Nacho
Kiedy
stoisz na polu bitwy, a cały twój ból jest prawdziwy
Właśnie wtedy zdajesz sobie sprawę, że musiałeś zrobić coś dobrze
Bo nigdy nie czułeś się tak żywy
Właśnie wtedy zdajesz sobie sprawę, że musiałeś zrobić coś dobrze
Bo nigdy nie czułeś się tak żywy
***
Dzisiejszy poranek był wyjątkowo rześki i przyjemny, dlatego z
przyjemnością wyszedłem z domu o świcie na poranną przebieżkę.
Mimo wczesnej pory ulice nie były już opustoszałe. Ludzie
zmierzali w pośpiechu na przystanki autobusowe, odpalali samochody i
nerwowo spoglądali na zegarki w obawie, że nie zdążą na czas do
pracy. Z ulgą przyjąłem fakt, że w najbliższym miesiącu mogę
porzucić presję czasu i w pełni rozkoszować się dniami wolnymi
od meczy i treningów. Co nie oznaczało oczywiście, że w owym
czasie porzucałem aktywność fizyczną. Era Castilli dla mnie dawno
się skończyła, a przede mną otworem stały drzwi do pierwszego
składu, dlatego musiałem uważać by ich bezmyślnie nie zamknąć.
Czułem się więc zobowiązany do trzymania formy także poza
sezonem by nie zmarnować tak ogromnej szansy.
W lekkim truchcie przemierzałem ulicę, czując jak orzeźwiające
powietrze stawia mi opór. Bieg już dawno nie sprawiał mi takiej
przyjemności. Odniosłem wrażenie, że to poranne życie toczy się
gdzieś obok, a ja chwilowo istnieję poza nim, w swoim własnym
świecie. Moim największym zmartwieniem w owym momencie był fakt,
iż poprzedniego wieczoru dostałem wiadomość od Jesé, który
poinformował mnie, że „chyba musimy poważnie porozmawiać”,
czyli jak sami widzicie – nie miałem się za bardzo czym martwić.
Ulica jakby niepostrzeżenie zmieniła się w leśną ścieżkę, a
uliczny gwar cichnął stopniowo, aż w końcu jedynym dźwiękiem,
który docierał do moich uszu były moje własne kroki i
przyspieszony oddech. Bieg z dala od miejskiego zgiełku miał swój
niezastąpiony urok, nawet jeśli w którymś momencie potknąłem
się o wystający z gruntu korzeń i upadłem. Potraktowałem to jako
karę za swój całkowity brak wyrzutów sumienia. Bo mimo wszystko
uważałem, że wśród wszystkich popełnionych przeze mnie w
ostatnim czasie błędów coś jednak musiałem zrobić dobrze. Nie
pamiętałem kiedy ostatnio czułem się tak wolny od wszelkich trosk
i problemów.
Niestety całe piękno tego poranka ulotniło się w momencie kiedy
wracając, zauważyłem samochód Jesé pod swoim domem. Już
wiedziałem, że to będzie długi dzień.
Zanim dotarłem do domu zdążyłem już zapomnieć o upadku, który
potraktowałem jako karę. Ani przez chwilę nie przyszło mi wtedy
do głowy, że to wcale nie była kara. To było ostrzeżenie.
Mireia
***
Dźwięk budzika w
moim telefonie wbił się jak sztylet w spokojną melodię, która
sączyła się z moich słuchawek przez całą noc. Teraz do moich
uszu docierały jedynie ostre odgłosy, których nie spieszno było
mi wyłączać; pozwalałam im zakłócać poranną ciszę z
nadzieją, że żaden z sąsiadów nie zostanie przeze mnie obudzony.
Gdy budzik
samoistnie się wyłączył, melodia, którą przerwał nie włączyła
się ponownie, a w mieszkaniu zapanowała grobowa cisza. Minęło
kilka minut nim zorientowałam się, że nie mam czym zagłuszyć
własnych myśli, a kiedy to do mnie dotarło było już za późno.
Właściwie to nic
się nie zmieniło. W mieszkaniu nadal panowała cisza i spokój,
jedynie firanka poruszyła się bezgłośnie przez delikatny podmuch
wiatru, który wpadł do pokoju przez otwarte okno.
To w mojej głowie
nastał istny chaos.
Mireio!
Zatkałam uszy, ale
to było żałosne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, iż nie był
to pierwszy raz. Doskonale wiedziałam, że to wszystko dzieje się w
środku i zatykanie uszu nic nie zmieni, a jednak za każdym razem
taki był mój pierwszy odruch.
Nie stój tak,
pomóż mi!
Krzyki w mojej
głowie zaczęły się powielać, nachodzić na siebie aż w końcu
przerodziły się w jeden wielki lament, który siał w mojej głowie
spustoszenie. Z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy, gdy umysł
zaczął kreować obrazy tak wyraźne jakby to wszystko działo się
teraz, w tej minucie, a nie dwanaście lat temu. Brałam łapczywe
oddechy, czując że powietrze wokół mnie zaczyna się zagęszczać.
Czułam się jak tonący. Brałam jeden łapczywy oddech, po to by po
chwili znów znaleźć się pod powierzchnią wody, gdzie nie miałam
dostępu do tlenu, a dno, od którego mogłabym się obić było zbyt
daleko. Sił by utrzymywać się na powierzchni wody miałam coraz
mniej. Tylko że dla tonącego utrata sił oznaczała śmierć. W
moim przypadku odmowa posłuszeństwa przez nogi skończyła się
zaledwie upadkiem na kolana, chaos w głowie pozostał. Nie miałam
siły by wstać, moje nogi zdawały się być tak ciężkie, że
ledwo umiałam nimi poruszyć. Nie wiem w jaki sposób udało mi się
doczołgać do niewielkiego odtwarzacza muzyki, który stał tuż
przy moim łóżku, ale po dłuższej chwili sięgałam drżącą
dłonią w jego kierunku. Włączyłam go i ciszę w mieszkaniu
przerwał jeden z nieśmiertelnych hitów zespołu Queen. Głosy w
mojej głowie stopniowo cichły, aż w końcu całkowicie się od
nich uwolniłam.
Cała byłam zalana
potem, a moje płuca nieustannie ciężko pracowały nad tym by
zapewnić mi odpowiednią ilość tlenu. Dyszałam jak po
przebiegnięciu maratonu, a serce waliło mi tak jakbym miała w tym
miejscu młot pneumatyczny, a nie najważniejszy mięsień
odpowiedzialny za moje życie.
Odetchnęłam
głęboko i podniosłam głowę, napotykając wzrokiem swoje odbicie
w lustrze. Odwróciłam się tak szybko jak było to możliwe, nie
mogąc znieść widoku swojej bladej twarzy oszpeconej dodatkowo
przez opuchnięte, podkrążone oczy, emanujące przerażonym
spojrzeniem.
Dlaczego nie mogłam
być taka jak inne dziewczyny w moim wieku? Tak jak te, które
obserwowałam przez witrynę w kwiaciarni. Chowały się przed upałem
w galerii handlowej, robiły sobie zdjęcia z kubkami kawy ze
Starbucksa, strojąc przy tym różne wymyślne miny, śmiały się i
żartowały, emocjonalnie przeżywały swoje związki z facetami oraz
ilość komentarzy i „lajków” pod zdjęciami na Facebooku.
Głupota? Być może, ale ta głupota dzisiejszego świata bardzo
mnie pociągała. Tak zachowywały się normalne dziewczyny, a taką
właśnie chciałam być. Normalne dziewczyny nie skrywały w swojej
głowie uporczywych demonów przeszłości. Nie tak uporczywych jak
moje, o ile słowo „uporczywe” choć w połowie oddawało
cierpienie, które musiałam znosić za każdym razem kiedy tragiczne
wspomnienia przejmowały władze nad moim ciałem i umysłem.
Od
dwunastu lat to samo. Nieustanne unikanie ciszy, usilne zaprzątanie
sobie myśli czymkolwiek byle nie myśleć o tym.
Od dwunastu lat.
Jesé
***
- Po pierwsze to ja ci chciałem powiedzieć, że jesteś ostatnią
osobą, która powinna prawić mi jakiekolwiek kazania na temat
dojrzałości. Nie myśl sobie, że nie widziałem tej pluszowej
owieczki w twoim łóżku. Po drugie czy to przypadkiem nie ty mi
mówiłeś, że ślub w tym wieku to bardzo zły pomysł?
No i tak właśnie wyglądała merytoryczna dyskusja z Nacho.
Starannie dobrane przeze mnie argumenty mające uświadomić mu, że
jest idiotą on próbuje odwrócić przeciwko mnie. Czy on choć raz
nie mógł przyznać mi racji? Tak, Jesé masz rację. Tak, tym
razem, wyjątkowo, to ja jestem idiotą. Czy to takie trudne?
- Odpierdol się od Pana Karolka. Będę z nim spał tak długo jak
mi się podoba, bo tak wygodniej mi się zasypia – fuknąłem. –
A wracając do naszej rozmowy na temat twojego niedoszłego ożenku.
Może i sobie gadałem, że jesteś za młody, ale pragnę zaznaczyć,
że byłem wtedy w stanie po spożyciu alkoholu i mój mózg pracował
na innych obrotach... a tak w ogóle to od kiedy ty słuchasz moich
rad?!
- Nie wiem – wzruszył ramionami, a ton jego wypowiedzi nieco się
przygasił. - Może to dlatego, że ten jeden raz twoja rada była
zgodna z moim przekonaniem?
Nie to miałem na myśli kiedy chciałem, żeby przyznał mi rację.
Otworzyłem buzię by obdarzyć go jedną z miliona ripost, które
cisnęły mi się na język, ale po chwili zrezygnowałem. Tak, ja
też potrafiłem myśleć logicznie. Zrozumiałem, że co się stało
to się nie odstanie. Najdłużej trwający związek w naszej
drużynie właśnie się rozpadł i nie było sensu by dłużej
wałkować ten temat. Przynajmniej przestałem być osamotniony w
gronie realowskich singli.
Opadłem na kanapę tuż obok Fernandeza. Zapadła cisza, która
przez moment trochę nam ciążyła. Dopiero kiedy do Nacho dotarło,
że skończyłem swój wykład (lub odniósł błędne wrażenie, że
jego argumenty były silniejsze, ale to nieprawda), postanowił
rozluźnić atmosferę:
- Pan Karolek, serio?
- Powiedziałem ci coś na ten temat – odparłem, a moim
spojrzeniem dałem mu do zrozumienia, że nie powstrzymam się przed
przemocą, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Inspirowałem się
Ancelottim. Uznałem, że to człowiek godny tego by jego imieniem
nazwać swojego zwierzaka, nawet jeśli jest pluszowy. Gdyby nie on
mógłbym wylądować w Espanyolu razem z twoim bratem albo w jakimś
gorszym miejscu, o ile jest coś gorszego niż Katalonia!
- A może też kupię sobie pluszaka i nazwę go Pan Józio, na cześć
Mourinho, co ty na to?
- Myślę, że to byłby lekki plagiat.
Rozmowę przerwał nam drugi (być może nawet ważniejszy niż chęć
przemówienia Nacho do rozsądku) powód, dla którego znalazłem się
tego ranka w domu mojego przyjaciela:
- Śniadanie!
Maite, najmłodsza z rodzeństwa Fernandez weszła do pokoju
trzymając w rękach tacę, z której spoglądał na mnie ogromny
stos naleśników. Nie śmiejcie się z tej śmiesznej metafory.
Naprawdę wydawało mi się, że one na mnie patrzą, a unoszący się
nad nimi kłębek pary, niosący ze sobą ich słodki zapach był jak
nieme błaganie o to by je zjeść. No i żebyśmy się dobrze
zrozumieli – mówiąc „drugi powód” miałem na myśli
jedzenie. Maite w pewnym sensie też, bo bez niej jedzenia by nie
było, ale to te naleśniki, które niosła przewijały mi się przez
myśl wśród wymyślanych przeze mnie argumentów i kontrargumentów
obalających ewentualny opór Fernandeza. No ale to już była sprawa
zamknięta. Teraz mogłem skupić się na konsumpcji naleśników.
Maite sprawnie zamknęła za sobą drzwi posługując się w tym celu
łokciem, gdyż obie dłonie miała zajęte. Ledwo zdążyła odłożyć
tacę, rzuciliśmy się na jej naleśniki jak zwierzęta. Choć
poniekąd człowiek również jest zwierzęciem, więc na upartego
można by się w ten sposób usprawiedliwić.
- Spokojnie – powiedziała najmłodsza z Fernandezów rozsiadając
się na podłodze. - Możecie sobie dalej prowadzić tą męską
dyskusję, nie przejmujcie się moją obecnością.
- Męską dyskusję? - Nacho zaśmiał się, a potem skierował swój
kpiący wzrok w moją stronę - Jesé opowiedział mi właśnie o
swojej pluszowej owieczce. Ma na imię Pan Karolek.
- Szkoda, że to Pan Karolek, a nie Pani Karolina – stwierdziła
Maite. - Mógłbyś zabrać ją ze sobą na tą imprezę kończącą
sezon, bo z tego co mi wiadomo wciąż nie masz dziewczyny.
Tak właśnie myślałem, że mam coś jeszcze w planach na ten
tydzień. Kontuzja wykluczyła mnie z drużyny do końca sezonu,
dlatego miałem prawo zapomnieć o klubowej imprezie, prawda? Sam
fakt, że o tym zapomniałem nie był jeszcze taki straszny. Gorsze
było to, że nie zdążyłem znaleźć odpowiedniego towarzystwa, a
pozostały mi zaledwie 3 dni!
- Cholera, zapomniałem! - wyrwało mi się. - Gdzie ja teraz znajdę
odpowiednią partnerkę?
- Masz wielkie grono wielbicielek. Do wyboru do koloru –
zasugerowała Maite.
- O nie – wykluczyłem natychmiast takie rozwiązanie. -
Wielbicielki są po to by podziwiały mnie z daleka i wzdychały do
moich zdjęć, a nie wieszały się na moim ramieniu w blasku fleszy,
po to by opuścić tą imprezę w towarzystwie mojego jakiegoś
bardziej znanego kolegi. - Zamilkłem na krótką chwilę, a w tym
czasie moją głowę nawiedził genialny pomysł. - Ty chodź ze mną!
Znamy się jak łyse konie, będziemy się świetnie razem bawić
i...
- Przykro mi, ale twój kolega zaprosił mnie pierwszy – oznajmiła
gasząc mój entuzjazm. - Nie wiem czy jest bardziej znany od ciebie
jeśli miałbyś się tym przejmować.
- A kto to? - spytałem z ciekawości. Kto był na tyle odważny żeby
wyrywać siostrę swojego kumpla z drużyny?
- Nacho – odparła, a ja zakrztusiłem się kawałkiem naleśnika,
który akurat w siebie wcisnąłem.
- Przecież to jest kazirodztwo! - oburzyłem się. - Nacho jak
możesz?!
- No cóż... sprawy ułożyły się tak, a nie inaczej i stanęło
na tym, że idę z siostrą. Dam ci z nią trochę potańczyć jeśli
będziesz musiał przyjść sam...
No nie. Czy ja właśnie po raz drugi w ciągu dwudziestu czterech
godzin dostałem kosza?
W mojej głowie automatycznie zaświtało wspomnienie pięknej
dziewczyny, której imienia nie zdążyłem poznać na moment. Jej
charakterystyczne bujne loki nie dawały mi spać w nocy, ale to co
najmocniej odbiło się w mojej pamięci to jej błękitne oczy i to
stanowcze spojrzenie, którym obrzucała wszystko dookoła tylko nie
mnie, dając mi do zrozumienia, że jestem jej całkowicie obojętny.
Jeszcze żadna dziewczyna nie zachowała się wobec mnie w ten sposób
i właśnie to sprawiało, że nie mogłem o niej zapomnieć.
- Nie pójdę sam! - oburzyłem się. - Przyprowadzę ze sobą taką
laskę, że jeszcze będziesz chciał mi ją odbić!
Mireia
***
Czułam się paskudnie. Mimo że te koszmary dręczyły mnie odkąd
pamiętam, za każdym razem ich skutki osłabiały mnie tak samo –
nie potrafiłam się na nie uodpornić.
Nogi wciąż lekko dygotały pod ciężarem mojego ciała, ale
przynajmniej utrzymanie pionowej pozycji nie było już dla mnie
problemem. Głowa natomiast pulsowała bólem, który był na tyle
silny, by skutecznie utrudniać mi funkcjonowanie. Najgorszy był
jednak ten strach przed kolejnym atakiem tragicznych wspomnień,
który zagnieździł się gdzieś w moim żołądku i przyprawiał
mnie o mdłości.
Do pracy przyszłam spóźniona, ale pani Sofia wystawiająca
obszerne bukiety świeżych kwiatów przed sklep zdawała się nie
zauważyć mojego lekkiego poślizgu. Przywitała mnie z uśmiechem
na twarzy i powędrowała na zaplecze po resztę wiązanek, które
musiała dziś przygotować bez mojej pomocy. Poczułam ogromne
wyrzuty sumienia, które przynajmniej na moment zniwelowały skutki
mojej porannej przygody. Nie mogłam jednak pozwolić by moja
przeszłość miała aż tak ogromny wpływ na teraźniejsze życie,
dlatego tam gdzie się dało ograniczałam jej niszczącą
działalność. W owym momencie najlepszym sposobem na to by choć
częściowo odkupić swoje spóźnienie do pracy była pomoc w
rozmieszczaniu kwiecistej wystawy. Mimo że moje nogi wciąż nie
najlepiej radziły sobie z utrzymaniem samego ciężaru mojego ciała,
ruszyłam na zaplecze i podniosłam dwa wazony wypełnione czerwonymi
różami.
Organizacja wystawy nie zajęła nam zbyt długo. Upewniwszy się
chyba stokrotnie, że dam sobie radę (ciężko było mi ukryć moje
osłabione ciężkim porankiem samopoczucie), Sofia zaczęła się
zbierać do wyjścia. Wtedy do sklepu z hukiem ktoś wpadł, a owym
kimś był Jesé Rodriguez we własnej osobie.
- Co ty tu robisz? - spytała Sofia i nie czekając na jego
wyjaśnienia zwróciła się do mnie: - Mireio, to jest mój...
- My się już znamy, spokojnie babciu – oznajmił Jesé. - Mógłbym
tu u was posiedzieć chwilę?
Sofia uśmiechnęła się i udała, że się zastanawia, po czym
pogroziła nam obu palcem.
- Tylko żadnych flirtów przy klientach, zrozumiano? Nie chcę
później otrzymywać skarg – puściła mi oczko i opuściła sklep
nienaturalnie szybko. Zupełnie jakby myślała, że ja i Jesé
naprawdę mamy zamiar zacząć się tu obściskiwać.
- Nie przejmuj się mną – powiedział Rodriguez, zabierając jedno
z krzesełek stojących przy ladzie i postawił ją tuż przy
sklepowej witrynie. - Ja sobie tu tylko posiedzę, popatrzę przez
okienko...
- No tak, rzeczywiście. Piękny widok – odparłam z przekąsem,
udając, że szukam czegoś pod ladą by zająć ręce i nie musieć
utrzymywać kontaktu wzrokowego.
- Piękny widok to będzie kiedy ona pojawi się na horyzoncie.
Wyprostowałam się, a raczej podjęłam próbę wyprostowania się,
bo po drodze uderzyłam głową w blat. Całe szczęście niezbyt
boleśnie.
- Kto? - spytałam rozmasowując miejsce, w które się uderzyłam by
całkowicie zniwelować ból. Jesé nie zauważył mojej niezdarności
albo słusznie uznał to za niegodne uwagi, bo wciąż z uporem
wpatrywał się w szybę.
- Ona – wyjaśnił mi jakże dyplomatycznie. - Wiesz, ta
dziewczyna, która wczoraj mnie odrzuciła. Liczę na to, że dzisiaj
też ją tu zobaczę, ale wolę się czaić w ukryciu.
Powstrzymałam wybuch śmiechu i rozejrzałam się po sklepie w
poszukiwaniu czegoś czym mogłabym się zająć. Przejrzałam zeszyt
z zamówieniami, ale pole pod dzisiejszą datą było puste.
Sprawdziłam czy wszystkie kolorowe figurki stoją na właściwym
miejscu oraz czy są opatrzone właściwą ceną. Kiedy stwierdziłam,
że takie wałęsanie się po sklepie jest co najmniej głupie,
usiadłam na swoim poprzednim miejscu i po prostu czekałam aż
przyjdzie ktoś kogo będę mogła obsłużyć.
Nie czekałam długo, bo po chwili do sklepu weszły trzy dziewczyny,
które nawzajem uciszały swój chichot, tak jakby wchodziły do
świątyni, a nie do jednego z wielu sklepów w galerii handlowej,
gdzie hałas stanowił nieodłączną część jej istnienia. Nie
wyglądały jednak jakby były zainteresowane zakupem kwiatów, gdyż
rozeszły się po sklepie oglądając świeczki, figurki i kartki
okolicznościowe.
- Mogę w czymś pomóc? - Nie lubiłam zadawać tego pytania, ale
Sofia kazała mi oferować swoją pomoc, bo tak nakazywała kultura.
Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę.
- Rozglądamy się tylko – odpowiedziała jedna z nich, po czym jej
wzrok powędrował gdzieś za moje plecy. Dziewczyny spojrzały po
sobie znacząco i znów cicho zachichotały.
No tak, przecież to jasne co ich tu przyciągnęło.
Dzisiejsza wystawa w witrynie prezentowała się nadzwyczaj kusząco
dla reprezentantek płci żeńskiej.
- Właściwie to szukam prezentu dla brata – oznajmiła jedna z
dziewczyn podchodząc do lady. - Pomyślałam, że może mogłabym
liczyć na jakąś męską radę? - rzuciła to pytanie nie patrząc
już na mnie, a na Jesé, który siedział niewzruszony i nie
przerywał swojego polowania.
- Ehm... Jesé? - Spróbowałam ściągnąć na siebie jego uwagę,
ale nie uraczył mnie nawet krótkim spojrzeniem. Uznałam jednak, że
mnie słuchał. - Pani chciałaby żebyś pomógł jej wybrać
prezent dla brata.
- Myślę, że nie znajdziesz prezentu dla brata w kwiaciarni –
odparł Rodriguez nie odrywając wzroku od szyby.
Dziewczyna starała się ukryć własne zażenowanie za uprzejmym
uśmiechem. Podziękowała grzecznie, a po chwili wraz z koleżankami
opuściła kwiaciarnię.
- Mogłeś jej pomóc – powiedziałam z wyrzutem. - Nie możesz mi
spławiać klientów.
- Jestem zajęty – odparł, a ja postanowiłam nie przerywać już
jego zaciekłych poszukiwań.
W ciągu kolejnych dwóch godzin kwiaciarnię odwiedziło jeszcze co
najmniej dziesięć wielbicielek Jesé, dla którego nie miało to
większego znaczenia. W tym czasie odezwał się do mnie może trzy
razy, przerywając męczące mnie milczenie, ale dziś wyjątkowo
rozmowa nam się nie kleiła. Od kwadransa ciszę między nami
wypełniała tylko muzyka z głośników rozmieszczonych w całym
centrum handlowym.
- To bez sensu – powiedział w końcu Jesé i zrezygnowany odwrócił
się w moją stronę. - Chyba muszę pogodzić się z porażką.
Chyba powinnam go podnieść na duchu, ale nie wiedziałam w jaki
sposób miałabym to zrobić. Raczej nie byłam odpowiednią osobą,
do takich gestów, więc po prostu uśmiechnęłam się pokrzepiająco
żeby nie pomyślał, że go ignoruję i przeniosłam wzrok na swoje
dłonie. Zbyt długi kontakt wzrokowy był dla mnie zbyt męczący.
Po upływie dosłownie dwóch sekund usłyszałam, że Jesé
zeskoczył energicznie z krzesełka, więc zaciekawiona znów
spojrzałam w jego stronę. W ciągu tej krótkiej chwili jego humor
wyraźnie się poprawił, bo na jego twarzy gościł teraz szeroki
uśmiech.
- Mam dla ciebie propozycję – oznajmił, a moje oczy znów
skierowały się w jego stronę. Jestem pewna, że dostrzegł to
skrywające się w nich przerażenie, ale mimo to zamierzał mi ową
propozycję przedstawić. - Co powiesz na dobrą zabawę w moim
towarzystwie w ten weekend?
________
Oto jestem!
Po dokładnie pół roku nieobecności... + kilka godzin, ale nie
będziemy się tak rozfrabniać. Wybaczycie?
Przepraszam
za jakość tego rozdziału. Jeszcze nie do końca się „wdrożyłam”,
ale jest całkiem nieźle biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno
nic nie umiałam sklecić :)
Chyba
zrobiłam z tej Mirei schizofreniczkę, ale nie na tym będę się
skupiać pisząc tą historię. Nie będziemy z nią chodzić po
psychiatrach, myślę że póki co Jesé wystarczy. Nie macie podstaw
do tego by wątpić w jego umiejętności. Dzięki niemu rozmowa o
poważnym problemie egzystencjalnym jakim jest odwołany ślub gładko
przerodziła się w rozmowę o pluszakach, posyłając zmartwienie w
siną dal. Czy to nie jest prawdziwy geniusz wśród psychiatrów?
Jest, jest. Tylko że pan Nacho mu wszystko zepsuje, ale ciiii...
Żadnych spoilerów :) Od razu zabieram się za czwóreczkę i całą
resztę. Jakoś muszę przyćmić ten ból w sercu spowodowany
faktem, że jestem w domu, a powinnam być w Wiśle.
Kurcze. Jestem na telefonie, więc pewnie będzie trochę krótko i znając mnie - niekoniecznie na temat.
OdpowiedzUsuńNiemniej, skarbie. Ja to kocham. Kocham, bo ta dziewczyna sprawia, iż panuje tu ten jakże kochany przeze mnie klimat. Kocham, bo Jese (wybacz, że bez akcentu, ale telefon mnie nie słucha) powala mnie na łopatki.
I Pan Karolek. O matko. Leżę i płaczę. Ze śmiechu rzecz jasna póki co. Niemniej chyba w przyszłości też będę płakać, już z innych przyczyn. I wiesz co? To też będę kochać i wielbić na kolanach!
I brawo, chłopie. Pokłady twego logicznego myślenia sięgają zenitu, skoro dopiero po dłuższej chwili zauważyłeś, iż to swoją nową koleżankę możesz zaprosić. I dlaczego mi się wydaje, że nieznajoma piękność w bujnych lokach jeszcze pojawi się na tej imprezie i jakoś namiesza? To tylko przypuszczenia, malutkie spekulacje, także mogę się mylić :P
I nie martw się, słońce. Też muszę siedzieć w domu, choć powinam być w Wiśle. Ehh. Taki to już nasz los.
A. I moije skrzywdzone skocznym imieniem zwierzątko - kotka Welli również serdecznie pozdrawia. Na dodatek niedługo urodzi kolejne maleństwa ❤
Buziaki, kochanie! :*
Kotka Welli? W dodatku z potomstwem w drodze? Nic tylko organizujemy Puchar Świata Kotów ^^ Dyrektorem Kociej Federacji Narciarskiej może być Kuba Kot, bo coś tam gadał o kończeniu konczeniu kariery. Na pewno zaakceptuje taką propozycję :D
UsuńOkej, okej. Tak się kończą moje długie wycieczki rowerowe. Endorfiny lasują mi mózg ^^
Buziaki również :*
Ojj♡ Mam opowiadać jak się cieszę, że wróciłaś? Nie muszę, ogólnie wiadomo, a ja ostatnio się ćwiczę w pisaniu na temat. Tak,ćwiczę;D Więc to jest zwyczajnie cudowne. Aż sobie wyłączam dobijającą muzyczkę, przymykam smutne okienko Worda, no i się śmieję.
OdpowiedzUsuńI nie. Nie widzę w Mirei schizofreniczki. Raczej bardzo wrażliwą dziewczynę, która zamyka się w murach, bo cierpi. A postanowiła sobie, że będzie silna, że ogarnie swoje życie i pociągnie je do przodu, nie wracając. Nie pozbędziemy się wspomnień do końca, ale zwyczajnie wracać musimy kiedyś przestać się cofać. Półki żyjemy, wszystko się toczy. Ona to wie, tęskni za normalnością, za niewinnymi, dla kogoś starszego może i głupiutkimi urokami młodości. I za tą siłę, jak to napisałaś w dopisku "nie latanie po psychiatrach" już ją lubię. Plus fragment o duszeniu się, głosach i kurczących płucach. Takie rzeczy zawsze do mnie docierają i chwytają - to jak ciało i mózg współpracują, zarówno w cierpieniu jak i szczęściu. Bo to zwyczajnie prawdziwe, no.
Tylko jak ja mogę się tym jej cierpieniem przejąć w spokoju, jak już pojawiają się te walnięte pajace♡ I człowiekowi się zaraz buzia cieszy. W dodatku to uspokajające, bo niektórzy twierdzą, że powinnam przestać spać z dwoma pluszowymi owcami, które nazywają się Schlieri. A oni są chyba kilka dobrych latek ode mnie starsi, więc mogę być spokojna, mam czas. (Tak, to była uwaga BARDZO na temat). W każdym razie chyba Jese okazał się gorszą karą od wywalenia się na korzeń? I jeszcze partnerkę na bal, próbuje mu odebrać. Nie ma to jak najlepszy przyjaciel. Choć ja to tam ich rozumiem, bo stwierdziłam sobie ostatnio, że pójście samemu na studniówkę nie będzie takie złe, no nic na siłę. Ale to faceci, lubią się przechwalać. I któż tam wie, być może i wyjdzie na to, że Rodriguez jednak potańczy spokojnie z tą siostrą. Chyba coraz bardziej jestem przy wersji, że to Nacho i Mireię coś połączy, a on będzie genialnie to komentował, niszcząc nieustannie powagę;D
Kocham i pozdrawiam Ciebie i pannę Fanni ( jak to dobrze, że te ich pseudonimy kończą się na "i", idealne imiona dla zwierzaka, nawet jak się płci jeszcze nie zna)♡ Plus łączę się w bólu Wisły na ekranie ( niech żyje moja organizacja życia) i niech przynajmniej wygra jakiś miły pan.
Możesz odpowiednio ocenić, jak to mi pisanie na temat idzie:p
Ha! A Ty myślisz, że ja tą pluszową owieczkę sobie z nikąd wzięłam? :D a gdzie tam! Sama mam pluszową owcę koło poduszki, ale jakoś nie pomyślałam, że to może być kolejna ofiara sportowego imienia. Zaraz będę nad tym myśleć. Miałam też drugą, ale przepadła w szale przeprowadzki :( boję się że mama ją wyrzuciła. No ale w każdym razie nie jesteś sama jeśli chodzi o spanie z pluszowymi owcami.
UsuńNie przejmuj się pisaniem nie na temat, bo takie dygresyjne komentarze lubię najbardziej :D
PS Przecież to takie oczywiste. Moja pluszowa owieczka będzie nazywać się Morgi!
Nie wiem, co zmobilizowało cię do powrotu, ale wiedz, że to coś lub ktoś zasługuje na ogrooomny pomnik za zasługi dla społeczności! Oj, bo tęskniłam za tobą i za twoją twórczością!
OdpowiedzUsuńMireia to niezwykle wrażliwa dziewczyna, którą w życiu spotkało coś złego i to wciąż ciąży jej na duszy. Ona cierpi i może kiedyś znajdzie sposób, aby tego cierpienia się pozbyć, ale to wcale łatwe nie będzie.
Może pomoże jej Jese. Oczywiście, o ile przejrzy na te oczka, bo w tym rozdziale wykazał się zaskakującą ślepotą. Wypatrywał jakiejś piękności, a o naszej Mireię dostrzegł na samym końcu. Nie ładnie!
Ogólnie rozbroił mnie ten fragment o pluszakach. Pan Karolek zmiażdżył system, a ja zgubiłam gdzieś swój refleksyjny nastrój, w który popadłam przy fragmencie pisanym z perspektywy dziewczyny.
I to jest chyba w przypadku twojej twórczości najpiękniejsze. Wzruszamy się, rozwodzimy nad istotnymi problemami, a po chwili dowalisz czymś takim, że człowiek, owszem, ryczy, ale raczej ze śmiechu. Kocham!
Pozdrawiam :)