Informacja

Przykro mi, że tak się dzieje, ale z powodu zerowego odzewu pod dwoma ostatnimi rozdziałami, blog zostaje zawieszony. Naprawdę szkoda, bo wiązałam z tą historią ogromne nadzieje. Nie wykluczam jednak powrotu, jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy moich bohaterów.

Rozdział czwarty

Mireia
Niech ktoś mi powie dlaczego jestem samotna
skoro dla każdego jest gdzieś bratnia dusza?
***

Zgodziłam się.
Nigdy nie byłam dobra w odmawianiu. Gdyby dało się zobrazować poziom mojej asertywności to nie wzniósłby się on ponad poziom morza. O ile moja asertywność miała w ogóle jakiś poziom. W każdym razie nawet największy dyplomata chyba by uległ przy nieustępliwym „No chodź, no chodź” Jeségo. Im mocniej starałam się opierać, tym silniejszy stawał się jego szantaż emocjonalny, który uruchomił moją idiotyczną skłonność do robienia czegoś wbrew własnej woli tylko dlatego by nie urazić innej osoby.
Stres związany z tym wydarzeniem skutecznie przyćmił moje głośne zazwyczaj myśli i wspomnienia. Uszczuplił również stan mojego konta. Tak bardzo chciałam prezentować się w miarę przyzwoicie, że niemalże całą swoją ostatnią wypłatę roztrwoniłam na fryzjera, kosmetyczkę i oczywiście sukienkę, do której musiałam dobrać buty i torebkę. Sukienka niestety była używana. Musiałam odnaleźć w tym szaleństwie choć odrobinę zdrowego rozsądku i przypomnieć sobie, że muszę za coś zapłacić rachunki i uzupełnić lodówkę. W jednym z madryckich second-handów wpadła mi w ręce sukienka w przepięknym odcieniu błękitu. Była mi odrobinę za duża i nie prezentowała się zbyt ładnie na moim ciele. Wisiała na mnie jak na lichym wieszaku i była odrobinę za długa, ale jej kolor urzekł mnie do tego stopnia, że nie mogłam jej nie wziąć. Aby nie narobić Jesé zbyt wielkiego wstydu, postanowiłam wprowadzić kilka modyfikacji, aby nieco poprawić swoją prezencję w tym stroju. Tu zwęziłam, tam skróciłam, tu coś wycięłam. Efekt przeszedł moje wszelkie oczekiwania.
Satynowy pas okalał moją szyję i rozszerzał się na piersiach tworząc dekolt w kształcie litery V – dosyć spory, ale wciąż przyzwoity. Tuż pod piersiami wszyłam pasek z czarnej koronki, podkreślający moją talię, a spod niego wyłaniały się warstwy błękitnego tiulu.
- Chyba jest całkiem nieźle – powiedziałam przeglądając się w lustrze na zapleczu kwiaciarni.
Tak, czekałam na Rodrigueza w kwiaciarni, a nie we własnym mieszkaniu jak przystało na normalną osobę. Nie chciałam by na samym starcie naszej znajomości wyrobił sobie o mnie niezbyt pochlebne zdanie na podstawie obskurnego bloku, w którym przyszło mi mieszkać. Specjalnie umówiłam sobie kosmetyczkę i fryzjera w galerii handlowej na taką godzinę by powrót do domu nie był opłacalny i tak też wytłumaczyłam Jesému nietypowe miejsce naszego spotkania.
- Nieźle? - pani Sofia była oburzona moją skromnością. - Wyglądasz przepięknie! Zupełnie jak Kopciuszek po przemianie!
Na co dzień też wyglądałam jak Kopciuszek – pomyślałam - ale ten uwikłany w potyczki z przeciwnościami losu. W dzieciństwie uwielbiałam bajkę o Kopciuszku i odkąd tylko po raz pierwszy ją usłyszałam wyobrażałam sobie chwilę, w której przybędzie mój symboliczny książę i odmieni moją codzienność. Może i w tym wieku taka naiwność już mi nie przystała, ale momentami wciąż marzyłam, że któregoś dnia zjawi się ktoś kto w magiczny sposób sprawi, że większość moich problemów po prostu zniknie.



Jesé
***
Mireia nie była moją wymarzoną „super laską”, o której opowiadałem Nacho, ale nie widziałem żadnych przeciwwskazań, dla których miałbym nie poprosić jej o towarzystwo. Nie wyglądała na kogoś kto lubi się bawić, ale nie takie przeszkody pokonywał Jesé Rodriguez. Chyba nie muszę przypominać jak ważną rolę odegrałem w zdobywaniu La Decimy?
Czy byłem mocno zdziwiony kiedy kazała mi odebrać się z kwiaciarni, a nie z miejsca swojego zamieszkania? Tylko trochę, bo od początku wiedziałem, że Mireia była osobliwą dziewczyną. Czułem się tylko trochę oburzony faktem, iż moja osoba wywołała w niej tak silną presję, że bała się pokazać gdzie mieszka. Nie przyjmowałem jej tłumaczeń, po prostu wiedziałem, że czuła się skrępowana swoim statusem społecznym, który w jej mniemaniu wypadał przy mnie słabo. Może i sprawiałem wrażenie typowego zadufanego w sobie Hiszpana... No dobra, dobra. Może i byłem zadufanym w sobie Hiszpanem, ale zawsze szanowałem tych, którzy na to zasłużyli.
- Gdzie jesteś, księżniczko? - zawołałem przekraczając próg kwiaciarni. - Książę przyjechał i zabiera cię na bal!
Usłyszałem głosy na zapleczu. To moja babcia rzuciła jakąś wiązankę obelg pod moim adresem, a po chwili zza drzwi wyłoniła się... Mireia. Odmieniona. Kiedy ostatnio ją widziałem była przysłowiowym brzydkim kaczątkiem. Cicha i nieśmiała, schowana za zasłoną swoich ciemnych włosów, ubrana w dżinsy i rozciągnięty sweter. Dziś była... cóż. Dziś była tym przysłowiowym pięknym łabędziem. Delikatny makijaż idealnie podkreślał oczy, które były jej największym atutem. Błękitna sukienka, która miała na sobie odkryła to co wcześniej ukrywała pod brzydkimi swetrami. Miała ładnie podkreśloną talię i zgrabne nogi, wyeksponowane przez buty na wysokim obcasie. Perfekcyjnym dopełnieniem kreacji był uśmiech na jej twarzy.
Jeszcze ktoś mi się w niej zakocha. Bo ja mimo wszystko wciąż czułem się jak jej starszy brat, którego zadaniem jest chronić jej serce przed złamaniem.


Mireia
***
Zabawa oficjalnie trwała już od godziny, jednak nie wszyscy jeszcze dotarli na miejsce. Z głośników sączyła się spokojna muzyka, sprzyjająca raczej luźnym rozmowom przy stoliku niż dzikim tańcom na parkiecie. I dobrze. Nie czułam się jeszcze na siłach. W ogóle się nie czułam, ale zdawałam sobie sprawę z tego do czego zobowiązuje bycie towarzyszką Jesé. Po raz kolejny pożałowałam, że nie jestem bardziej asertywna, bo doskonale wiedziałam, że to nie jest miejsce, do którego należałam. Nie powinnam była tam trafić. Moje miejsce było w moim małym mieszkaniu z nieszczelnymi oknami i farbą odchodzącą od ścian.
Mojego przekonania o nie przynależności do tego miejsca i towarzystwa nie zmieniał nawet fakt, iż przyjaciele Jesé byli do mnie przychylnie nastawieni Na przeciwko mnie siedział Alvaro, przez Rodrigueza zwany Moratą oraz jego dziewczyna Maria*. O ile Alvaro (tudzież Morata) wydawał się mieć do mnie neutralny stosunek, to już jego dziewczyna była tak sympatyczną osobą, iż zaczęłam się zastanawiać czy jest prawdziwa.
- Masz przepiękną sukienkę! - powiedziała z zachwytem. Był tak szczery, iż odruchowo wyprostowałam się z dumy. Moja sukienka wykonana właściwie własnoręcznie, mogła równać się z tymi wszystkimi kreacjami szytymi na miarę, z najdroższych salonów? Chyba nic nie mogło podnieść mi samooceny lepiej niż ta pozornie niewinna uwaga.
- Idzie nasza maruda – powiedział Alvaro i machnął do kogoś za moimi plecami. - Nacho!
Nacho i jego towarzyszka to zapewne osoby, dla których trzymaliśmy dwa wolne miejsca przy naszym stoliku. Właściwie to nikt nie powiedział oficjalnie, iż miejsca są zajęte, ale nikt na nich nie siadał, zupełnie jakby były podpisane. Zapewne fakt, iż na klubowych imprezach Alvaro, Jese i nieznany mi jeszcze Nacho oraz ich partnerki siadali przy stoliku razem, to już tradycja, której się nie narusza.
Przybysze nadchodzili zza moich pleców, więc odwróciłam się machinalnie aby ich zobaczyć. Spodziewałam się zobaczyć młodego mężczyznę zbudowanego jak większość piłkarzy, z twarzą nierozgarniętego Hiszpana, do której nieustannie przyklejony jest nonszalancki uśmiech, posyłany do każdej kobiety znajdującej się w lokalu. Oczyma wyobraźni widziałam jak ściąga z nosa przeciwsłoneczne okulary, mimo że mieliśmy już wieczór i zakłada je za koszulę, a następnie przerzuca przez ramię swoją skórzaną kurtkę i podchodzi do naszego stolika, nawet mnie nie zauważając. Tak jak większość zawodników.
Los nie był jednak dla mnie tak łaskawy. Zadrwił z mojej wyobraźni stawiając mi przed oczami faceta idealnego. W moim mniemaniu, oczywiście; nie według utartych w kolorowych czasopismach schematów.
Nie uśmiechał się, zdawał się być lekko przygaszony, tak jakby był tu wbrew własnej woli. Zupełnie tak jak ja. Jego towarzyszka sprawiała wrażenie bardziej zadowolonej ze swojego przyjścia na imprezę. Przyjrzałam się jej dokładniej i dostrzegłam w nich podobieństwo. Najbardziej w oczy rzucał się aparat ortodontyczny – oboje nosili go na swoich zębach, co dodawało im wręcz dziecięcego uroku. Mieli też identyczne, zielone oczy, ale oczy dziewczyny promieniowały radością kiedy witała się z każdą osobą przy stoliku. Jak wielkie było moje zaskoczenie kiedy do mnie również podeszła.
- My się jeszcze nie znamy – oznajmiła. Kultura nakazała mi wstać, więc tak zrobiłam i uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń. - Maite.
- Mireia – odparłam i odruchowo zerknęłam w stronę Nacho. Nie wiem czy poczułam ulgę czy jednak rozczarowanie kiedy dostrzegłam, że już rozsiadł się na swoim miejscu pogrążony w rozmowie z Moratą i nie miał zamiaru się ze mną witać.
- Nacho! Przywitałbyś się z Mireią, zanim zaczniesz rozsiewać miłość i pozytywne wibracje – upomniała go, jakby słyszała moje myśli, a następnie znów zwróciła się do mnie: - Przepraszam cię za mojego brata, rozstał się z narzeczoną i...
- Dzięki Maite, ale jak będę chciał się komuś wyżalić zrobię to sam – powiedział Nacho, który wyrósł obok nas jakby spod ziemi. Moje serce załomotało w piersi jakby chciało się z niej wyrwać w tym samym momencie kiedy nasze spojrzenia się przecięły.
Uścisnął moją dłoń jakby od niechcenia i wrócił na swoje miejsce, a ja zaczęłam zastanawiać się co takiego było w jego uścisku, że ręka, której przed chwilą dotknął jakby wymknęła się spod mojej kontroli. Nie czułam jej, czułam tylko przyjemne mrowienie w miejscu, na którym chwilę wcześniej zacisnęły się jego palce.
Kiedy byliśmy już w komplecie, panowie pozwolili sobie na „nastrojenie się” odrobiną alkoholu. Również się skusiłam, wiedząc, że potrzebna mi delikatna pomoc w rozluźnieniu się.
Jak się okazało chwilę później, chyba trochę przesadziłam. Nie, nie zaczęłam rzygać, ani nie zasnęłam na krześle. Po prostu zrobiłam się trochę zbyt rozmowna i kiedy pogawędki przy stoliku zeszły na mój temat, bez wahania odpowiadałam na pytania niezgodnie z prawdą. Jednym z pierwszych pytań było pytanie o rodzeństwo:
- Jestem jedynaczką - odparłam.
Ty oszustko!
- Jesé też jest jedynakiem. Jeśli jesteś tak rozpieszczana jak on...
- Bez obaw, nie jestem – rzuciłam przyklejając na twarz uśmiech, którym chciałam uciąć ten temat, ale moje usta nie zgrały się z głową: - Chociaż w dzieciństwie byłam prawdziwą córeczką swoich rodziców. - Właściwie to nie wiem dlaczego to powiedziałam. Chciałam stworzyć pozór normalności? Skoro jedynaczki uchodzą na rozpieszczone to dlaczego ja nie miałabym taka być?
Może dlatego, że wcale nie jesteś jedynaczką? - odezwało się moje wewnętrzne „ja” - A mówiąc „dzieciństwo” masz na myśli te pięć rodzin zastępczych, z których żadna nie chciała cię zatrzymać dłużej niż dwa miesiące? Albo dom dziecka, do którego trafiłaś, kiedy stwierdzono, że nie nadajesz się do adopcji? A może ten czas, w którym byłaś tak zazdrosna o własną siostrę, że zaprowadziłaś ją w ramiona śmierci?
- A teraz co? Zbuntowałaś się i wyfrunęłaś im z gniazda? - pytanie Marii zagłuszyło głos mojego sumienia i sprowadziło mnie do rzeczywistości
- Właściwie to... może to nie jest odpowiednie miejsce żeby dzielić się takimi informacjami, ale moi rodzice nie żyją.
Przynajmniej tutaj nie skłamałam. Za to zepsułam atmosferę przy stoliku, dlatego musiałam szybko zrobić coś by na nowo ją rozluźnić. Szczęśliwie miałam u swojego boku kogoś takiego jak Jesé, który wziął sprawy w swoje ręce, wiedząc że sama mogłabym zrobić sobie krzywdę próbując wyjść na zabawną.
- Chyba nikt nie rozkręci tej imprezy jeśli ja tego nie zrobię! - Wstał ze swojego miejsca i spojrzał na mnie, ale pokręciłam lekko głową, dając mu do zrozumienia, że jeszcze nie jestem w nastroju do tańców. Całe szczęście dziś Rodriguez był dla mnie wyrozumiały i nie zawlókł mnie na parkiet siłą. - Maite, spełnisz się idealnie w roli asystentki króla imprezy. - Chwycił blondynkę za rękę i po chwili oglądaliśmy ich wygłupy na parkiecie, który od tego momentu stopniowo zaczął zapełniać się ludźmi, aż w końcu straciłam ich z oczu w tym tłumie.
Podobnie jak Marię i Alvaro.
Przy stole zostałam tylko ja.
Ja i Nacho.
Strojna sukienka i makijaż, który zakrywał moje niedoskonałości sprawiły, że odezwały się we mnie jakieś ukryte pokłady odwagi, o których istnieniu nie miałam pojęcia. A może to jednak alkohol? Albo to dudniąca mi w głowie muzyka? W każdym razie zanim się obejrzałam siedziałam już na krześle tuż obok niego. Nie mogłam stłumić nerwów gryząc swoje wargi. Bałam się, że pokoloruję sobie zęby czerwoną szminką. Na wypadek gdybym miała się ośmieszyć, wolałam by moje uzębienie było w tej chwili w swoim naturalnym kolorze, żeby nie spotęgować efektu idiotki.
- Masz zamiar tak tutaj siedzieć? - odezwałam się, pocierając nerwowo materiał sukienki.
Spojrzałam na niego ukradkiem i dostrzegłam, że się uśmiechnął. Nie był to kpiący uśmieszek, więc odebrałam to jako dobry sygnał. Rozluźniłam nieco swoje ręce, ale wciąż zaciskałam palce na sukience.
- A masz dla mnie jakąś inną propozycję? - spytał, a ja znów zaczęłam nerwowo przesuwać dłońmi po swoich nogach. Szybko jednak przestałam, zdając sobie sprawę jak żałośnie musi to wyglądać.
Musiałam przyznać, iż wolałabym żeby to on wyszedł z jakąś propozycją. Przejaw odwagi był naprawdę znikomy i musiałam się bardzo postarać by wystarczyło mi jej na poproszenie go do tańca.
Po krótkiej chwili zawahania podniosłam się na nogi. Alkohol zaszumiał mi w głowie, a świat delikatnie zakręcił się w moich oczach, ale nie straciłam równowagi. Tylko tego by mi brakowało.
- Mój towarzysz ukradł ci partnerkę, więc chyba jesteśmy na siebie skazani – oznajmiłam wyciągając ku niemu swoją dłoń z nadzieją, że zrozumie ten ukryty przekaz. Uśmiechnął się znów, tym razem nieco wyraźniej, więc odczułam lekką ulgę. Moje serce jednak znów zabiło szybciej z nerwów kiedy nagle moja chłodna dłoń zrobiła się cieplejsza pod wpływem jego dotyku. Zamarłam i na chwilę zapomniałam dlaczego w ogóle znalazłam się w takiej sytuacji. Na szczęście to był to ten moment, w którym Nacho postanowił przejąć inicjatywę.
Fernandez pociągnął mnie w stronę parkietu, mieszając nas w dosyć gęsty tłum bawiących się osób. Czułam się jak kłoda, która nie potrafi nic poza staniem nieruchomo w jednym miejscu. Nacho trzymał mnie za dłonie, co tylko potęgowało uczucie paraliżu. Widząc moją nieporadność zaczął nimi delikatnie poruszać w rytm muzyki, spoglądając na mnie zachęcająco. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, ponieważ utrzymywanie kontaktu wzrokowego mi nie służyło i dopiero wtedy mogłam poddać się jego ruchom. Całe szczęście muzyka była na tyle wolna, że mogłam się spokojnie rozruszać, ale nie na tyle byśmy musieli kołysać się w ciasnym uścisku. Nie byłam gotowa na taką bliskość,a sam fakt, że przystojny facet trzymał mnie za dłonie uważałam za pretekst żeby stamtąd uciec.
Czas upływał, a ja czułam się coraz swobodniej w tańcu. Nacho obracał mnie wokół własnej osi, odrzucał płynnie na odległość naszych splecionych dłoni po to by znów przyciągnąć mnie do siebie. Jego bliskość sprawiała, że moje serce szalało gdzieś w okolicach mojego gardła. Byłam pełna sprzecznych emocji. Jednocześnie chciałam być jeszcze bliżej i trwać w takim stanie możliwie jak najdłużej, ale z drugiej strony był nieustanny strach przed bliskością, który kazał mi uciekać gdzie pieprz rośnie.
Nasze twarze były tak blisko. Miałam wrażenie, że on zaraz mnie pocałuje. To musiało śmiesznie wyglądać kiedy tak odchylałam głowę byle zwiększyć odległość między naszymi ustami. W mojej głowie jakby biły się dwie osoby. Jedna łaknąca bliskości, miłości i opieki oraz druga – ta nieufna, uciekająca przed uczuciami i chowająca się przed światem.
Szukałam sposobu by jak najdłużej zostać w jego ramionach, jednocześnie walcząc z pragnieniem jak najszybszej ucieczki z tego miejsca.
Przez myśl przeszło mi porównanie do Kopciuszka sprzed kilku godzin. Ucieczka wpasowałaby się w ten motyw idealnie. Tylko że Kopciuszek uciekał z konieczności, a nie ze strachu. W tym momencie bardziej czułam się jak skazana na śmierć Królewna Śnieżka, błąkająca się po lesie w poszukiwaniu ratunku. Nie trafiłam na uroczych siedmiu krasnoludków. Trafiłam na ludzi serdecznych, aczkolwiek wywodzących się ze sfer, do których ja nie należałam i ta świadomość mnie przerastała. Czułam, że jestem skazana na osobistą klęskę.
A pocałunek Księcia to zdecydowanie za mało żeby mnie przed nią uchronić.

* Maria – dziewczyna Alvaro i Maria – niedoszła żona Nacho to nie ta sama osoba. Nic by się nie stało gdyby jeden z nich dostał dziewczynę wymyśloną przeze mnie, ale kiedy opisuję te wydarzenia, mam w głowie konkretnie ich twarze, więc czułabym się niespełniona dając tu kogoś innego.

______________________

Studniówkomania w apogeum, bo to już dziś, za kilka godzin. No ale moja studniókomania jak widzicie objawia się w ten sposób, że napisałam klimatyczny rozdzialik. Chociaż te najważniejsze sceny kiszą się w moim komputerze już od sierpnia i jakoś nie umiałam zabrać się za sklejenie ich w całość. Wybaczcie tą przerwę, nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Niby szkoła, niby matura, ale jakbym się zawzięła to na pewno mogłabym już być o wiele dalej z tą historią. Rozdział może nie jest najlepszej jakości, ale nie wycisnę z niego chyba już nic więcej. 
PS To trochę zły znak, że znowu dodaję tutaj rozdział tuż przed wybyciem na całonocną imprezę, biorąc pod uwagę to co stało się ze mną kiedy zrobiłam tak rok temu :P 
PS2 Zapraszam na twittera <klik>

2 komentarze:

  1. Witaj!
    Zgłaszam się jako nowa czytelniczka i muszę przyznać, że jestem prawdziwie zauroczona tą historią. Masz ogromny talent, wszystkie uczucia postaci są oddane w tak wierny sposób, że czasem mam wrażenie, że to ja to czuję.
    Skoro już mowa o postaciach to chętnie się odniosę do tych najważniejszych czyli Mireii, Nacho i Jesego.
    Mireia (popraw mnie proszę jeśli coś źle napiszę, ale jakoś ciężko mi przychodzi pisanie tego imienia). Ciekawa jestem jej przeszłości. W jaki sposób "pchnęła siostrę w ramiona śmierci"? Skąd jej lęki? Mimo jej małych i dużych niedoskonałości wydaje się bardzo miłą kobietą, zagubioną w sobie, swoich lękach ale bardzo miłą i porządną. Mam nadzieje, że Nacho pomoże jej w odnalezieniu się w tej sytuacji. Co do niego samego. Na samym początku myślałam,że będą mieli romans no bo ten gif.. potem ślub. Ale cieszę się strasznie, że rozstał się z Marią(jestem okropna, wiem). Jako para (czekam na to) będą się cudownie dopełniać! Chociaż nie ukrywam, że wolałabym żeby była z Jese.. Który swoją drogą jest cudowny.

    Kochana, życzę dużo weny, czasu i wszystkiego dobrego:)
    Pozdrawiam cieplutko! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam nową czytelniczkę i bardzo dziękuję za te pochwały! :) Mam nadzieję, że nie zawiodę Twoich oczekiwań, choć nie liczyłabym tutaj na jakąś sielankę. Będzie miło, ale Mireia (sama czasem zastanawiam się czy dobrze to piszę, więc się nie przejmuj) to trudna dziewczyna, a Nacho również ma swoje przejścia, które mają na niego ogromny wpływ, także ich relacja nie będzie należała do najprostszych. Nie zdradzam na razie zbyt wiele, żeby nie pozbawiać Cię przyjemności czytania :) Jese jest cudowny, ale on by się nie sprawdził jako partner dla Mirei. Ale mogę obiecać, że mimo wszystko będzie się tu często pojawiać i wprowadzać trochę śmiechu :D
      Pozdrawiam również! :*

      Usuń