Mireia
Jak się
czujesz, gdy nie ma słońca?
Jak się
czujesz, gdy nadchodzą deszczowe chmury?
Jak będziesz się czuł, jeśli nikogo przy tobie nie będzie?
Czy jestem dokładnie taka jak ty?
Jak będziesz się czuł, jeśli nikogo przy tobie nie będzie?
Czy jestem dokładnie taka jak ty?
***
Wbrew stereotypowi jaki przypisano Hiszpanom – nigdy
nie interesowałam się piłką nożną, toteż wcale nie zamierzałam
oglądać dzisiejszego finału Ligi Mistrzów. Pewnie nawet nie
wiedziałabym, że coś takiego ma miejsce, gdyby nie fakt, że
pracowałam w centrum Madrytu i codziennie w drodze do pracy mijałam
mnóstwo bilbordów reklamujących ten iście historyczny wieczór.
Ich liczba wzrastała wraz z upływem kolejnych dni, które dzieliły
świat od tego wydarzenia.
Mój telewizor był wyłączony – wedle moich planów na ten
wieczór (a raczej ich kompletnego braku), ale wcale nie musiałam go
włączać by wiedzieć co dzieje się na boisku. Wiedziałam kto w
danym momencie brnął przez boisko mając przy nodze posłuszną jak
oswojone zwierzątko piłkę, wiedziałam kto zmarnował perfekcyjną
okazję na strzelenie gola oraz wiedziałam kto miał to szczęście
i już prowadził. Znałam nawet nazwę stadionu, na którym to
wszystko się działo. Moja piłkarska wiedza znacznie się pogłębiła
w ciągu tych kilkudziesięciu minut.
Mieszkający piętro wyżej kibice byli albo głusi albo doskonale
wiedzieli, że ich sąsiadka ma finał Ligi Mistrzów w głębokim
poważaniu i koniecznie chcieli mnie nawrócić lub chociaż wpoić
mi świadomość jak historyczna była to chwila dla całego
piłkarskiego świata. Szczególnie dla Madrytu. Komentatorzy już
któryś raz przypomnieli widzom, że sytuacja, w której finaliści
Ligi Mistrzów pochodzili z jednego miasta nigdy jeszcze nie miała
miejsca. W końcu za mało było tych ogromnych tablic, które
głosiły tą nowinę od jakiegoś miesiąca.
Odbiornik moich sąsiadów nadawał z tak gwałtownym natężeniem,
iż nawet szyby w moich starych oknach rwały się do kibicowania
madryckim klubom. Dopóki jednak utrzymywały się w swoich ramach,
nie miałam nic przeciwko wylewnemu świętowaniu.
A może moi sąsiedzi robili to specjalnie, bo znali moje dziwactwa i
wiedzieli, że nie lubię zasypiać w ciszy? Korekta: nie potrafię
zasnąć w ciszy. W ogóle nie lubiłam spać, ale mój organizm już
domagał się choćby krótkiej drzemki, dlatego byłam zmuszona się
położyć.
Przed snem zawsze wkładałam w uszy słuchawki lub
włączałam cicho radio i ustawiałam je tuż przy swoim uchu. Cisza
była moim największym wrogiem i robiłam wszystko by wokół mnie
zawsze były źródła jakichkolwiek dźwięków.
Tak myślcie sobie, że jestem wariatką, pewnie macie
rację. Gdybym wybrała się do psychiatry z pewnością postawiłby
mi stosowną diagnozę lub wysłał do szpitala dla obłąkanych nie
mogąc znaleźć uzasadnienia dla moich lęków i omamów.
Stawiałabym raczej na tą drugą opcję.
Sufit nade mną nagle się zatrząsł, a niewielka
przymocowana do niego lampka zakołysała się niebezpiecznie.
Uprzedzając pytanie – nie był to kolejny wymysł mojej
nieogarniętej wyobraźni. To tylko piłkarz jednej z drużyn właśnie
strzelił bramkę, którą dosłownie wyrwał przeciwnikowi Puchar
Ligi Mistrzów z rąk, a kibice zapewne zaczęli podskakiwać z
radości, wyśpiewując jakieś pieśni ku chwale owego zawodnika.
Krzyczeli, śpiewali i przeklinali, a to wszystko pod
adresem szklanego ekranu. I to niby ja byłam wariatką? Może wcale
nie odstawałam tak bardzo od reszty społeczeństwa?
Jesé
***
Oglądanie meczu z
trybun było o wiele bardziej męczące niż bieganie za piłką na
boisku. Przekonałem się o tym wiele razy, ale kibicowanie nigdy nie
zmęczyło mnie bardziej niż tego wieczora. Następnym razem niech
mnie ktoś ostrzeże przed tym, że mecz wcale nie musi się
zakończyć w dziewięćdziesiątej trzeciej minucie, wręcz
przeciwnie – może się zacząć od nowa, a w ciągu trzydziestu
minut dogrywki wszystko może odwrócić się w zupełnie innym
kierunku.
Już czułem się
przytłoczony ogromnym kamieniem, który spadł z serca jakiegoś
szczęśliwca kibicującego Athletico, już chciałem przeklinać Don
Carla za to, że kazał mi grać w tamtym nieszczęsnym meczu fazy
grupowej z Galatasaray, w którym zerwałem sobie więzadło w prawym
kolanie, krótko mówiąc – już miałem pogrążać się w
rozpaczy i bezradności wobec tego wyniku, a tu Ramos wziął i
pokrzyżował mi plany. Nie żebym miał do niego jakieś pretensje,
ale... nie dało się wcześniej?!
To były moje
przemyślenia o poranku jakieś dwanaście godzin po tym wydarzeniu,
kiedy to obudziłem się z cholernym bólem głowy, który przyćmił
mi trochę ogrom minionych wydarzeń. Gdy stopniowo wybudzałem się
z sennego zaćmienia, zaczynałem pojmować, że minuta, w której to
się stało nie miała większego znaczenia. Boże, byłem częścią
drużyny, która zdobyła ten wyczekiwany przez wszystkich od
dwunastu lat dziesiąty Puchar Europy! Zdobyłem La Decimę! Zanim
zaczniecie się mnie czepiać, że wypadłem z gry jeszcze w fazie
grupowej weźcie pod uwagę taki scenariusz, że moja obecność na
boisku, mogłaby obrócić bieg wydarzeń. Mógłbym coś zepsuć, w
końcu byłem tylko zestresowanym debiutantem, a wtedy drużyna
wypadłaby z gry już na przykład w jednej ósmej finału. Widzicie
ile było mojego wkładu i poświęcenia w wygraną?
Ból głowy zelżał,
więc wyskoczyłem z łóżka w wyśmienitym humorze. Skierowałem
się do kuchni i wygrzebałem z szafki lek przeciwbólowy, żeby
całkowicie pozbyć się problemu bolącej łepetyny. Wrzuciłem
tabletkę do wody, przeszedłem do salonu, odstawiłem szklankę z
lekarstwem na komodę i oczekując aż będzie gotowe do spożycia,
zerknąłem w wiszące nad nią lustro.
- Kto jest
najprzystojniejszym facetem na świecie? - spytałem sam siebie,
spoglądając na swoje odbicie. Już chciałem sobie odpowiedzieć,
że ja nim jestem, ale kiedy dokładniej się sobie przyjrzałem na
usta wepchało mi się tylko jedno stwierdzenie: - Najpierw zrób coś
z tą fryzurą...
Chwyciłem za
grzebień, który pomógł mi okiełznać te sterczące we wszystkich
kierunkach kosmyki na mojej głowie. Potrzebowałem odrobiny żelu,
żeby utrwalić jakoś ten efekt, dlatego miałem zamiar skierować
się do łazienki, gdzie znajdował się potrzebny mi kosmetyk. Wtedy
dostrzegłem w lustrze jakiś ruch za swoimi plecami. Tak jakby ktoś
drzemał sobie na mojej sofie, a teraz budził się ze snu.
Zignorowałem stan swojej fryzury i natychmiast się odwróciłem. Aż
mi coś strzeliło w kręgosłupie. No cóż – młodość nie
wieczność...
Krew we mnie
zawrzała, czułem jak adrenalina opanowuje całe moje ciało. Byłem
gotów rzucić się na intruza. Chociaż nie do końca gotów. W ręce
miałem jedynie swój grzebień. Niemniej jednak byłem tak
zdeterminowany, iż z pewnością w razie potrzeby zrobiłbym pożytek
nawet z tego kawałka plastiku. Byłem w końcu jednostką
nieprzeciętną. Wygrałem La Decimę, tak tylko przypominam.
Determinacja
zniknęła kiedy dostrzegłem, że intruz w moim salonie jest
całkowicie nieszkodliwy. Co nie zmienia faktu, że jego obecność
mocno mnie zirytowała.
- Nacho? A co ty tu
robisz do kurwy nędzy?
- Sam mnie tu
wczoraj wpuściłeś, nie pamiętasz?
No nie! Czy ja nie
mogłem mieć normalnego życia? Takiego jakie przedstawiają w
amerykańskich filmach, gdzie kawaler w moim wieku, budząc się rano
widzi ponętną laskę ubraną w jego koszulę? Nie, nie mogłem.
Miałem życie, w którym kumpel wykorzystywał fakt, że po naszym
hucznym świętowaniu byłem w stanie, który znacznie osłabił moją
asertywność i to on był pierwszą osobą, której mordę musiałem
oglądać po przebudzeniu.
Na kaca w sam raz.
Spojrzałem na niego
z politowaniem, a widząc że moje spojrzenie nie było dla niego
dosyć wymowne, musiałem mu to wytłumaczyć werbalnie.
- Może i cię
wpuściłem, ale chciałbym zaznaczyć, że nie byłem w pełni
świadomy tego co robię, więc może łaskawie odpowiedziałbyś mi
na pytanie. Co tutaj robisz? Maria znów wyrzuciła cię z mieszkania
żebyś nie widział jakie suknie ogląda w katalogu?
- No właśnie
chodzi o to, że...
- Stajesz się
pantoflarzem jeszcze przed ślubem – przerwałem mu. Poszedłem po
ten cholerny żel i wróciłem by dokończyć wygłaszanie swojej
opinii. - To źle, bardzo źle. - Nabrałem odrobinę żelu na rękę
i delikatnie wprowadziłem go we włosy. Tylko odrobinkę co by nie
wyglądać jak Ronaldo. Nie żebym był uprzedzony, ale Jesé
Rodriguez był jedyny w swoim rodzaju i wolałbym uniknąć porównań.
- Nie możesz dać się zamknąć w klatce. Nie wiem nawet po co
decydowałeś się na ten ślub, młody jesteś, całe życie przed
tobą. Miałeś ty w ogóle jakąś inną kobietę niż Maria? Ile
już razem jesteście? Dziesięć lat? To strasznie długo, nie
znudziło ci się to? Miałeś czternaście lat kiedy...
- Mógłbyś
przestać się pindrzyć przed tym lustrem i pozwolić mi dojść do
słowa?
Nie ukryłem urazy,
która wymalowała się na mojej twarzy gdy zwrócił mi tą uwagę.
Odwróciłem się w jego stronę i obrzuciłem go karcącym
spojrzeniem.
- Na taką prezencję
trzeba pracować – fuknąłem. - A jak masz jakiś problem to z
chęcią odprowadzę cię do drzwi. No ale coś tam chciałeś
powiedzieć, a ja jestem bardzo ciekawy co, więc lepiej jeszcze nie
wychodź.
Usiadłem obok niego
na sofie i w napięciu oczekiwałem historii, która wytłumaczyłaby
mi powód, dla którego Nacho był zmuszony nocować w moim
mieszkaniu. Biorąc pod uwagę fakt, że tak ociągał się z jej
opowiedzeniem, musiała to być naprawdę długa i ciekawa historia.
A co Fernandez na
to?
- Noooo...
Gdy po tym
przeciągniętym półsłówku nastąpiła cisza doszedłem do
wniosku, że nie zamierza dokończyć tej opowieści. Ba! On nie
zamierzał jej nawet zacząć.
- Cóż za
niesamowita elokwencja – prychnąłem.
- To jest bardzo
skomplikowane i właściwie to nie podjąłem jeszcze ostatecznej
decyzji, ale... - zaciął się lub zawiesił głos dla efektu. Po
chwili zdałem sobie jednak sprawę, że po raz kolejny rozbudził
moją ciekawość tylko po to by jej nie zaspokoić.
- Ale? - spytałem,
próbując zachęcić go do kontynuowania tej historii. Moja siła
perswazji to było jednak za mało.
- O Jezu, przestań
mi zadawać takie trudne pytania!
- Po pierwsze to nie
jestem Jezu, tylko Jesé, a po drugie to sam jesteś sobie winny,
mogłeś po prostu powiedzieć „tak” kiedy spytałem czy Maria
wyrzuciła cię z domu.
- Tak, Maria
wyrzuciła mnie z domu – oznajmił z uśmiechem i radością, dając
mi do zrozumienia, że ma mnie za kompletnego idiotę. Żadna nowość.
- Prędzej Neuer
zdobędzie Złoty But na mundialu niż ja uwierzę w ten kit –
odparłem.
- Mundial już
całkiem niedługo.
- Tylko że
bramkarze zazwyczaj nie są nagradzani Złotym Butem.
Wzruszył ramionami,
zupełnie jakby chciał mi w ten sposób zakomunikować, że tą
zasadę można zmienić jeśli on sobie tego zażyczy.
- Neuer to piłkarz
wszechstronnie uzdolniony, więc kto go tam wie.
- Zmieniasz temat.
- To ty zacząłeś
o Neuerze!
- Dobra, ty się
chyba nie wyspałeś na tej kanapie. Mam dla ciebie taką radę, idź
do domu, prześpij się porządnie, a potem będziemy rozmawiać,
okej? Teraz idę odwiedzić Sofię w pracy i jakoś nie sądzę żebym
chciał zostawić cię samego w moim mieszkaniu.
Mireia
***
W niedzielne
poranki autobus zwykle świecił pustkami, a miejsca siedzące
zachęcały by na nich usiąść. Nie mogłam sobie jednak na to
pozwolić, bo wiedziałam, że zasnę zanim w ogóle zdążę znaleźć
wygodną pozycję. Ledwo stałam na nogach, a moje myśli krążyły
już tylko wokół kawy, którą miałam zamiar kupić w kafejce
znajdującej się dokładnie naprzeciwko kwiaciarni, w której
pracowałam od niedawna. Nie byłam w stanie prawidłowo wykonywać
swoich obowiązków bez choćby łyczka mocnej kawy. Byłam półżywa,
a powieki same opadały mi na oczy. Nie było to jednak żadne
odstępstwo od normy. Codziennie katowałam samą siebie, spędzając
w objęciach Morfeusza po dwie, trzy godziny, a niedobór tych chwil
uzupełniałam sporą dawką kofeiny. Ograniczałam sen do minimum
byle tylko nie pozwolić na to by pojawiły się w nim jakieś
obrazy. Bywały noce kiedy w ogóle nie zaznawałam snu. Uwierzcie
mi, że nawet egzystencja po całej nieprzespanej nocy była
przyjemniejsza niż przeżywanie w kółko tego samego koszmaru.
Gdy autobus
zatrzymał się w końcu przy centrum handlowym, myśl o nadchodzącej
dawce kofeiny wręcz poniosła mnie jak skrzydła. Do otwarcia
kwiaciarni zostało mi jeszcze piętnaście minut dlatego nie
musiałam się nazbyt stresować, gdy kobieta stojąca przede mną w
kolejce nie mogła się zdecydować wybierając pomiędzy cappucino a
caffe latte. A ja jej zazdrościłam tego, że o tej porze mogła pić
tak słabą kawę, bo to oznaczało, że piła ją głównie dla
walorów smakowych, a nie z konieczności tak jak ja.
Kawę wypiłam
łapczywie, parząc sobie język, ale za to pobudzenie przyszło
bardzo szybko.
Nie spodziewałam
się zatrzęsienia klientów, w każdym razie nie tak wcześnie.
Liczyłam na święty spokój przynajmniej do jedenastej, a w tym
czasie miałam zamiar rozwinąć nieco swoją kreatywność i
przygotować kilka bukietów, które można by wystawić na witrynę.
Kiedy zgłaszałam
się do tej pracy nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego ile radości
może sprawić takie łączenie ze sobą różnych kwiatów.
Właściwie to zgłosiłam się tu tylko dlatego, że miałam już
dość pracy w obskurnej spelunie, gdzie z każdej strony docierały
do mnie żałosne komentarze pijanych facetów. Nie sądziłam, że
sprawdzę się w roli kwiaciarki i spodziewałam się raczej, że
moje wiązanki będą odstraszać klientów niż zachęcać ich do
zakupu, a z pracy wylecę zaraz po pierwszym dniu. Moja szefowa, pani
Sofia była jednak zachwycona moją aktywnością, co – nie ukrywam
– sprawiło mi ogromną radość. Nigdzie nie czułam się tak
dobrze jak w tej pracy. Tylko tutaj ktoś dawał mi poczucie, że
jestem potrzebna.
Pierwszy klient
przyszedł jednak nieco wcześniej niż się spodziewałam. Szukałam
akurat pod ladą wstążki w złotym kolorze. Miałam zamiar
natychmiast się spod niej wyłonić, ale wtedy przybysz się zabrał
głos:
- Cześć babciu!
Twój ulubiony wnuk przyszedł odwiedzić cię w pracy! Wygrałem La
decimę, jesteś ze mnie dumna?
Zamarłam na moment,
a moje dłonie jakby automatycznie zaprzestały szperania w
kartonach. Babciu? Czy ja wyglądałam na babcię? Zdecydowanie byłam
nieodpowiednią osobą na nieodpowiednim miejscu. Pewnie zostałam
pomylona z panią Sofią, która do tej pory pracowała tutaj sama.
Młody facet, który nazwał mnie babcią, widocznie nie zdawał
sobie sprawy z tego, że teraz w kwiaciarni pracowałam również ja.
Przez moment
zastanawiałam się czy nie zostać pod ladą i udawać, że mnie nie
ma. Wizja konwersacji z młodym mężczyzną, w dodatku spokrewnionym
z moją szefową odrobinę mnie przerażała. Po chwili stwierdziłam
jednak, że nawet jeśli palnę jakąś głupotę to i tak gorzej
wypadnę chowając się jak idiotka pod ladą.
Wzięłam głęboki
wdech, tak jakby od tamtej chwili zależało całe moje życie i
wyłoniłam się z „kryjówki”.
Nie byłam tego
jeszcze świadoma, ale tak właśnie było – ten moment skierował
moje życie w zupełnie inną stronę niż brnęło ono dotychczas.
Jesé
***
Podszedłem do stołu
sklepowego pewny tego, że za chwilę wyłoni się spod niego babcia
Sofía i zacznie mi wypominać, że w finale Ligi Mistrzów nie
zagrałem ani minuty, a jedyny mecz, w którym Don Carlo pozwolił mi
wyjść w pierwszym składzie skończyłem po piętnastu minutach.
Sofía była bowiem babcią nietypową. Oprócz tego, że nawet teraz
gdy byłem dorosłym facetem lubiła mnie szczypać po policzkach i
nazywać „swoim małym słodziaczkiem”, zachowywała się też
jak dobry kumpel. Lubiła wyolbrzymiać moje wady i porażki, ale
mimo to doskonale wiedziałem, że wcale nie myślała o mnie w ten
sposób i rozpierała ją duma nawet gdy nie odnosiłem wielkich
sukcesów.
Babcia szukała
czegoś pod ladą, dając mi do zrozumienia że jej przeszkadzam i
wcale nie ma zamiaru poświęcać mi swojej uwagi póki nie znajdzie
tego czego szukała. Wyciągnąłem więc z kieszeni telefon żeby
napisać do Nacho i dowiedzieć się czy już sobie poukładał
wszystko w tej swojej wielkiej głowie, ale wtedy ktoś wyłonił się
zza tej cholernej lady.
- Babciu?
Oderwałem wzrok od
telefonu i przeniosłem go na osobę, która – rozpoznałem to już
po głosie – na pewno nie była moją babcią.
- O w mordę! -
wyrwało mi się, a telefon prawie wypadł mi z rąk. Jak już
mówiłem – nie była to moja babcia. To w ogóle nie była babcia,
no chyba, że możliwe jest to, żeby góra dwudziestoletnia
dziewczyna miała jakieś wnuki.
Przez krótki moment
nasze spojrzenia się przecinały, ale dla dziewczyny szybko stało
się to kłopotliwe, dlatego spuściła swój wzrok i założywszy
kosmyk włosów za ucho zajęła się układaniem bukietu.
- Mam nadzieję, że
po prostu mnie pan z kimś pomylił – odezwała się po chwili, nie
odrywając się od pracy nad wiązanką. Pan? - Nie wyglądam chyba
aż tak staro. Wyglądam? - spytała podnosząc spojrzenie z powrotem
na mnie, ale tylko na sekundę, bo gdy ponownie napotkała mój
wzrok, skupiła się na swojej pracy. A ja dokładnie to samo pytanie
zadałem sobie kiedy zwróciła się do mnie per pan.
- Nie – odparłem
gdy już udało mi się otrząsnąć z szoku. - Czy ja o wszystkim
muszę dowiadywać się ostatni? Ostatnio gdy odwiedzałem babcię w
pracy, narzekała że brakuje jej rąk do pomocy, a dziś przychodzę
i okazuje się, że ktoś jej tu jednak pomaga!
- Pracuję tu od
tygodnia – wyjaśniła mi szybko dziewczyna, która wciąż
pozostawała dla mnie bezimienna. Zauważyłem, że jej dłonie
zaczęły lekko drżeć i doszedłem do wniosku, że chyba trochę
przeraził ją mój wybuch, mimo że wcale nie chciałem by poczuła
się przeze mnie atakowana.
Uśmiechnąłem się
do niej by dodać jej trochę otuchy i zatrzeć to pierwsze złe
wrażenie. Szkoda tylko, że tego nie zauważyła, bojąc się na
mnie spojrzeć. Czy ja naprawdę byłem aż tak paskudny? Nie, nie
byłem. A jeśli w jej oczach jednak byłem to ona chyba nie widziała
Franka Ribery'ego.
- Jesé jestem –
powiedziałem, próbując skupić na sobie jej uwagę. Zostaw ten
cholerny bukiet, kobieto! - dodałem w myślach.
- Jesé? -
powtórzyła za mną jakby nie była do końca pewna czy dobrze
usłyszała. Zerknęła na mnie tylko ukradkiem, wciąż skupiając
się na przyozdabianiu bukietu wstążkami.
- Tak. Wiem, że to
bardzo nijakie imię jak na osobę taką jak ja, ale już się do
niego przyzwyczaiłem – oznajmiłem. Po chwili jednak zdałem sobie
sprawę z tego, że dalej się pogrążam i ucieram sobie wizerunek
zarozumiałego cymbała. - A ty jak masz na imię? Co jak co, ale do
dziewczyny młodszej od siebie wolałbym się zwracać po imieniu.
- Mireia –
odpowiedziała, ale jej spojrzenie znów zatrzymało się na mnie
zaledwie ułamek sekundy. Tylko że tym razem przynajmniej się
uśmiechnęła. Nieśmiało, subtelnie, ale przynajmniej się
starała.
Była tak nieśmiała,
że miałem ochotę zrobić tylko jedno.
Nauczyć ją jak się
używa życia, a co!
_______________________
Jestem. Wiem, że
miałam być na przełomie listopada i grudnia, ale plan nie wypalił.
Jestem na przełomie grudnia i stycznia. Mam tutaj coś takiego,
starałam się w cholerę, ale ostatnio było mi bardzo ciężko. To
miało być trochę dłuższe, ale przeniosłam kilka fragmentów do
następnego rozdziału. Bardzo mi zależało na tym, żeby dać Wam
to jeszcze w 2014 roku, a nie chciałam rzucać czymś napisanym na
szybko i byle jak. Lepiej jak będzie trochę krócej, a porządniej.
W każdym razie to i tak jest dosyć długie, więc po co miałabym
Wam tu dłużej zanudzać? Ten rozdział miał być bardziej
refleksyjny, ale Jesé się wpierniczył i nie wyszło :) Nie wiem
czy nie podeszłam do jego postaci trochę za bardzo na luzie, ale
mam nadzieję, że mi to wybaczycie, zwłaszcza że nie chciałabym
tworzyć tu nudnego tasiemca składającego się z lamentów i
rozterek głównych bohaterów. Taki Jesé się przyda ;) No i
przypominam, że akcja przeniosła się wstecz o jakieś kilka
miesięcy, a do tego co działo się w prologu dojdziemy za jakiś
czas.
Pewnie roi się tu
od błędów interpunkcyjnych, bo to moja pięta achillesowa, jeśli
coś wyłapałyście to wypominać mi to zaraz :p Może w końcu się
nauczę.
No a na koniec mojego ględzenia życzę Wam
szczęśliwego roku 2015! Dużo sportowych emocji i sukcesów.
Piłkarskich, skokowych, siatkarskich, tenisowych, biegowych i jakich
tylko chcecie! Oczywiście życzę Wam również żeby rok 2015
obfitował także w Wasze osobiste mniejsze lub większe sukcesy!
Do zobaczenia za rok ;)
PS Czytałam właśnie podsumowanie roku w wykonaniu Realu Madryt i doszło do mnie, że pokręciłam tu trochę. Jese zerwał więzadła w meczu jednej ósmej finału z Schalke Gelsenkirchen, a nie z Galatasaray, ale to nieistotny fakt. Tłumaczę się tylko jakby tak ktoś to wychwycił i miał mi to wytknąć jako błąd rzeczowy :p Musicie mi wybaczyć, nie chcę tu już nic zmieniać, a poza tym - to jest fikcja i nie wszystko musi się zgadzać ;)
PS Czytałam właśnie podsumowanie roku w wykonaniu Realu Madryt i doszło do mnie, że pokręciłam tu trochę. Jese zerwał więzadła w meczu jednej ósmej finału z Schalke Gelsenkirchen, a nie z Galatasaray, ale to nieistotny fakt. Tłumaczę się tylko jakby tak ktoś to wychwycił i miał mi to wytknąć jako błąd rzeczowy :p Musicie mi wybaczyć, nie chcę tu już nic zmieniać, a poza tym - to jest fikcja i nie wszystko musi się zgadzać ;)
Musisz mi wybaczyć, że chyba ze sportowego punktu widzenia nie potrafię tego skomentować, bo o ile finał pamiętam, to mecz z Turkami i ta biedna ofiara ściągnięta z boiska po piętnastu minutach to już za wiele dla amatora:p Więcej, no nawet nie kojarzę jak owa ofiara wygląda. Ale dzięki tobie już ją uwielbiam bezgranicznie, taką jak jest tutaj wykreowana. No niestety cała ja, mogę sobie jechać po tych facetach ile tylko chcę- a nawet dużo. No a i tak taka właśnie ich męska bezczelność, tudzież samouwielbienie kładzie mnie na łopatki;) W pewnych granicach oczywiście, ale raczej już kończę bo nikogo chyba nie interesują te moje pospolite odczucia;)
OdpowiedzUsuńMireia jest inna. Taka cicha, spokojna, chyba jeszcze dużo w życiu nie przeżyła. A może wręcz na odwrót, może za tą delikatnością, tym że jak przecież sama przyznała wydaje się innym dziwna kryje się jakiś ból, jakaś historia. Tak czy siak, nie zazdroszczę jej tego tytułu "babci". Chyba ciężko pomylić dwudziestolatkę, ze starszą panią, którą się w dodatku dobrze zna, nawet gdy stoi tyłem. Ale na kacu i po takim tryumfie- którego przecież był glownym sprawcą jak sam uważa- można chłopakowi wybaczyć. Zresztą widać, że to lekkoduch. Nie jest jakiś specjalnie zły i wyrachowany, ale chce się bawić i bawić bez końca i raczej żadne ustatkowanie mu w głowie się nie pojawi. Nawet drwi z przyjaciela, wyrzuconego z domu przez sukienki, a przecież to bardzo poważny problem musi być. No chyba, że odniosłam wrażenie tym razem to poważniejszy problem od sukienki. A kobieta w jego koszuli, zamiast tej sieroty bez dachu nad głową, zdecydowanie mogłaby wyjść z jego pokoju, gdyby troszkę mniej pijany był;). Natomiast muszę tu dodać, twoje dialogi o Neuerze (... i różnych częściach jego ciała, panie Wank), już na dobre wchodzą w twoje historie i w ustach twoich postaci, są naprawdę rozwalające, w najpozytywniejszym tego słowa znaczeniu. Także więcej przykładów takiej męskiej elokwencji (dobra, bo na serio wyjdę na jakąś chorą feministkę) poprosze:p.
"Nauczy ją jak się używa życia"- dobre sobie. I różne rzeczy mogą z tego wyjść, bardzo różne. To może być początek miłości, szalonej przygody, przyjaźni... Albo i wielkiego kataklizmu, który rozwali ich poukładane życie- bo oboje choć tak różni, żyją jednak w jakiś schematach, dość bezpiecznych zdawałoby się (no, choć może jednak piłkarskie życie nie takie bezpieczne, patrząc co można wyczytać, ale on chyba nie ma być tu wykreowany na skrajnego skandalistę).
I prolog. Chyba nie sposób się nie odnieść choć jednym, krótkim zdaniem. Po tym odcinku byłabym w stanie sądzić, że to on zapomni się i ewentualne "coś" rozwali używając sobie życia. A tam to ona przyznaje się do błędu, do czegoś co definitywnie kończy całą ich relację. Więc w ciągu tych krótkich paru miesięcy aż tak wiele się stanie? A może jednak to coś już się stało , dawno, dawno temu i jak pisałam jest przyczyną jej zamknięcia.
No to czekam niecierpliwie na dwójkę, bo uwielbiam jak łączysz humor z pisaniem o serio nie łatwych sprawach. Przepraszam, za wszystkie moje głupawe uwagi, ale na własne usprawiedliwienie obudziłam się dzisiaj z gorączką i szykuje mi się kolejny piękny koniec roku.
No, ale pięknego następnego, dużo weny i Ga-Py jeszcze milszej od Oberstdorfu, bo ten pozytywny akcent jednak się wczoraj pojawił;)
Buziaki<3
Widzisz, nawet ja nie do końca pamiętam te wszystkie mecze, bo musiałam dopiero przeczytać podsumowanie roku w wykonaniu mojej drużyny żeby się przekonać, że pewne fakty tutaj przekręciłam :P Ta piłka nożna to tutaj będzie się przewijać bardzo rzadko, więc nie ma powodów do obaw. Finał Ligi Mistrzów to absolutny koniec sezonu i piłkarze będą tutaj szaleć raczej poza boiskami :)
UsuńNeuer to mi tak jakoś pasuje do tych dialogów, nie wiem czemu. Szczerze mówiąc to już zapomniałam o tym, że zrobiłam z jego tyłka główny temat rozmów niemieckich skoczków na olimpijskim podium, ale tak jakoś mnie ostatnio wzięło na czytanie starych wypocin i trafiłam akurat na tamten rozdział. Stwierdziłam, że skoro Neuer już był to może dam tu innego bramkarza, ale ostatecznie zostawiłam. Nie wiem czemu, ale on mi najbardziej pasuje do takich przekomarzanek :D
Jeśli chodzi o Mireię i Jesego to tak się spodziewałam, że zostaną tutaj odebrani jako potencjalna para, ale to się wszystko wyjaśni wkrótce ;)
A i takie sprostowanie - Mireia klęczała pod ladą i Jese w ogóle jej nie widział, dlatego z góry założył, że w kwiaciarni przebywa tylko jego babcia :D
No pozytywny akcent był w tym Oberstdorfie, ale jednej rzeczy nie umiem przeżyć. Chuchałam i dmuchałam w telewizor żeby Koudelka nie dał rady odrobić tych dwóch punktów do Fannemela, a w ogóle nie pomyślałam o tym, że ktoś inny może się jeszcze wpieprzyć, no nie, nie, nie! Żółty plastron należy do mojego ulubionego Norwega i jeśli już ma go komuś oddawać to tylko Kamilowi, o!
Miałam wpaść, więc oto i jestem. Wiesz jak bardzo stęskniłam się za twoją twórczością? Wprost niewyobrażalnie, więc cieszę się, że w końcu dałaś nam okazję, aby zapoznać się z tym cudeńkiem. Bo rozdział jest wspaniały! Uwielbiam ten twój lekki styl i te humorystyczne wypowiedzi bohaterów. Mi zawsze przemycenie zabawnych momentów do jakiegokolwiek opowiadania przynosi nie lada problem, więc zasługujesz na jeszcze większy podziw.
OdpowiedzUsuńCzuję, że polubiłam tą twoją główną bohaterkę. Tak samo jak ona, nie bardzo interesuję się piłką nożną, chociaż moje najukochańsze osiołki, w roli których występują moi przyjaciele, dokładają wszelkich starań, aby to zmienić. Póki co efektów nie widać, ale to uparciuchy i pewnie nie spoczną póki nie sprowadzą mnie na dobrą drogę. Mniejsza z tym ^^ Jak coś jest dobre, to po prostu takie jest i osobiste preferencje tego nie zmieniają. Dlatego tematyka opowiadania mnie wcale nie zniechęca, a wręcz odwrotnie. Nieznajome ciekawi, więc możesz być pewna, że wpadnę tutaj jeszcze nie raz i nie dwa.
No, ale już tak konkretyzując, bo rozwodzę się nad pobocznymi tematami już chyba zbyt długo. Więc tak jak już wspomniałam - Mireię (nie wiem czy tak to się odmienia, wybacz!) polubiłam bardzo, bo to taka nietuzinkowa postać jest. Wyczuwam, że za tymi jej strachami i nieprzespanymi nocami kryje się coś więcej, jakieś tragiczne doświadczenie. Ciekawe czy chłopakowi uda się odkryć, co to takiego i, jak zapowiedział, nauczyć ją jak używa się życia. Bo widać, że on nie ma z tym problemu.
Jese jest całkowitym przeciwieństwem tej cichutkiej dziewczyny. Momentami wydawało mi się, że on to nie potrafi trzymać języka za zębami. Nie zrozum mnie źle, bo z miejsca go wprost pokochałam. Wnosi mnóstwo radości i śmiechu do tego opowiadania. Aż boję się pomyśleć, jak jego osoba wpłynie na tą niewinną Mireię ^^
Wprost nie mogę się tego doczekać!
Pozdrawiam i również życzę ci Szczęśliwego Nowego Roku, a przede wszystkim udanego Sylwka, bo to już dzisiaj ;)
Kurcze kurcze kurcze *___* (żeby nie powiedzieć czegoś niecenzuralnego XD Nie mogę tak od razu pokazać się w złym świetle! :D) Może zacznę od środka: KURCZE NOOO! Niektórzy po prostu mają ten talent. Talent do zamienienia bitej strony napisanej o meczu w coś, co mogę czytać i czytać i czytać, a trzeba koniecznie wspomnieć, że coś takiego, jak finał Ligi Mistrzów nawet nie zapisał się w mojej pamięci XD (słabej bo słabej, ale jednak pamięci) Trafiłam na Twojego bloga przeglądając jakąś listę polecanych i adres od razu mi się spodobał, bo pomyślałam, że pewnie albo opowieść romantyczna, albo jakiś psychodeliczny thriller z obślizgłymi kobietami o trzech nogach i ropie sączącej się z paznokci :') Ale nieważne :D
OdpowiedzUsuńPonad to, bardzo spodobał mi się fakt, że akcja nie dzieje się w Anglii czy Ameryce - za to duży plus! Tak strasznie jesteśmy zdominowani przez anglojęzycznych autorów, że sami zaczynamy tak pisać ;_; Nie żeby to było coś złego, ale taka odskocznia jest bardzo miła i zapada w pamięć ;) Przepraszam, że tak trochę wszystko naraz piszę, ale po pierwsze - wyszłam z wprawy w komentowaniu, a po drugie - moim starym nawykiem piszę komentarz w trakcie czytania, a nie zraz po XD tak więc może on być trochę długi i żmudny, ale ja osobiście uwielbiam takie :D (widzę też, że u góry mam godną konkurencję, więc nie będzie tak strasznie)
Cholera no *.* Czytam i z mojego bloku w zaśnieżonym Krakowie przenoszę się w gorące, hiszpańskie miasto, gdzie na balkonach rosną sobie czerwone kwiaty, a wokół pełno przystojnych i kibicujących mężczyzn ;__; <3 <3 <3 Czy już mówiłam, że niektórzy po prostu mają ten dar robienia dzieła sztuki z kropli czarnej farby na zardzewiałej ramie roweru? Mówiłam? No to powtórzę ;_; :D srry, ostatnio jestem jakąś za bardzo aktywna, to przez to że nie szliśmy długo do szkoły :')
*wstyd się przyznać, ale idę zobaczyć w google o co chodzi z fazą grupową*
Od Twojego stylu bije doświadczeniem i niesamowitą precyzją, a jednocześnie jest on lekki, niesamowicie przyjemny i bardzo... kolorowy. Wiesz co mi przypomina? Takie kawałki, a właściwie trociny niesamowicie cienkiej czekolady, którą posypują bitą śmietanę. Koloru koralowego. Koniecznie koralowego.
Jestem mega zjebana ;_; przepraszam za określenie, trudno kląć w tak profesjonalnych progach, ale cóż XD
I bardzo, bardzo, bardzo zauroczyła mnie jej praca kwiaciarki *U* Kwiaty zawsze kojarzyły mi się z małymi gwiazdami. I w dodatku ten zapach, taki elegancki, delikatny styl paryskiej opowieści o kwiaciarce awawaw B|| Cała scena za ladą, była totalnie urocza ;_; rozpłynęłam się, ach! Cieszę się, że każdej postaci nadajesz nietypowy i nietuzinkowy charakter <3 A jeśli zaś chodzi o "używanie życia" to chyba dobrze sądzę, iż niedługo zaczniemy szykować się na to, co lubię najbardziej XDD :') Przepraaaszam za bezpośredniość ;**
Ogólnie to jestem pod ogromnym wrażeniem *__* W dodatku masz dopiero 17 lat (haha, nie to żebym się wymądrzała, bo ja mam jeszcze mniej), a poziom rozdziału jest bardzo bardzo wysoki <3 AVE CI! Biję brawo i trzymam kciuki, żeby Twoja wena dotrzymywała Ci kroku :) I tak się składa, że ostatnimi czasy wracam z przyjaciółką do blogsfery i utworzyłyśmy nowe wypociny XD Jeśli miałabyś chwilę wolnego czasu, to bardzo serdecznie zapraszam, będę naprawdę zaszczycona <3 http://pociagiem-przez-portal.blogspot.com/
Chętnie bym zaobserwowała, ale nigdzie nie mogę znaleźć tej zakładki XD W każdym razie, bywaj! (i przepraszam z góry za wszelkie błędy w komentarzu, jak mówiłam - moja sprawność myślenia leży i kwiczy po sylwestrze)
~Lady Al
Bardzo, bardzo ciekawie się zapowiada, czekam na więcej;)
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM!