoba mi się to imię :D
    Czekam na dalszą część!

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń