Nacho
Ktokolwiek powiedział, że miłość jest łatwa
Wiesz, że się mylił?
***
Ślub miał odbyć
się za miesiąc. Wszystko było dopięte na niemalże ostatni już
guzik. Garnitur wisiał w szafie, szczelnie zamknięty w pokrowcu.
Maria miała swoją suknię u swoich rodziców i dałaby się zabić
bym tylko jej nie zobaczył przed uroczystością. A teraz co?
Garniak wcisnąłem niedbale do walizki, a suknia widniała na
jakiejś aukcji internetowej, nie było już żadnej przeszkody bym
nie mógł jej oglądać.
Ślub miał odbyć
się za miesiąc, ale się nie odbędzie.
To moja wina? Być
może. Nie dojrzałem jeszcze do roli męża, nie byłem gotowy na te
wszystkie ograniczenia, które niosło ze sobą małżeństwo. A może
po prostu wcale nie kochałem Marii w taki sposób jak wydawało mi
się wcześniej? Byliśmy razem od dziesięciu lat! To miała być
pierwsza miłość, taka z którą przeżywa się pierwsze miłosne
uniesienia i zawody, popełnia się pierwsze błędy i taka, którą
pamięta się całe życie, a nie taka, z którą te życie się
spędza.
Nie zauważyłem
nawet kiedy to wszystko zabrnęło aż do tego miejsca. Po prostu w
którymś momencie zacząłem odczuwać dziwną presję. Na
rodzinnych obiadkach nasz domniemany ślub był głównym tematem
rozmów. Wszystkim było do śmiechu kiedy planowali nasze wesele, o
którym z własnej woli nawet bym w tamtym momencie nie pomyślał.
Presja, którą na mnie wywierano skłoniła mnie do wizyty u
jubilera. Tam wybrałem pierwszy lepszy pierścionek, który wpadł
mi w oko i wręczyłem Marii po którymś meczu. Nie po El Clasico i
nie po Derbach Madrytu, a po jakimś nieistotnym meczu z drużyną z
dna tabeli, z którą rozprawiliśmy się grając rezerwowym składem.
Powiedziałem wtedy „Chyba już czas zrobić następny krok”. Nie
pytałem ją czy chce zostać moją żoną, nie przygotowałem sobie
długiego wyznania miłości, którym mógłbym ją zachwycić. Po
prostu stwierdziłem fakt, zrobiłem to czego oczekiwali nasi
rodzice. W ogóle nie myślałem wtedy o ograniczeniach, które
niosło ze sobą małżeństwo. Myślałem tylko o tym by
uszczęśliwić ją, naszych rodziców i wszystkich naszych bliskich
przyjaciół.
Maria była tak
wniebowzięta, iż nawet nie zwróciła uwagi na to, że w moich
oświadczynach nie było ani krzty miłości. Niemniej jednak moja
narzeczona promieniała, wszyscy nasi bliscy również cieszyli się
naszym szczęściem. Tylko że wkrótce okazało się, że ja nie
czułem się w tym wszystkim ani trochę szczęśliwy.
Wieść o odwołanym
ślubie rozesłaliśmy do wszystkich zaproszonych gości za pomocą
sms-a. Nie był to zbyt elegancki sposób przekazu, ale chcieliśmy
to mieć jak najszybciej za sobą. Tylko rodziców poinformowaliśmy
osobiście. Choć nie tak jak to sobie wyobrażacie. Maria po prostu
stawiła się na niedzielnym obiedzie u jej rodziców samotnie, nie
mam zielonego pojęcia jak im to wyjaśniła, ale nie miałem zamiaru
zaprzątać sobie głowy reakcją niedoszłych teściów. A jak
dowiedziała się moja rodzina?
- Co ty tu robisz? -
spytała mama gdy otworzyła drzwi. Jej przerażone spojrzenie
natychmiast spoczęło na walizkach, które leżały u moich stóp.
No hej, mamusiu.
Syn marnotrawny powrócił. Znudziło mi się dorosłe życie.
Z dwojga złego
mogłem jej tak powiedzieć. Jej spojrzenie i tak wyraźnie pokazało
mi na jakiej byłem pozycji. Straconej. Nie było nawet mowy o mojej
ponownej wprowadzce do rodzinnego domu. Bynajmniej nie dlatego, że
moja matka była wyrodna, a dlatego, że w wieku dwudziestu czterech
lat powinienem nauczyć się dbać o siebie.
- Bo widzisz, mamo –
podjąłem próbę negocjacji – w życiu nie zawsze bywa tak
jakbyśmy tego oczekiwali. Niestety droga moja i Marii się
rozeszła...
- Ale żeby tak na
miesiąc przed ślubem? Czyś ty zwariował? Za grosz w tobie
odpowiedzialności!
- A może jednak?
Zawsze to lepiej miesiąc przed ślubem i niż miesiąc po ślubie.
Nie uważasz że jednak postąpiłem dojrzale?
- Mój dojrzały syn
poszuka w takim razie własnego mieszkania.
- I zostawisz mnie
tak bez dachu nad głową?
Moja rodzicielka
wyrzuciła z siebie pełne niecierpliwości westchnienie, po czym
chwyciła jedną z moich toreb i wciągnęła ją do domu, po czym
zrobiła mi miejsce żebym mógł wnieść resztę swojego bagażu.
Gdy z lekkim niedowierzaniem przekraczałem próg, mama obrzuciła
mnie ostrym spojrzeniem.
- Tydzień i cię tu
nie ma.
W ramach odpowiedzi
uśmiechnąłem się jak dziecko, które narozrabiało, ale jakimś
cudem uniknęło konsekwencji swojego postępowania. Nie odbierajcie
źle jej zachowania. Wcale nie była złą matką, po prostu dawała
mi w ten sposób do zrozumienia, że czas się ogarnąć i zacząć
żyć jak przystało na faceta w moim wieku.
Tak, najwyższa
pora.
- Ale właściwie to
dlaczego? - spytała mama, kiedy wszystkie torby wylądowały na
podłodze mojego dawnego pokoju. Jej pytanie nie było dokładnie
sprecyzowane, ale bez problemu domyśliłem się, że pyta o powody,
dla których odszedłem od Marii.
Westchnąłem ciężko
i rozejrzałem się po pokoju, który teraz służył rodzicom jako
pokój gościnny, a w którym nocowali głównie znajomi mojej
młodszej siostry, Maite. Na ścianie nad łóżkiem wciąż wisiał
stary, wyblakły plakat Ramosa. Uśmiechnąłem się lekko na jego
widok. Byłem głupim smarkaczem, który stawiał swoje pierwsze
kroki w Castilli*, kiedy ten plakat zawisł na tej ścianie.
- Wiesz mamo...
chyba nie byłem jeszcze na to gotowy...
Nie byłem
gotowy. To za wcześnie. Jesteśmy za młodzi.
Mogłem wymyślać
tysiące tego typu powodów, dla którego zakończyłem nasz związek.
Prawdziwa przyczyna była tylko jedna. To było coś co siedziało
głęboko w nas i ciągnęło się za nami od wielu lat. Coś co
sprawiło, że nie potrafiliśmy już ze sobą dłużej żyć.
I nie wiedział o
tym nikt poza mną i Marią.
Mireia
***
To było trochę
dziwne. Ta cała sytuacja z wnukiem mojej szefowej, który w dość
specyficzny sposób zaskoczył mnie w pracy.
Siedział u mnie
prawie cały dzień. Gdyby jego babcia się dowiedziała w jaki
sposób wykonywałam swoją pracę to pewnie z miejsca by mnie
zwolniła, ale cóż mogłam poradzić na to, że poczułam się w
jego towarzystwie dobrze? To znaczy dobrze czułam się dopóki dnia
następnego w jego wesołym monologu na temat własnej osoby nie
usłyszałam słów „piłkarz”, „Real Madryt” i „Liga
Mistrzów” w jednym zdaniu.
- Baju, baju. Ktoś
się tu chyba zagalopował – ironizowałam. - Prędzej zjem ten
kwiatek niż uwierzę w to co mówisz.
- W takim razie
życzę smacznego – odparł ze stoickim spokojem.
- Nie wierzę ci –
podkreśliłam, a wtedy on zaczął grzebać w kieszeni swoich
spodni, z której po chwili wyciągnął telefon.
- Mam tu selfie z
Ronaldo na dowód! - oznajmił, szukając zapewne wspomnianego
zdjęcia w telefonie. - O, zobacz sobie! - podsunął mi telefon pod
sam nos, dlatego musiałam się lekko odchylić by cokolwiek
zobaczyć.
Zmarszczyłam brwi
jakby to miało mi w jakiś sposób zbadać wiarygodność tej
fotografii.
Zdjęcie faktycznie
przedstawiało uśmiechniętych od ucha do ucha Jeségo i Cristiano
Ronaldo, którego mimo swojej ubogiej wiedzy rozpoznałam bez
problemu. Już chciałam powiedzieć, że takie zdjęcie to nie dowód
– w końcu piłkarze często fotografowali się z fanami, ale wtedy
Jesé dodał:
- To jeszcze nie
wszystko. - Teraz przed moim nosem pojawił się również jego
palec, którym na oślep przesunął po ekranie. Moim oczom ukazywały
się kolejne wątpliwej jakości arcydzieła fotografii wykonane
przez Jesé. Selfie na tle wielkiego stadionu, selfie w szatni, przy
szafce podpisanej jego imieniem, selfie przy własnym zdjęciu
powieszonym zapewne gdzieś na stadionowej ścianie i wreszcie selfie
z Pucharem Ligi Mistrzów.
Cholera. On musiał
mówić prawdę.
Wypuściłam z ręki
wszystkie kwiaty, z których miałam właśnie przygotować nowy
bukiet, a Rodriguez jęknął z niezadowoleniem.
- No nie, błagam.
Tylko mi nie mów, że za Barcą jesteś.
- Ja? - Spytałam
głupawo. No nie idiotko, ta obok ciebie! - Skądże – dodałam
szybko, podnosząc z podłogi kwiaty, które lekko się zniszczyły.
- Właściwie... – Kompletnie nie wiedziałam jak zareagować na
wieść, że osoba, z którą rozmawiałam okazała się być znaną
osobą. I to nie tylko w Madrycie, ale z pewnością również na
całym świecie. - Zaskoczyłeś mnie. Po prostu. - Zakończyłam tą
bezsensowną i niespójną plątaninę słówek w najprostszy sposób
jaki przyszedł mi do głowy.
No bo co innego
miałam mu powiedzieć? Że nie mam ochoty na znajomość z
celebrytą? Ledwo radziłam sobie ze swoimi wyimaginowanymi lękami,
a teraz doszły do tego także obawy, że za chwilę zza lady
wyskoczy fotograf, a ja zostanę oślepiona fleszem zanim w ogóle
zdążę pojąć dlaczego tak się stało.
W tym momencie
rozległ się dźwięk dzwonka, który wisiał nad drzwiami i
informował o przybyciu kolejnych klientów. Ogarnięta paniką
związaną z wieścią, która ledwo co do mnie dotarła, chciałam
znów wskoczyć pod ladę i siedzieć pod nią dopóki nie będę
miała pewności, że przybysz nie ma nic wspólnego z profesją
mojego nowego znajomego. W ostatniej chwili zdążyłam się
mentalnie spoliczkować za takie idiotyczne pomysły.
Osobą, która
weszła do sklepu był oczywiście kolejny klient, no bo któż to
mógł być? Ludzie mają o wiele lepsze rzeczy do fotografowania niż
twoja twarz – skarciłam się w myślach.
Mężczyzna, bo
takiej płci był przybysz, podszedł do lady w dość nonszalancki
sposób, jakby chciał dać nam do zrozumienia, że to on był panem.
Odruchowo spojrzałam na Jeségo, który mierzył klienta
lekceważącym spojrzeniem i chyba tylko jakiś cud powstrzymał go
przed wyrzuceniem z siebie jakiegoś stosownego komentarza, który
zrujnowałby moją kwiaciarską karierę.
- Ma tu pani pięć
euro i niech mi pani zrobi z tego jakiś porządny bukiet - oznajmił.
Więcej nie dam, bo już i tak za dużo wydałem na tą dziewuchę od
siedmiu boleści. Za dużo jak na jednonocną przygodę. A i proszę
mi to dostarczyć tam – wskazał palcem na szybę, zza której
widać było moją ulubioną kafejkę.
- Przykro mi, ale
nie prowadzimy poczty kwia...
- Wszystkim się
zajmiemy! - przerwał mi Jesé i uśmiechnął się pozornie
życzliwie do klienta, który nie kwapił się by odwzajemnić ten
drobny gest. Opuścił kwiaciarnie bez wypowiedzenia choćby głupiego
„Do widzenia”. – Debil – mruknął Jesé i niemalże zrzucił
mnie z mojego krzesła. - Przejmuję stery – oznajmił, a na dowód
swoich słów zaczął bawić się moimi „narzędziami pracy”.
- Zwariowałeś? -
wyrwało mi się. - Chcesz żeby mnie zwolniono?
- Nie zapominaj, że
ta kwiaciarnia to moje dziedzictwo, mam tu coś do powiedzenia! A
poza tym to Sofia postąpiłaby tak samo.
Otworzyłam buzię
żeby jeszcze coś dodać, ale prawda była taka, że z nim nie można
było wchodzić w żadne dyskusje, bo już na samym początku było
się na przegranej pozycji.
Rodriguez zaczął
grzebać w kwiatach, które przed chwilą upuściłam na podłogę i
wybrał z nich te, które najbardziej ucierpiały przy spotkaniu z
podłogą. Związał je niedbale najbrzydszą wstążką, jaka była
do dyspozycji, a żeby podkreślić dodatkowo jej brzydotę,
ponacinał ją w kilku miejscach nożyczkami.
- Cudownie –
powiedział, oglądając swoją twórczość z każdej strony. Na
jego twarzy wykwitł złowieszczy uśmiech, który roztaczał wokół
niego wręcz diaboliczną aurę. Zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć, jego już nie było.
Zachowanie
Rodrigueza nieco mnie przeraziło. Tak ogólnie rzecz biorąc to
przerażało mnie mnóstwo rzeczy, ale jego nastawienie do życia
szczególnie budziło we mnie grozę. No bo jak można żyć aż tak
beztrosko? Z drugiej strony jednak mu zazdrościłam. Był młody i z
tej młodości korzystał, a ja? Ja nigdy nie byłam młoda, w każdym
razie nie mentalnie. Zestarzałam się w wieku ośmiu lat patrząc w
jak tragiczny sposób moja siostra schodzi z tego świata.
Moje przemyślenia
przerwał powrót Jeségo oraz jego donośny, nieznoszący sprzeciwu
rozkaz:
- Rzuć wszystko!
Jesé
***
Podszedłem do
stolika, przy którym siedział szanowny klient i nie zwracając
uwagi na to, że lokal jest pełen ludzi, zdzieliłem go tym
beznadziejnym bukietem w głowę. Podniszczone tulipany rozleciały
się już ostatecznie, kilka żółto-czerwonych płatków zostało w
jego włosach, kilka opadło na niedojedzony kawałek sernika na jego
talerzu, a reszta ozdobiła jego beznadzieją, dżinsową koszulę,
która w dodatku była tak pognieciona jakby ją ktoś krowie z dupy
wyciągnął.
- Co ty wyprawiasz?
- fuknął ten idiota.
- Na początek
chciałbym zaznaczyć, że nie przeszliśmy jeszcze na ty!
Przyniosłem panu taki bukiet jakiego pan sobie życzył. Najtańszy
jaki mógł być, żeby panienka nie pomyślała sobie, że ma pan w
związku z nią jakieś poważniejsze plany. Specjalnie użyłem
tulipanów, bo podobno symbolizują nietrwałość i wręcza się je
właśnie w takich okolicznościach.
- Co to ma znaczyć?
- Głos zabrała nieszczęsna towarzyszka tego niedorozwiniętego
imbecyla.
Przeniosłem swój
wzrok na nią i... oniemiałem.
Przecież ona była
tak piękna, że nawet ja nie odważyłbym się nazwać jej „przygodą
na jedną noc”. Jej błękitne oczy spoglądały to na mnie, to na
tego bezimiennego frajera, jakby w ten sposób próbowała odnaleźć
odpowiedź na pytanie, które przed chwilą zadała.
- Po prostu źle
trafiłaś – wyjaśniłem, gdy już udało mi się odzyskać język
w gębie.
Opadła na krzesło
i założyła ręce na piersiach, a burza jej ciemnych loków
zatrząsnęła się lekko pod wpływem tego ruchu.
Facet otrzepał się
z tulipanowych płatków, posyłając pod moim adresem kilka
niepochlebnych słówek, które spłynęły po mnie jak po maśle.
W głowie miałem
tylko jedną myśl.
Musiałem coś
zrobić. Musiałem dać tej dziewczynie nowe kwiaty, bo na to
zasłużyła!
Zerwałem się z
miejsca, potrącając po drodze panią, która przyjmowała właśnie
zamówienie od gości przy stoliku obok.
Pokonałem szerokość
korytarza i z hukiem wpadłem do kwiaciarni.
- Rzuć wszystko! -
oznajmiłem na wejściu, a Mireia rzeczywiście rzuciła wszystko.
Kwiaty, z których przygotowywała bukiet rozsypały się wokół
niej, a wstążka potoczyła się po podłodze tworząc błękitny
ślad. Nie wydaje mi się jednak by zrobiła to na mój rozkaz, a
dlatego, że po prostu ją przestraszyłem. No cóż. Nie chciałem.
Mireia spojrzała na
lekki bałagan, który powstał z mojego powodu, a następnie
skarciła mnie swoim wzrokiem. Uśmiechnąłem się pokornie żeby
nieco ją udobruchać. Zwinąłem wstążkę, która zatrzymała się
przy moich stopach i podszedłem do lady z hukiem ją tam
odstawiając. Znów ją wystraszyłem, ale to przez te emocje!
- Trzeba zrobić
nowy piękny bukiet na mój koszt! Ta dziewczyna zasługuje na
wszystko co najlepsze!
Spojrzała na mnie,
potem przeniosła wzrok na swoje ręce, które zdawały się być
częścią plątaniny wstążek i ozdobnych nitek, następnie z
powrotem na mnie, a potem rozsądnie stwierdziła:
- W takim razie nie
ma czasu na robienie bukietu. - Odwróciła się do mnie plecami i
wyciągnęła z wazonu jedną z przygotowanych wcześniej wiązanek.
- Ten jest piękny, leć do niej, bo ci zwieje! - dodała, wręcz
wciskając mi te kwiaty w ręce.
- Niech ci Bóg
błogosławi! - rzuciłem w biegu.
Po chwili stałem
już zdyszany przy stoliku, a ta piękna dziewczyna całe szczęście
jeszcze sączyła swoją kawę. Towarzysz już ją opuścił; nie
wytrzymał do wieczora tak jak miał w planach. Bywa. Słysząc, że
ktoś się obok niej zatrzymał, dziewczyna skierowała swoje
spojrzenie na mnie. Jej niebieskie oczy przybrały barwę burzowego
nieba i ciskały we mnie gromy, ale mimo wszystko miałem ochotę
paść przed nią na kolana.
- Właśnie
spławiłeś jednego idiotę, nie potrzebny mi kolejny, więc nie
wiem po co jeszcze pokazujesz mi się na oczy.
Mogłem się tego
spodziewać.
- Udowodnię ci, że
nie wszyscy faceci to idioci!
- Jakoś ci się to
nie udaje – rzuciła, biorąc ostatni łyk swojej kawy. - Dobrze,
że ten palant chociaż rachunek uregulował – mruknęła i wstała
od stołu. Wzięła bukiet ode mnie co potraktowałem jako znak, że
to nie było jej ostatnie słowo i że jeszcze mam jakąś szansę.
Niestety po chwili dostrzegłem, że wrzuca go do pierwszego kosza,
który pojawił się na jej drodze.
Opuściła lokal nie
racząc mnie nawet jednym spojrzeniem, a ja stałem jak ten debil i
wpatrywałem się w jej plecy, dopóki nie zniknęła mi z pola
widzenia.
- Przepraszam! Tu
wolne, czy będzie pan tu siadał? - Jakaś kobieta, na oko
czterdziestoletnia, stanęła mi przed nosem, przywracając moje
myśli do rzeczywistości.
Posłałem jej blady
uśmiech, a ramach odpowiedzi po prostu odszedłem od stolika,
zostawiając go do jej dyspozycji. Co za bezduszny człowiek. Właśnie
doznałem pierwszego w swoim życiu zawodu miłosnego, a ona pytała
o stolik!
Wróciłem do
kwiaciarni, bo strasznie polubiłem to miejsce. I Mireię, której na
pewno moje rozczarowanie nie będzie tak obojętne jak tamtemu
pasożytowi, czyhającemu na wolne miejsce.
Oparłem się o ladę
i ciężkim westchnieniem wyraziłem swój żal.
- Gdzie się podział
twój entuzjazm? - spytała zaniepokojona Mireia.
- Odszedł razem z
nią. Dostałem kosza nie dowiedziawszy się nawet jak ma na imię.
Spojrzałem na
koleżankę i wygiąłem usta w dziecinnym grymasie, ale jej reakcja
utwierdziła mnie w przekonaniu, że raczej ją rozśmieszyłem niż
wzbudziłem w niej współczucie. Uśmiechnęła się delikatnie, ale
po chwili przyznała:
- Przykro mi.
Dobra. Użalanie się
nad sobą jednak nie było w moim stylu.
- Przykro ci? A
pójdziesz ze mną do kina? - spytałem ni stąd, ni zowąd. Po
prostu chciałem zmienić temat.
Jej odpowiedź była
bardzo treściwa:
- Zapomnij.
- To może na film?
- Nie dawałem za wygraną.
- Jeśli w taki
sposób próbowałeś poderwać tamtą dziewczynę to wcale się nie
dziwię, że dała ci kosza.
- Ale ja cię wcale
nie podrywam!
- To dobrze, bo
kompletnie nie jesteś w moim typie.
- Dzięki –
rzuciłem z udawanym oburzeniem. - Ty w moim też nie. Wolę
blondynki, a że w Hiszpanii trudno o blondynkę to cały czas jestem
sam.
Mireia spojrzała na
mnie tak jak zwykle patrzą na mnie kumple kiedy ich ograniczone
móżdżki nie są w stanie pojąć mojej filozofii, czyli krótko
mówiąc – jak na idiotę, a następnie zaczęła się ze mnie
śmiać.
- Nie ma w tym nic
śmiesznego – oznajmiłem. - To smutne.
Poczułem w kieszeni
wibrację informującą, że ktoś próbuje się do mnie dobić. Albo
że wygrałem kolejny samochód, który mogę odebrać odpisując na
otrzymaną wiadomość.
Pierwsza opcja
okazała się być tą prawidłową.
Dobijał się do
mnie Nacho.
Czy jego matka
urodziła, po to by mnie gnębił?
Wiadomość była
dość długa, zaczynała się od jakichś dziwnych wyjaśnień i
przeprosin, które ostatecznie i tak zlały się w moich oczach w
jeden, krótki frazes: „Ślub odwołany”.
Tak, jego rodzice
zdecydowanie chcieli uprzykrzyć mi życie kiedy go majstrowali.
* Moim
niezaznajomionym z tematyką piłki nożnej czytelniczkom spieszę z
informacją, iż Real Madrid Castilla to rezerwowa drużyna Realu
Madryt lub po prostu Real Madryt B
___________
Nie wiem dlaczego postanowiłam to opublikować. Chyba powinnam jeszcze nad tym trochę popracować, ale szczerze mówiąc to już nie umiem zrobić z tym nic pożytecznego. Dodaję takie jak jest. Chciałam też dziś wrzucić prolog na nowego bloga, ale pewnie mi się to nie uda, bo zaraz wybywam i nie wracam na noc ^^
Jestem otwarta na krytykę, bo wiem, że nie jest to rozdział najlepszej jakości...
No to ja zacznę:D
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim pochwalę ten uroczy, lekki humor, który znaleźć można między twoimi słowami, nawet gdy opisujesz coś trudnego:D A człowiek marzy jak wiemy o wszystkim co jest jakkolwiek pozytywne.
Musisz wybaczyć, że jakoś dziwnie mi się tę zdania zlepiają, ale to dlatego, iż ów komentarz to przerywnik w nieszczęsnej chemii, która nigdy nie wpływała na mnie jakoś specjalnie dobrze. Ale ok, bo ów odcinek na całe szczęście nic z nią wspólnego nie ma:p No a po drugie mogłam sobie oszczędzić tą nieszczęsną drużynówkę, bo się frustracją skończyła i to podwójną, choć może patrząc jaki był najdłuższy skok nie do końca się zgodzisz z moją opinią:D
Koniec głupoty.
To ja ich sobie omówię, tak po kolei, bo nie wiem od kogo zacząć. Więc Nacho. Z typowej perspektywy kobiecej powinnam go z miejsca objechać i skreślić, bo bycie zostawionym to samo w sobie jest jakieś nieszczęście, a tu miesiąc przed ślubem. W dodatku oświadczyny "bo wypada" są absurdem, tym gorszym, że ze strony dziewczyny to, przynajmniej w tym co pokazałaś nam do tej pory, było prawdziwe uczucie.
I hm... Ja tam jestem głupiutka i się łudzę, że takie nastoletnie związki mogą przetrwać i przejść w coś bardzo trwałego. No ale myśląc jako realista to ciężko stwierdzić.
W każdym razie Maria rzucona, on wykopany z domu rodzinnego (cóż za konsekwentna mamusia), a teraz pewnie zapowiada się psychoterapia na kanapie Jesego?
Tak czy owak, nie spodziewałam się, że będziemy mieć jeszcze więcej narratorów, a w kontekście twojego dopisku o tym, że "widać odebrałyśmy Rodrigueza i Mireię, jako potencjalną parę..." nasuwa mi to nowe pomysły. W każdym razie wątki z pewnością muszę się spleść. Tak myślę sobie:D
To teraz sama dziewczyna. Typowałam tu jakieś wcześniejsze zawirowania w jej życiu, ale chyba umieszczając je w czasie trochę później. Plus stwierdziłam, że muszą mieć coś wspólnego z facetami. A tu tragedia rodzinna w wieku ośmiu lat. I tęsknota za życiem normalnej młodej dziewczyny. Ona nie chce być wyalienowana w tej skorupie. Tylko chyba potrzebuje dużej pomocy w wyrwaniu się z niej.
I ma tą pomoc idealną , bo bezczelność Jesego to chyba jedna z najlepszych rzeczy w tej historii. Serio tacy przepozytywni, walnięci ludzie są potrzebni temu zgorzkniałemu światu na jakim sobie żyjemy. No ale jakieś wady on też chyba ma, co? Bo zasugerowałaś je, a jeszcze ich nie widać. Głupia ja nie uznaje tego temperamentu za wadę^^
Dobra, czas na powrót do statyki, chemicznej i dosłownej:p Cudownych ferii, udanej zabawy dzisiaj, bo zakładam, że to wyjście to jakaś zabawa no i dużo weny tu i na mendę, na którą czekam strasznie niecierpliwie.
BUZIAKI<3
No powiem ci, że z miejsca pokochałam to opowiadanie. Może zabrzmi to dziwnie, ale jest takie twoje... To znaczy posiada taki typowy dla ciebie humor, który po prostu wielbię. Nawet, jeżeli piszesz o sprawach niebywale trudnych i zdecydowanie niewygodnych to robisz to w taki sposób, że człowiek i tak się uśmiechnie. Uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńCo do treści to powiem ci, że ciekawie - akcja nabiera rumieńców. Jese jest boski. Ta akcja w kawiarni z paskudnym bukiecików kwiatów była nieziemska. Ubawiłam się ^^ No i chociaż chłopak zachował się trochę bezczelnie, to w jakiś sposób uchronił dziewczynę przed konsekwencjami spotkania z tym okropnym typem. Powinna mu podziękować, a ona co? Rozbiła mu serduszko. Biedny Jese :(
Mam nadzieję, że on wcale nie da zbić się z tropu i dalej będzie próbował zmienić podejście Mirei, bo widać, że dziewczyna potrzebuje zmian. Wiele przeżyła w życiu, ale tęskni za pewną normalnością. Ja to widzę i widzi to Jese. Może właśnie on pozwoli jej to dojrzeć, a może ktoś zupełnie inny? Nie, ja nic nie sugeruję, ale skoro jego przyjacielowi nie wyszło z małżeństwem... Kurczę, nie, nie chciałabym zsyłać na tą biedną dziewczyną zawodu miłosnego i takiego burzliwego, pełnego zawirowań losu, ale może właśnie to by jej pomogło. Tak, tak mówię o Nacho, o ile on sam wreszcie "dorośnie". Nie wiem czy to dobre słowo, skoro tu chyba nie o dojrzałość chodziło, a wyraźnie o coś jeszcze. Jestem ciekawa, co on takiego skrywa. On i ta jego niedoszła małżonka. Coś jest na rzeczy.
Dlatego czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam :*