Informacja

Przykro mi, że tak się dzieje, ale z powodu zerowego odzewu pod dwoma ostatnimi rozdziałami, blog zostaje zawieszony. Naprawdę szkoda, bo wiązałam z tą historią ogromne nadzieje. Nie wykluczam jednak powrotu, jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy moich bohaterów.

Rozdział trzeci

Nacho
Kiedy stoisz na polu bitwy, a cały twój ból jest prawdziwy
Właśnie wtedy zdajesz sobie sprawę, że musiałeś zrobić coś dobrze
Bo nigdy nie czułeś się tak żywy
***

Dzisiejszy poranek był wyjątkowo rześki i przyjemny, dlatego z przyjemnością wyszedłem z domu o świcie na poranną przebieżkę. Mimo wczesnej pory ulice nie były już opustoszałe. Ludzie zmierzali w pośpiechu na przystanki autobusowe, odpalali samochody i nerwowo spoglądali na zegarki w obawie, że nie zdążą na czas do pracy. Z ulgą przyjąłem fakt, że w najbliższym miesiącu mogę porzucić presję czasu i w pełni rozkoszować się dniami wolnymi od meczy i treningów. Co nie oznaczało oczywiście, że w owym czasie porzucałem aktywność fizyczną. Era Castilli dla mnie dawno się skończyła, a przede mną otworem stały drzwi do pierwszego składu, dlatego musiałem uważać by ich bezmyślnie nie zamknąć. Czułem się więc zobowiązany do trzymania formy także poza sezonem by nie zmarnować tak ogromnej szansy.
W lekkim truchcie przemierzałem ulicę, czując jak orzeźwiające powietrze stawia mi opór. Bieg już dawno nie sprawiał mi takiej przyjemności. Odniosłem wrażenie, że to poranne życie toczy się gdzieś obok, a ja chwilowo istnieję poza nim, w swoim własnym świecie. Moim największym zmartwieniem w owym momencie był fakt, iż poprzedniego wieczoru dostałem wiadomość od Jesé, który poinformował mnie, że „chyba musimy poważnie porozmawiać”, czyli jak sami widzicie – nie miałem się za bardzo czym martwić.
Ulica jakby niepostrzeżenie zmieniła się w leśną ścieżkę, a uliczny gwar cichnął stopniowo, aż w końcu jedynym dźwiękiem, który docierał do moich uszu były moje własne kroki i przyspieszony oddech. Bieg z dala od miejskiego zgiełku miał swój niezastąpiony urok, nawet jeśli w którymś momencie potknąłem się o wystający z gruntu korzeń i upadłem. Potraktowałem to jako karę za swój całkowity brak wyrzutów sumienia. Bo mimo wszystko uważałem, że wśród wszystkich popełnionych przeze mnie w ostatnim czasie błędów coś jednak musiałem zrobić dobrze. Nie pamiętałem kiedy ostatnio czułem się tak wolny od wszelkich trosk i problemów.
Niestety całe piękno tego poranka ulotniło się w momencie kiedy wracając, zauważyłem samochód Jesé pod swoim domem. Już wiedziałem, że to będzie długi dzień.
Zanim dotarłem do domu zdążyłem już zapomnieć o upadku, który potraktowałem jako karę. Ani przez chwilę nie przyszło mi wtedy do głowy, że to wcale nie była kara. To było ostrzeżenie.

Mireia
***

Dźwięk budzika w moim telefonie wbił się jak sztylet w spokojną melodię, która sączyła się z moich słuchawek przez całą noc. Teraz do moich uszu docierały jedynie ostre odgłosy, których nie spieszno było mi wyłączać; pozwalałam im zakłócać poranną ciszę z nadzieją, że żaden z sąsiadów nie zostanie przeze mnie obudzony.
Gdy budzik samoistnie się wyłączył, melodia, którą przerwał nie włączyła się ponownie, a w mieszkaniu zapanowała grobowa cisza. Minęło kilka minut nim zorientowałam się, że nie mam czym zagłuszyć własnych myśli, a kiedy to do mnie dotarło było już za późno.
Właściwie to nic się nie zmieniło. W mieszkaniu nadal panowała cisza i spokój, jedynie firanka poruszyła się bezgłośnie przez delikatny podmuch wiatru, który wpadł do pokoju przez otwarte okno.
To w mojej głowie nastał istny chaos.
Mireio!
Zatkałam uszy, ale to było żałosne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, iż nie był to pierwszy raz. Doskonale wiedziałam, że to wszystko dzieje się w środku i zatykanie uszu nic nie zmieni, a jednak za każdym razem taki był mój pierwszy odruch.
Nie stój tak, pomóż mi!
Krzyki w mojej głowie zaczęły się powielać, nachodzić na siebie aż w końcu przerodziły się w jeden wielki lament, który siał w mojej głowie spustoszenie. Z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy, gdy umysł zaczął kreować obrazy tak wyraźne jakby to wszystko działo się teraz, w tej minucie, a nie dwanaście lat temu. Brałam łapczywe oddechy, czując że powietrze wokół mnie zaczyna się zagęszczać. Czułam się jak tonący. Brałam jeden łapczywy oddech, po to by po chwili znów znaleźć się pod powierzchnią wody, gdzie nie miałam dostępu do tlenu, a dno, od którego mogłabym się obić było zbyt daleko. Sił by utrzymywać się na powierzchni wody miałam coraz mniej. Tylko że dla tonącego utrata sił oznaczała śmierć. W moim przypadku odmowa posłuszeństwa przez nogi skończyła się zaledwie upadkiem na kolana, chaos w głowie pozostał. Nie miałam siły by wstać, moje nogi zdawały się być tak ciężkie, że ledwo umiałam nimi poruszyć. Nie wiem w jaki sposób udało mi się doczołgać do niewielkiego odtwarzacza muzyki, który stał tuż przy moim łóżku, ale po dłuższej chwili sięgałam drżącą dłonią w jego kierunku. Włączyłam go i ciszę w mieszkaniu przerwał jeden z nieśmiertelnych hitów zespołu Queen. Głosy w mojej głowie stopniowo cichły, aż w końcu całkowicie się od nich uwolniłam.
Cała byłam zalana potem, a moje płuca nieustannie ciężko pracowały nad tym by zapewnić mi odpowiednią ilość tlenu. Dyszałam jak po przebiegnięciu maratonu, a serce waliło mi tak jakbym miała w tym miejscu młot pneumatyczny, a nie najważniejszy mięsień odpowiedzialny za moje życie.
Odetchnęłam głęboko i podniosłam głowę, napotykając wzrokiem swoje odbicie w lustrze. Odwróciłam się tak szybko jak było to możliwe, nie mogąc znieść widoku swojej bladej twarzy oszpeconej dodatkowo przez opuchnięte, podkrążone oczy, emanujące przerażonym spojrzeniem.
Dlaczego nie mogłam być taka jak inne dziewczyny w moim wieku? Tak jak te, które obserwowałam przez witrynę w kwiaciarni. Chowały się przed upałem w galerii handlowej, robiły sobie zdjęcia z kubkami kawy ze Starbucksa, strojąc przy tym różne wymyślne miny, śmiały się i żartowały, emocjonalnie przeżywały swoje związki z facetami oraz ilość komentarzy i „lajków” pod zdjęciami na Facebooku. Głupota? Być może, ale ta głupota dzisiejszego świata bardzo mnie pociągała. Tak zachowywały się normalne dziewczyny, a taką właśnie chciałam być. Normalne dziewczyny nie skrywały w swojej głowie uporczywych demonów przeszłości. Nie tak uporczywych jak moje, o ile słowo „uporczywe” choć w połowie oddawało cierpienie, które musiałam znosić za każdym razem kiedy tragiczne wspomnienia przejmowały władze nad moim ciałem i umysłem.
Od dwunastu lat to samo. Nieustanne unikanie ciszy, usilne zaprzątanie sobie myśli czymkolwiek byle nie myśleć o tym.
Od dwunastu lat.

Jesé
***

- Po pierwsze to ja ci chciałem powiedzieć, że jesteś ostatnią osobą, która powinna prawić mi jakiekolwiek kazania na temat dojrzałości. Nie myśl sobie, że nie widziałem tej pluszowej owieczki w twoim łóżku. Po drugie czy to przypadkiem nie ty mi mówiłeś, że ślub w tym wieku to bardzo zły pomysł?
No i tak właśnie wyglądała merytoryczna dyskusja z Nacho. Starannie dobrane przeze mnie argumenty mające uświadomić mu, że jest idiotą on próbuje odwrócić przeciwko mnie. Czy on choć raz nie mógł przyznać mi racji? Tak, Jesé masz rację. Tak, tym razem, wyjątkowo, to ja jestem idiotą. Czy to takie trudne?
- Odpierdol się od Pana Karolka. Będę z nim spał tak długo jak mi się podoba, bo tak wygodniej mi się zasypia – fuknąłem. – A wracając do naszej rozmowy na temat twojego niedoszłego ożenku. Może i sobie gadałem, że jesteś za młody, ale pragnę zaznaczyć, że byłem wtedy w stanie po spożyciu alkoholu i mój mózg pracował na innych obrotach... a tak w ogóle to od kiedy ty słuchasz moich rad?!
- Nie wiem – wzruszył ramionami, a ton jego wypowiedzi nieco się przygasił. - Może to dlatego, że ten jeden raz twoja rada była zgodna z moim przekonaniem?
Nie to miałem na myśli kiedy chciałem, żeby przyznał mi rację. Otworzyłem buzię by obdarzyć go jedną z miliona ripost, które cisnęły mi się na język, ale po chwili zrezygnowałem. Tak, ja też potrafiłem myśleć logicznie. Zrozumiałem, że co się stało to się nie odstanie. Najdłużej trwający związek w naszej drużynie właśnie się rozpadł i nie było sensu by dłużej wałkować ten temat. Przynajmniej przestałem być osamotniony w gronie realowskich singli.
Opadłem na kanapę tuż obok Fernandeza. Zapadła cisza, która przez moment trochę nam ciążyła. Dopiero kiedy do Nacho dotarło, że skończyłem swój wykład (lub odniósł błędne wrażenie, że jego argumenty były silniejsze, ale to nieprawda), postanowił rozluźnić atmosferę:
- Pan Karolek, serio?
- Powiedziałem ci coś na ten temat – odparłem, a moim spojrzeniem dałem mu do zrozumienia, że nie powstrzymam się przed przemocą, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Inspirowałem się Ancelottim. Uznałem, że to człowiek godny tego by jego imieniem nazwać swojego zwierzaka, nawet jeśli jest pluszowy. Gdyby nie on mógłbym wylądować w Espanyolu razem z twoim bratem albo w jakimś gorszym miejscu, o ile jest coś gorszego niż Katalonia!
- A może też kupię sobie pluszaka i nazwę go Pan Józio, na cześć Mourinho, co ty na to?
- Myślę, że to byłby lekki plagiat.
Rozmowę przerwał nam drugi (być może nawet ważniejszy niż chęć przemówienia Nacho do rozsądku) powód, dla którego znalazłem się tego ranka w domu mojego przyjaciela:
- Śniadanie!
Maite, najmłodsza z rodzeństwa Fernandez weszła do pokoju trzymając w rękach tacę, z której spoglądał na mnie ogromny stos naleśników. Nie śmiejcie się z tej śmiesznej metafory. Naprawdę wydawało mi się, że one na mnie patrzą, a unoszący się nad nimi kłębek pary, niosący ze sobą ich słodki zapach był jak nieme błaganie o to by je zjeść. No i żebyśmy się dobrze zrozumieli – mówiąc „drugi powód” miałem na myśli jedzenie. Maite w pewnym sensie też, bo bez niej jedzenia by nie było, ale to te naleśniki, które niosła przewijały mi się przez myśl wśród wymyślanych przeze mnie argumentów i kontrargumentów obalających ewentualny opór Fernandeza. No ale to już była sprawa zamknięta. Teraz mogłem skupić się na konsumpcji naleśników.
Maite sprawnie zamknęła za sobą drzwi posługując się w tym celu łokciem, gdyż obie dłonie miała zajęte. Ledwo zdążyła odłożyć tacę, rzuciliśmy się na jej naleśniki jak zwierzęta. Choć poniekąd człowiek również jest zwierzęciem, więc na upartego można by się w ten sposób usprawiedliwić.
- Spokojnie – powiedziała najmłodsza z Fernandezów rozsiadając się na podłodze. - Możecie sobie dalej prowadzić tą męską dyskusję, nie przejmujcie się moją obecnością.
- Męską dyskusję? - Nacho zaśmiał się, a potem skierował swój kpiący wzrok w moją stronę - Jesé opowiedział mi właśnie o swojej pluszowej owieczce. Ma na imię Pan Karolek.
- Szkoda, że to Pan Karolek, a nie Pani Karolina – stwierdziła Maite. - Mógłbyś zabrać ją ze sobą na tą imprezę kończącą sezon, bo z tego co mi wiadomo wciąż nie masz dziewczyny.
Tak właśnie myślałem, że mam coś jeszcze w planach na ten tydzień. Kontuzja wykluczyła mnie z drużyny do końca sezonu, dlatego miałem prawo zapomnieć o klubowej imprezie, prawda? Sam fakt, że o tym zapomniałem nie był jeszcze taki straszny. Gorsze było to, że nie zdążyłem znaleźć odpowiedniego towarzystwa, a pozostały mi zaledwie 3 dni!
- Cholera, zapomniałem! - wyrwało mi się. - Gdzie ja teraz znajdę odpowiednią partnerkę?
- Masz wielkie grono wielbicielek. Do wyboru do koloru – zasugerowała Maite.
- O nie – wykluczyłem natychmiast takie rozwiązanie. - Wielbicielki są po to by podziwiały mnie z daleka i wzdychały do moich zdjęć, a nie wieszały się na moim ramieniu w blasku fleszy, po to by opuścić tą imprezę w towarzystwie mojego jakiegoś bardziej znanego kolegi. - Zamilkłem na krótką chwilę, a w tym czasie moją głowę nawiedził genialny pomysł. - Ty chodź ze mną! Znamy się jak łyse konie, będziemy się świetnie razem bawić i...
- Przykro mi, ale twój kolega zaprosił mnie pierwszy – oznajmiła gasząc mój entuzjazm. - Nie wiem czy jest bardziej znany od ciebie jeśli miałbyś się tym przejmować.
- A kto to? - spytałem z ciekawości. Kto był na tyle odważny żeby wyrywać siostrę swojego kumpla z drużyny?
- Nacho – odparła, a ja zakrztusiłem się kawałkiem naleśnika, który akurat w siebie wcisnąłem.
- Przecież to jest kazirodztwo! - oburzyłem się. - Nacho jak możesz?!
- No cóż... sprawy ułożyły się tak, a nie inaczej i stanęło na tym, że idę z siostrą. Dam ci z nią trochę potańczyć jeśli będziesz musiał przyjść sam...
No nie. Czy ja właśnie po raz drugi w ciągu dwudziestu czterech godzin dostałem kosza?
W mojej głowie automatycznie zaświtało wspomnienie pięknej dziewczyny, której imienia nie zdążyłem poznać na moment. Jej charakterystyczne bujne loki nie dawały mi spać w nocy, ale to co najmocniej odbiło się w mojej pamięci to jej błękitne oczy i to stanowcze spojrzenie, którym obrzucała wszystko dookoła tylko nie mnie, dając mi do zrozumienia, że jestem jej całkowicie obojętny. Jeszcze żadna dziewczyna nie zachowała się wobec mnie w ten sposób i właśnie to sprawiało, że nie mogłem o niej zapomnieć.
- Nie pójdę sam! - oburzyłem się. - Przyprowadzę ze sobą taką laskę, że jeszcze będziesz chciał mi ją odbić!


Mireia
***

Czułam się paskudnie. Mimo że te koszmary dręczyły mnie odkąd pamiętam, za każdym razem ich skutki osłabiały mnie tak samo – nie potrafiłam się na nie uodpornić.
Nogi wciąż lekko dygotały pod ciężarem mojego ciała, ale przynajmniej utrzymanie pionowej pozycji nie było już dla mnie problemem. Głowa natomiast pulsowała bólem, który był na tyle silny, by skutecznie utrudniać mi funkcjonowanie. Najgorszy był jednak ten strach przed kolejnym atakiem tragicznych wspomnień, który zagnieździł się gdzieś w moim żołądku i przyprawiał mnie o mdłości.
Do pracy przyszłam spóźniona, ale pani Sofia wystawiająca obszerne bukiety świeżych kwiatów przed sklep zdawała się nie zauważyć mojego lekkiego poślizgu. Przywitała mnie z uśmiechem na twarzy i powędrowała na zaplecze po resztę wiązanek, które musiała dziś przygotować bez mojej pomocy. Poczułam ogromne wyrzuty sumienia, które przynajmniej na moment zniwelowały skutki mojej porannej przygody. Nie mogłam jednak pozwolić by moja przeszłość miała aż tak ogromny wpływ na teraźniejsze życie, dlatego tam gdzie się dało ograniczałam jej niszczącą działalność. W owym momencie najlepszym sposobem na to by choć częściowo odkupić swoje spóźnienie do pracy była pomoc w rozmieszczaniu kwiecistej wystawy. Mimo że moje nogi wciąż nie najlepiej radziły sobie z utrzymaniem samego ciężaru mojego ciała, ruszyłam na zaplecze i podniosłam dwa wazony wypełnione czerwonymi różami.
Organizacja wystawy nie zajęła nam zbyt długo. Upewniwszy się chyba stokrotnie, że dam sobie radę (ciężko było mi ukryć moje osłabione ciężkim porankiem samopoczucie), Sofia zaczęła się zbierać do wyjścia. Wtedy do sklepu z hukiem ktoś wpadł, a owym kimś był Jesé Rodriguez we własnej osobie.
- Co ty tu robisz? - spytała Sofia i nie czekając na jego wyjaśnienia zwróciła się do mnie: - Mireio, to jest mój...
- My się już znamy, spokojnie babciu – oznajmił Jesé. - Mógłbym tu u was posiedzieć chwilę?
Sofia uśmiechnęła się i udała, że się zastanawia, po czym pogroziła nam obu palcem.
- Tylko żadnych flirtów przy klientach, zrozumiano? Nie chcę później otrzymywać skarg – puściła mi oczko i opuściła sklep nienaturalnie szybko. Zupełnie jakby myślała, że ja i Jesé naprawdę mamy zamiar zacząć się tu obściskiwać.
- Nie przejmuj się mną – powiedział Rodriguez, zabierając jedno z krzesełek stojących przy ladzie i postawił ją tuż przy sklepowej witrynie. - Ja sobie tu tylko posiedzę, popatrzę przez okienko...
- No tak, rzeczywiście. Piękny widok – odparłam z przekąsem, udając, że szukam czegoś pod ladą by zająć ręce i nie musieć utrzymywać kontaktu wzrokowego.
- Piękny widok to będzie kiedy ona pojawi się na horyzoncie.
Wyprostowałam się, a raczej podjęłam próbę wyprostowania się, bo po drodze uderzyłam głową w blat. Całe szczęście niezbyt boleśnie.
- Kto? - spytałam rozmasowując miejsce, w które się uderzyłam by całkowicie zniwelować ból. Jesé nie zauważył mojej niezdarności albo słusznie uznał to za niegodne uwagi, bo wciąż z uporem wpatrywał się w szybę.
- Ona – wyjaśnił mi jakże dyplomatycznie. - Wiesz, ta dziewczyna, która wczoraj mnie odrzuciła. Liczę na to, że dzisiaj też ją tu zobaczę, ale wolę się czaić w ukryciu.
Powstrzymałam wybuch śmiechu i rozejrzałam się po sklepie w poszukiwaniu czegoś czym mogłabym się zająć. Przejrzałam zeszyt z zamówieniami, ale pole pod dzisiejszą datą było puste. Sprawdziłam czy wszystkie kolorowe figurki stoją na właściwym miejscu oraz czy są opatrzone właściwą ceną. Kiedy stwierdziłam, że takie wałęsanie się po sklepie jest co najmniej głupie, usiadłam na swoim poprzednim miejscu i po prostu czekałam aż przyjdzie ktoś kogo będę mogła obsłużyć.
Nie czekałam długo, bo po chwili do sklepu weszły trzy dziewczyny, które nawzajem uciszały swój chichot, tak jakby wchodziły do świątyni, a nie do jednego z wielu sklepów w galerii handlowej, gdzie hałas stanowił nieodłączną część jej istnienia. Nie wyglądały jednak jakby były zainteresowane zakupem kwiatów, gdyż rozeszły się po sklepie oglądając świeczki, figurki i kartki okolicznościowe.
- Mogę w czymś pomóc? - Nie lubiłam zadawać tego pytania, ale Sofia kazała mi oferować swoją pomoc, bo tak nakazywała kultura.
Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę.
- Rozglądamy się tylko – odpowiedziała jedna z nich, po czym jej wzrok powędrował gdzieś za moje plecy. Dziewczyny spojrzały po sobie znacząco i znów cicho zachichotały.
No tak, przecież to jasne co ich tu przyciągnęło.
Dzisiejsza wystawa w witrynie prezentowała się nadzwyczaj kusząco dla reprezentantek płci żeńskiej.
- Właściwie to szukam prezentu dla brata – oznajmiła jedna z dziewczyn podchodząc do lady. - Pomyślałam, że może mogłabym liczyć na jakąś męską radę? - rzuciła to pytanie nie patrząc już na mnie, a na Jesé, który siedział niewzruszony i nie przerywał swojego polowania.
- Ehm... Jesé? - Spróbowałam ściągnąć na siebie jego uwagę, ale nie uraczył mnie nawet krótkim spojrzeniem. Uznałam jednak, że mnie słuchał. - Pani chciałaby żebyś pomógł jej wybrać prezent dla brata.
- Myślę, że nie znajdziesz prezentu dla brata w kwiaciarni – odparł Rodriguez nie odrywając wzroku od szyby.
Dziewczyna starała się ukryć własne zażenowanie za uprzejmym uśmiechem. Podziękowała grzecznie, a po chwili wraz z koleżankami opuściła kwiaciarnię.
- Mogłeś jej pomóc – powiedziałam z wyrzutem. - Nie możesz mi spławiać klientów.
- Jestem zajęty – odparł, a ja postanowiłam nie przerywać już jego zaciekłych poszukiwań.
W ciągu kolejnych dwóch godzin kwiaciarnię odwiedziło jeszcze co najmniej dziesięć wielbicielek Jesé, dla którego nie miało to większego znaczenia. W tym czasie odezwał się do mnie może trzy razy, przerywając męczące mnie milczenie, ale dziś wyjątkowo rozmowa nam się nie kleiła. Od kwadransa ciszę między nami wypełniała tylko muzyka z głośników rozmieszczonych w całym centrum handlowym.
- To bez sensu – powiedział w końcu Jesé i zrezygnowany odwrócił się w moją stronę. - Chyba muszę pogodzić się z porażką.
Chyba powinnam go podnieść na duchu, ale nie wiedziałam w jaki sposób miałabym to zrobić. Raczej nie byłam odpowiednią osobą, do takich gestów, więc po prostu uśmiechnęłam się pokrzepiająco żeby nie pomyślał, że go ignoruję i przeniosłam wzrok na swoje dłonie. Zbyt długi kontakt wzrokowy był dla mnie zbyt męczący.
Po upływie dosłownie dwóch sekund usłyszałam, że Jesé zeskoczył energicznie z krzesełka, więc zaciekawiona znów spojrzałam w jego stronę. W ciągu tej krótkiej chwili jego humor wyraźnie się poprawił, bo na jego twarzy gościł teraz szeroki uśmiech.
- Mam dla ciebie propozycję – oznajmił, a moje oczy znów skierowały się w jego stronę. Jestem pewna, że dostrzegł to skrywające się w nich przerażenie, ale mimo to zamierzał mi ową propozycję przedstawić. - Co powiesz na dobrą zabawę w moim towarzystwie w ten weekend?

________
Oto jestem! Po dokładnie pół roku nieobecności... + kilka godzin, ale nie będziemy się tak rozfrabniać. Wybaczycie?
Przepraszam za jakość tego rozdziału. Jeszcze nie do końca się „wdrożyłam”, ale jest całkiem nieźle biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno nic nie umiałam sklecić :)
Chyba zrobiłam z tej Mirei schizofreniczkę, ale nie na tym będę się skupiać pisząc tą historię. Nie będziemy z nią chodzić po psychiatrach, myślę że póki co Jesé wystarczy. Nie macie podstaw do tego by wątpić w jego umiejętności. Dzięki niemu rozmowa o poważnym problemie egzystencjalnym jakim jest odwołany ślub gładko przerodziła się w rozmowę o pluszakach, posyłając zmartwienie w siną dal. Czy to nie jest prawdziwy geniusz wśród psychiatrów? Jest, jest. Tylko że pan Nacho mu wszystko zepsuje, ale ciiii... Żadnych spoilerów :) Od razu zabieram się za czwóreczkę i całą resztę. Jakoś muszę przyćmić ten ból w sercu spowodowany faktem, że jestem w domu, a powinnam być w Wiśle.

5 komentarzy:

  1. Kurcze. Jestem na telefonie, więc pewnie będzie trochę krótko i znając mnie - niekoniecznie na temat.
    Niemniej, skarbie. Ja to kocham. Kocham, bo ta dziewczyna sprawia, iż panuje tu ten jakże kochany przeze mnie klimat. Kocham, bo Jese (wybacz, że bez akcentu, ale telefon mnie nie słucha) powala mnie na łopatki.
    I Pan Karolek. O matko. Leżę i płaczę. Ze śmiechu rzecz jasna póki co. Niemniej chyba w przyszłości też będę płakać, już z innych przyczyn. I wiesz co? To też będę kochać i wielbić na kolanach!
    I brawo, chłopie. Pokłady twego logicznego myślenia sięgają zenitu, skoro dopiero po dłuższej chwili zauważyłeś, iż to swoją nową koleżankę możesz zaprosić. I dlaczego mi się wydaje, że nieznajoma piękność w bujnych lokach jeszcze pojawi się na tej imprezie i jakoś namiesza? To tylko przypuszczenia, malutkie spekulacje, także mogę się mylić :P
    I nie martw się, słońce. Też muszę siedzieć w domu, choć powinam być w Wiśle. Ehh. Taki to już nasz los.
    A. I moije skrzywdzone skocznym imieniem zwierzątko - kotka Welli również serdecznie pozdrawia. Na dodatek niedługo urodzi kolejne maleństwa ❤
    Buziaki, kochanie! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kotka Welli? W dodatku z potomstwem w drodze? Nic tylko organizujemy Puchar Świata Kotów ^^ Dyrektorem Kociej Federacji Narciarskiej może być Kuba Kot, bo coś tam gadał o kończeniu konczeniu kariery. Na pewno zaakceptuje taką propozycję :D
      Okej, okej. Tak się kończą moje długie wycieczki rowerowe. Endorfiny lasują mi mózg ^^
      Buziaki również :*

      Usuń
  2. Ojj♡ Mam opowiadać jak się cieszę, że wróciłaś? Nie muszę, ogólnie wiadomo, a ja ostatnio się ćwiczę w pisaniu na temat. Tak,ćwiczę;D Więc to jest zwyczajnie cudowne. Aż sobie wyłączam dobijającą muzyczkę, przymykam smutne okienko Worda, no i się śmieję.
    I nie. Nie widzę w Mirei schizofreniczki. Raczej bardzo wrażliwą dziewczynę, która zamyka się w murach, bo cierpi. A postanowiła sobie, że będzie silna, że ogarnie swoje życie i pociągnie je do przodu, nie wracając. Nie pozbędziemy się wspomnień do końca, ale zwyczajnie wracać musimy kiedyś przestać się cofać. Półki żyjemy, wszystko się toczy. Ona to wie, tęskni za normalnością, za niewinnymi, dla kogoś starszego może i głupiutkimi urokami młodości. I za tą siłę, jak to napisałaś w dopisku "nie latanie po psychiatrach" już ją lubię. Plus fragment o duszeniu się, głosach i kurczących płucach. Takie rzeczy zawsze do mnie docierają i chwytają - to jak ciało i mózg współpracują, zarówno w cierpieniu jak i szczęściu. Bo to zwyczajnie prawdziwe, no.

    Tylko jak ja mogę się tym jej cierpieniem przejąć w spokoju, jak już pojawiają się te walnięte pajace♡ I człowiekowi się zaraz buzia cieszy. W dodatku to uspokajające, bo niektórzy twierdzą, że powinnam przestać spać z dwoma pluszowymi owcami, które nazywają się Schlieri. A oni są chyba kilka dobrych latek ode mnie starsi, więc mogę być spokojna, mam czas. (Tak, to była uwaga BARDZO na temat). W każdym razie chyba Jese okazał się gorszą karą od wywalenia się na korzeń? I jeszcze partnerkę na bal, próbuje mu odebrać. Nie ma to jak najlepszy przyjaciel. Choć ja to tam ich rozumiem, bo stwierdziłam sobie ostatnio, że pójście samemu na studniówkę nie będzie takie złe, no nic na siłę. Ale to faceci, lubią się przechwalać. I któż tam wie, być może i wyjdzie na to, że Rodriguez jednak potańczy spokojnie z tą siostrą. Chyba coraz bardziej jestem przy wersji, że to Nacho i Mireię coś połączy, a on będzie genialnie to komentował, niszcząc nieustannie powagę;D
    Kocham i pozdrawiam Ciebie i pannę Fanni ( jak to dobrze, że te ich pseudonimy kończą się na "i", idealne imiona dla zwierzaka, nawet jak się płci jeszcze nie zna)♡ Plus łączę się w bólu Wisły na ekranie ( niech żyje moja organizacja życia) i niech przynajmniej wygra jakiś miły pan.
    Możesz odpowiednio ocenić, jak to mi pisanie na temat idzie:p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! A Ty myślisz, że ja tą pluszową owieczkę sobie z nikąd wzięłam? :D a gdzie tam! Sama mam pluszową owcę koło poduszki, ale jakoś nie pomyślałam, że to może być kolejna ofiara sportowego imienia. Zaraz będę nad tym myśleć. Miałam też drugą, ale przepadła w szale przeprowadzki :( boję się że mama ją wyrzuciła. No ale w każdym razie nie jesteś sama jeśli chodzi o spanie z pluszowymi owcami.
      Nie przejmuj się pisaniem nie na temat, bo takie dygresyjne komentarze lubię najbardziej :D
      PS Przecież to takie oczywiste. Moja pluszowa owieczka będzie nazywać się Morgi!

      Usuń
  3. Nie wiem, co zmobilizowało cię do powrotu, ale wiedz, że to coś lub ktoś zasługuje na ogrooomny pomnik za zasługi dla społeczności! Oj, bo tęskniłam za tobą i za twoją twórczością!
    Mireia to niezwykle wrażliwa dziewczyna, którą w życiu spotkało coś złego i to wciąż ciąży jej na duszy. Ona cierpi i może kiedyś znajdzie sposób, aby tego cierpienia się pozbyć, ale to wcale łatwe nie będzie.
    Może pomoże jej Jese. Oczywiście, o ile przejrzy na te oczka, bo w tym rozdziale wykazał się zaskakującą ślepotą. Wypatrywał jakiejś piękności, a o naszej Mireię dostrzegł na samym końcu. Nie ładnie!
    Ogólnie rozbroił mnie ten fragment o pluszakach. Pan Karolek zmiażdżył system, a ja zgubiłam gdzieś swój refleksyjny nastrój, w który popadłam przy fragmencie pisanym z perspektywy dziewczyny.
    I to jest chyba w przypadku twojej twórczości najpiękniejsze. Wzruszamy się, rozwodzimy nad istotnymi problemami, a po chwili dowalisz czymś takim, że człowiek, owszem, ryczy, ale raczej ze śmiechu. Kocham!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń