Informacja

Przykro mi, że tak się dzieje, ale z powodu zerowego odzewu pod dwoma ostatnimi rozdziałami, blog zostaje zawieszony. Naprawdę szkoda, bo wiązałam z tą historią ogromne nadzieje. Nie wykluczam jednak powrotu, jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy moich bohaterów.

Rozdział pierwszy

Mireia
Jak się czujesz, gdy nie ma słońca?
Jak się czujesz, gdy nadchodzą deszczowe chmury?
Jak będziesz się czuł, jeśli nikogo przy tobie nie będzie?
Czy jestem dokładnie taka jak ty?

***

Wbrew stereotypowi jaki przypisano Hiszpanom – nigdy nie interesowałam się piłką nożną, toteż wcale nie zamierzałam oglądać dzisiejszego finału Ligi Mistrzów. Pewnie nawet nie wiedziałabym, że coś takiego ma miejsce, gdyby nie fakt, że pracowałam w centrum Madrytu i codziennie w drodze do pracy mijałam mnóstwo bilbordów reklamujących ten iście historyczny wieczór. Ich liczba wzrastała wraz z upływem kolejnych dni, które dzieliły świat od tego wydarzenia.
Mój telewizor był wyłączony – wedle moich planów na ten wieczór (a raczej ich kompletnego braku), ale wcale nie musiałam go włączać by wiedzieć co dzieje się na boisku. Wiedziałam kto w danym momencie brnął przez boisko mając przy nodze posłuszną jak oswojone zwierzątko piłkę, wiedziałam kto zmarnował perfekcyjną okazję na strzelenie gola oraz wiedziałam kto miał to szczęście i już prowadził. Znałam nawet nazwę stadionu, na którym to wszystko się działo. Moja piłkarska wiedza znacznie się pogłębiła w ciągu tych kilkudziesięciu minut.
Mieszkający piętro wyżej kibice byli albo głusi albo doskonale wiedzieli, że ich sąsiadka ma finał Ligi Mistrzów w głębokim poważaniu i koniecznie chcieli mnie nawrócić lub chociaż wpoić mi świadomość jak historyczna była to chwila dla całego piłkarskiego świata. Szczególnie dla Madrytu. Komentatorzy już któryś raz przypomnieli widzom, że sytuacja, w której finaliści Ligi Mistrzów pochodzili z jednego miasta nigdy jeszcze nie miała miejsca. W końcu za mało było tych ogromnych tablic, które głosiły tą nowinę od jakiegoś miesiąca.
Odbiornik moich sąsiadów nadawał z tak gwałtownym natężeniem, iż nawet szyby w moich starych oknach rwały się do kibicowania madryckim klubom. Dopóki jednak utrzymywały się w swoich ramach, nie miałam nic przeciwko wylewnemu świętowaniu.
A może moi sąsiedzi robili to specjalnie, bo znali moje dziwactwa i wiedzieli, że nie lubię zasypiać w ciszy? Korekta: nie potrafię zasnąć w ciszy. W ogóle nie lubiłam spać, ale mój organizm już domagał się choćby krótkiej drzemki, dlatego byłam zmuszona się położyć.
Przed snem zawsze wkładałam w uszy słuchawki lub włączałam cicho radio i ustawiałam je tuż przy swoim uchu. Cisza była moim największym wrogiem i robiłam wszystko by wokół mnie zawsze były źródła jakichkolwiek dźwięków.
Tak myślcie sobie, że jestem wariatką, pewnie macie rację. Gdybym wybrała się do psychiatry z pewnością postawiłby mi stosowną diagnozę lub wysłał do szpitala dla obłąkanych nie mogąc znaleźć uzasadnienia dla moich lęków i omamów. Stawiałabym raczej na tą drugą opcję.
Sufit nade mną nagle się zatrząsł, a niewielka przymocowana do niego lampka zakołysała się niebezpiecznie. Uprzedzając pytanie – nie był to kolejny wymysł mojej nieogarniętej wyobraźni. To tylko piłkarz jednej z drużyn właśnie strzelił bramkę, którą dosłownie wyrwał przeciwnikowi Puchar Ligi Mistrzów z rąk, a kibice zapewne zaczęli podskakiwać z radości, wyśpiewując jakieś pieśni ku chwale owego zawodnika.
Krzyczeli, śpiewali i przeklinali, a to wszystko pod adresem szklanego ekranu. I to niby ja byłam wariatką? Może wcale nie odstawałam tak bardzo od reszty społeczeństwa?


Jesé
***

Oglądanie meczu z trybun było o wiele bardziej męczące niż bieganie za piłką na boisku. Przekonałem się o tym wiele razy, ale kibicowanie nigdy nie zmęczyło mnie bardziej niż tego wieczora. Następnym razem niech mnie ktoś ostrzeże przed tym, że mecz wcale nie musi się zakończyć w dziewięćdziesiątej trzeciej minucie, wręcz przeciwnie – może się zacząć od nowa, a w ciągu trzydziestu minut dogrywki wszystko może odwrócić się w zupełnie innym kierunku.
Już czułem się przytłoczony ogromnym kamieniem, który spadł z serca jakiegoś szczęśliwca kibicującego Athletico, już chciałem przeklinać Don Carla za to, że kazał mi grać w tamtym nieszczęsnym meczu fazy grupowej z Galatasaray, w którym zerwałem sobie więzadło w prawym kolanie, krótko mówiąc – już miałem pogrążać się w rozpaczy i bezradności wobec tego wyniku, a tu Ramos wziął i pokrzyżował mi plany. Nie żebym miał do niego jakieś pretensje, ale... nie dało się wcześniej?!
To były moje przemyślenia o poranku jakieś dwanaście godzin po tym wydarzeniu, kiedy to obudziłem się z cholernym bólem głowy, który przyćmił mi trochę ogrom minionych wydarzeń. Gdy stopniowo wybudzałem się z sennego zaćmienia, zaczynałem pojmować, że minuta, w której to się stało nie miała większego znaczenia. Boże, byłem częścią drużyny, która zdobyła ten wyczekiwany przez wszystkich od dwunastu lat dziesiąty Puchar Europy! Zdobyłem La Decimę! Zanim zaczniecie się mnie czepiać, że wypadłem z gry jeszcze w fazie grupowej weźcie pod uwagę taki scenariusz, że moja obecność na boisku, mogłaby obrócić bieg wydarzeń. Mógłbym coś zepsuć, w końcu byłem tylko zestresowanym debiutantem, a wtedy drużyna wypadłaby z gry już na przykład w jednej ósmej finału. Widzicie ile było mojego wkładu i poświęcenia w wygraną?
Ból głowy zelżał, więc wyskoczyłem z łóżka w wyśmienitym humorze. Skierowałem się do kuchni i wygrzebałem z szafki lek przeciwbólowy, żeby całkowicie pozbyć się problemu bolącej łepetyny. Wrzuciłem tabletkę do wody, przeszedłem do salonu, odstawiłem szklankę z lekarstwem na komodę i oczekując aż będzie gotowe do spożycia, zerknąłem w wiszące nad nią lustro.
- Kto jest najprzystojniejszym facetem na świecie? - spytałem sam siebie, spoglądając na swoje odbicie. Już chciałem sobie odpowiedzieć, że ja nim jestem, ale kiedy dokładniej się sobie przyjrzałem na usta wepchało mi się tylko jedno stwierdzenie: - Najpierw zrób coś z tą fryzurą...
Chwyciłem za grzebień, który pomógł mi okiełznać te sterczące we wszystkich kierunkach kosmyki na mojej głowie. Potrzebowałem odrobiny żelu, żeby utrwalić jakoś ten efekt, dlatego miałem zamiar skierować się do łazienki, gdzie znajdował się potrzebny mi kosmetyk. Wtedy dostrzegłem w lustrze jakiś ruch za swoimi plecami. Tak jakby ktoś drzemał sobie na mojej sofie, a teraz budził się ze snu. Zignorowałem stan swojej fryzury i natychmiast się odwróciłem. Aż mi coś strzeliło w kręgosłupie. No cóż – młodość nie wieczność...
Krew we mnie zawrzała, czułem jak adrenalina opanowuje całe moje ciało. Byłem gotów rzucić się na intruza. Chociaż nie do końca gotów. W ręce miałem jedynie swój grzebień. Niemniej jednak byłem tak zdeterminowany, iż z pewnością w razie potrzeby zrobiłbym pożytek nawet z tego kawałka plastiku. Byłem w końcu jednostką nieprzeciętną. Wygrałem La Decimę, tak tylko przypominam.
Determinacja zniknęła kiedy dostrzegłem, że intruz w moim salonie jest całkowicie nieszkodliwy. Co nie zmienia faktu, że jego obecność mocno mnie zirytowała.
- Nacho? A co ty tu robisz do kurwy nędzy?
- Sam mnie tu wczoraj wpuściłeś, nie pamiętasz?
No nie! Czy ja nie mogłem mieć normalnego życia? Takiego jakie przedstawiają w amerykańskich filmach, gdzie kawaler w moim wieku, budząc się rano widzi ponętną laskę ubraną w jego koszulę? Nie, nie mogłem. Miałem życie, w którym kumpel wykorzystywał fakt, że po naszym hucznym świętowaniu byłem w stanie, który znacznie osłabił moją asertywność i to on był pierwszą osobą, której mordę musiałem oglądać po przebudzeniu.
Na kaca w sam raz.
Spojrzałem na niego z politowaniem, a widząc że moje spojrzenie nie było dla niego dosyć wymowne, musiałem mu to wytłumaczyć werbalnie.
- Może i cię wpuściłem, ale chciałbym zaznaczyć, że nie byłem w pełni świadomy tego co robię, więc może łaskawie odpowiedziałbyś mi na pytanie. Co tutaj robisz? Maria znów wyrzuciła cię z mieszkania żebyś nie widział jakie suknie ogląda w katalogu?
- No właśnie chodzi o to, że...
- Stajesz się pantoflarzem jeszcze przed ślubem – przerwałem mu. Poszedłem po ten cholerny żel i wróciłem by dokończyć wygłaszanie swojej opinii. - To źle, bardzo źle. - Nabrałem odrobinę żelu na rękę i delikatnie wprowadziłem go we włosy. Tylko odrobinkę co by nie wyglądać jak Ronaldo. Nie żebym był uprzedzony, ale Jesé Rodriguez był jedyny w swoim rodzaju i wolałbym uniknąć porównań. - Nie możesz dać się zamknąć w klatce. Nie wiem nawet po co decydowałeś się na ten ślub, młody jesteś, całe życie przed tobą. Miałeś ty w ogóle jakąś inną kobietę niż Maria? Ile już razem jesteście? Dziesięć lat? To strasznie długo, nie znudziło ci się to? Miałeś czternaście lat kiedy...
- Mógłbyś przestać się pindrzyć przed tym lustrem i pozwolić mi dojść do słowa?
Nie ukryłem urazy, która wymalowała się na mojej twarzy gdy zwrócił mi tą uwagę. Odwróciłem się w jego stronę i obrzuciłem go karcącym spojrzeniem.
- Na taką prezencję trzeba pracować – fuknąłem. - A jak masz jakiś problem to z chęcią odprowadzę cię do drzwi. No ale coś tam chciałeś powiedzieć, a ja jestem bardzo ciekawy co, więc lepiej jeszcze nie wychodź.
Usiadłem obok niego na sofie i w napięciu oczekiwałem historii, która wytłumaczyłaby mi powód, dla którego Nacho był zmuszony nocować w moim mieszkaniu. Biorąc pod uwagę fakt, że tak ociągał się z jej opowiedzeniem, musiała to być naprawdę długa i ciekawa historia.
A co Fernandez na to?
- Noooo...
Gdy po tym przeciągniętym półsłówku nastąpiła cisza doszedłem do wniosku, że nie zamierza dokończyć tej opowieści. Ba! On nie zamierzał jej nawet zacząć.
- Cóż za niesamowita elokwencja – prychnąłem.
- To jest bardzo skomplikowane i właściwie to nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, ale... - zaciął się lub zawiesił głos dla efektu. Po chwili zdałem sobie jednak sprawę, że po raz kolejny rozbudził moją ciekawość tylko po to by jej nie zaspokoić.
- Ale? - spytałem, próbując zachęcić go do kontynuowania tej historii. Moja siła perswazji to było jednak za mało.
- O Jezu, przestań mi zadawać takie trudne pytania!
- Po pierwsze to nie jestem Jezu, tylko Jesé, a po drugie to sam jesteś sobie winny, mogłeś po prostu powiedzieć „tak” kiedy spytałem czy Maria wyrzuciła cię z domu.
- Tak, Maria wyrzuciła mnie z domu – oznajmił z uśmiechem i radością, dając mi do zrozumienia, że ma mnie za kompletnego idiotę. Żadna nowość.
- Prędzej Neuer zdobędzie Złoty But na mundialu niż ja uwierzę w ten kit – odparłem.
- Mundial już całkiem niedługo.
- Tylko że bramkarze zazwyczaj nie są nagradzani Złotym Butem.
Wzruszył ramionami, zupełnie jakby chciał mi w ten sposób zakomunikować, że tą zasadę można zmienić jeśli on sobie tego zażyczy.
- Neuer to piłkarz wszechstronnie uzdolniony, więc kto go tam wie.
- Zmieniasz temat.
- To ty zacząłeś o Neuerze!
- Dobra, ty się chyba nie wyspałeś na tej kanapie. Mam dla ciebie taką radę, idź do domu, prześpij się porządnie, a potem będziemy rozmawiać, okej? Teraz idę odwiedzić Sofię w pracy i jakoś nie sądzę żebym chciał zostawić cię samego w moim mieszkaniu.

Mireia
***

W niedzielne poranki autobus zwykle świecił pustkami, a miejsca siedzące zachęcały by na nich usiąść. Nie mogłam sobie jednak na to pozwolić, bo wiedziałam, że zasnę zanim w ogóle zdążę znaleźć wygodną pozycję. Ledwo stałam na nogach, a moje myśli krążyły już tylko wokół kawy, którą miałam zamiar kupić w kafejce znajdującej się dokładnie naprzeciwko kwiaciarni, w której pracowałam od niedawna. Nie byłam w stanie prawidłowo wykonywać swoich obowiązków bez choćby łyczka mocnej kawy. Byłam półżywa, a powieki same opadały mi na oczy. Nie było to jednak żadne odstępstwo od normy. Codziennie katowałam samą siebie, spędzając w objęciach Morfeusza po dwie, trzy godziny, a niedobór tych chwil uzupełniałam sporą dawką kofeiny. Ograniczałam sen do minimum byle tylko nie pozwolić na to by pojawiły się w nim jakieś obrazy. Bywały noce kiedy w ogóle nie zaznawałam snu. Uwierzcie mi, że nawet egzystencja po całej nieprzespanej nocy była przyjemniejsza niż przeżywanie w kółko tego samego koszmaru.
Gdy autobus zatrzymał się w końcu przy centrum handlowym, myśl o nadchodzącej dawce kofeiny wręcz poniosła mnie jak skrzydła. Do otwarcia kwiaciarni zostało mi jeszcze piętnaście minut dlatego nie musiałam się nazbyt stresować, gdy kobieta stojąca przede mną w kolejce nie mogła się zdecydować wybierając pomiędzy cappucino a caffe latte. A ja jej zazdrościłam tego, że o tej porze mogła pić tak słabą kawę, bo to oznaczało, że piła ją głównie dla walorów smakowych, a nie z konieczności tak jak ja.
Kawę wypiłam łapczywie, parząc sobie język, ale za to pobudzenie przyszło bardzo szybko.
Nie spodziewałam się zatrzęsienia klientów, w każdym razie nie tak wcześnie. Liczyłam na święty spokój przynajmniej do jedenastej, a w tym czasie miałam zamiar rozwinąć nieco swoją kreatywność i przygotować kilka bukietów, które można by wystawić na witrynę.
Kiedy zgłaszałam się do tej pracy nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego ile radości może sprawić takie łączenie ze sobą różnych kwiatów. Właściwie to zgłosiłam się tu tylko dlatego, że miałam już dość pracy w obskurnej spelunie, gdzie z każdej strony docierały do mnie żałosne komentarze pijanych facetów. Nie sądziłam, że sprawdzę się w roli kwiaciarki i spodziewałam się raczej, że moje wiązanki będą odstraszać klientów niż zachęcać ich do zakupu, a z pracy wylecę zaraz po pierwszym dniu. Moja szefowa, pani Sofia była jednak zachwycona moją aktywnością, co – nie ukrywam – sprawiło mi ogromną radość. Nigdzie nie czułam się tak dobrze jak w tej pracy. Tylko tutaj ktoś dawał mi poczucie, że jestem potrzebna.
Pierwszy klient przyszedł jednak nieco wcześniej niż się spodziewałam. Szukałam akurat pod ladą wstążki w złotym kolorze. Miałam zamiar natychmiast się spod niej wyłonić, ale wtedy przybysz się zabrał głos:
- Cześć babciu! Twój ulubiony wnuk przyszedł odwiedzić cię w pracy! Wygrałem La decimę, jesteś ze mnie dumna?
Zamarłam na moment, a moje dłonie jakby automatycznie zaprzestały szperania w kartonach. Babciu? Czy ja wyglądałam na babcię? Zdecydowanie byłam nieodpowiednią osobą na nieodpowiednim miejscu. Pewnie zostałam pomylona z panią Sofią, która do tej pory pracowała tutaj sama. Młody facet, który nazwał mnie babcią, widocznie nie zdawał sobie sprawy z tego, że teraz w kwiaciarni pracowałam również ja.
Przez moment zastanawiałam się czy nie zostać pod ladą i udawać, że mnie nie ma. Wizja konwersacji z młodym mężczyzną, w dodatku spokrewnionym z moją szefową odrobinę mnie przerażała. Po chwili stwierdziłam jednak, że nawet jeśli palnę jakąś głupotę to i tak gorzej wypadnę chowając się jak idiotka pod ladą.
Wzięłam głęboki wdech, tak jakby od tamtej chwili zależało całe moje życie i wyłoniłam się z „kryjówki”.
Nie byłam tego jeszcze świadoma, ale tak właśnie było – ten moment skierował moje życie w zupełnie inną stronę niż brnęło ono dotychczas.

Jesé
***

Podszedłem do stołu sklepowego pewny tego, że za chwilę wyłoni się spod niego babcia Sofía i zacznie mi wypominać, że w finale Ligi Mistrzów nie zagrałem ani minuty, a jedyny mecz, w którym Don Carlo pozwolił mi wyjść w pierwszym składzie skończyłem po piętnastu minutach. Sofía była bowiem babcią nietypową. Oprócz tego, że nawet teraz gdy byłem dorosłym facetem lubiła mnie szczypać po policzkach i nazywać „swoim małym słodziaczkiem”, zachowywała się też jak dobry kumpel. Lubiła wyolbrzymiać moje wady i porażki, ale mimo to doskonale wiedziałem, że wcale nie myślała o mnie w ten sposób i rozpierała ją duma nawet gdy nie odnosiłem wielkich sukcesów.
Babcia szukała czegoś pod ladą, dając mi do zrozumienia że jej przeszkadzam i wcale nie ma zamiaru poświęcać mi swojej uwagi póki nie znajdzie tego czego szukała. Wyciągnąłem więc z kieszeni telefon żeby napisać do Nacho i dowiedzieć się czy już sobie poukładał wszystko w tej swojej wielkiej głowie, ale wtedy ktoś wyłonił się zza tej cholernej lady.
- Babciu?
Oderwałem wzrok od telefonu i przeniosłem go na osobę, która – rozpoznałem to już po głosie – na pewno nie była moją babcią.
- O w mordę! - wyrwało mi się, a telefon prawie wypadł mi z rąk. Jak już mówiłem – nie była to moja babcia. To w ogóle nie była babcia, no chyba, że możliwe jest to, żeby góra dwudziestoletnia dziewczyna miała jakieś wnuki.
Przez krótki moment nasze spojrzenia się przecinały, ale dla dziewczyny szybko stało się to kłopotliwe, dlatego spuściła swój wzrok i założywszy kosmyk włosów za ucho zajęła się układaniem bukietu.
- Mam nadzieję, że po prostu mnie pan z kimś pomylił – odezwała się po chwili, nie odrywając się od pracy nad wiązanką. Pan? - Nie wyglądam chyba aż tak staro. Wyglądam? - spytała podnosząc spojrzenie z powrotem na mnie, ale tylko na sekundę, bo gdy ponownie napotkała mój wzrok, skupiła się na swojej pracy. A ja dokładnie to samo pytanie zadałem sobie kiedy zwróciła się do mnie per pan.
- Nie – odparłem gdy już udało mi się otrząsnąć z szoku. - Czy ja o wszystkim muszę dowiadywać się ostatni? Ostatnio gdy odwiedzałem babcię w pracy, narzekała że brakuje jej rąk do pomocy, a dziś przychodzę i okazuje się, że ktoś jej tu jednak pomaga!
- Pracuję tu od tygodnia – wyjaśniła mi szybko dziewczyna, która wciąż pozostawała dla mnie bezimienna. Zauważyłem, że jej dłonie zaczęły lekko drżeć i doszedłem do wniosku, że chyba trochę przeraził ją mój wybuch, mimo że wcale nie chciałem by poczuła się przeze mnie atakowana.
Uśmiechnąłem się do niej by dodać jej trochę otuchy i zatrzeć to pierwsze złe wrażenie. Szkoda tylko, że tego nie zauważyła, bojąc się na mnie spojrzeć. Czy ja naprawdę byłem aż tak paskudny? Nie, nie byłem. A jeśli w jej oczach jednak byłem to ona chyba nie widziała Franka Ribery'ego.
- Jesé jestem – powiedziałem, próbując skupić na sobie jej uwagę. Zostaw ten cholerny bukiet, kobieto! - dodałem w myślach.
- Jesé? - powtórzyła za mną jakby nie była do końca pewna czy dobrze usłyszała. Zerknęła na mnie tylko ukradkiem, wciąż skupiając się na przyozdabianiu bukietu wstążkami.
- Tak. Wiem, że to bardzo nijakie imię jak na osobę taką jak ja, ale już się do niego przyzwyczaiłem – oznajmiłem. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z tego, że dalej się pogrążam i ucieram sobie wizerunek zarozumiałego cymbała. - A ty jak masz na imię? Co jak co, ale do dziewczyny młodszej od siebie wolałbym się zwracać po imieniu.
- Mireia – odpowiedziała, ale jej spojrzenie znów zatrzymało się na mnie zaledwie ułamek sekundy. Tylko że tym razem przynajmniej się uśmiechnęła. Nieśmiało, subtelnie, ale przynajmniej się starała.
Była tak nieśmiała, że miałem ochotę zrobić tylko jedno.
Nauczyć ją jak się używa życia, a co!

_______________________
Jestem. Wiem, że miałam być na przełomie listopada i grudnia, ale plan nie wypalił. Jestem na przełomie grudnia i stycznia. Mam tutaj coś takiego, starałam się w cholerę, ale ostatnio było mi bardzo ciężko. To miało być trochę dłuższe, ale przeniosłam kilka fragmentów do następnego rozdziału. Bardzo mi zależało na tym, żeby dać Wam to jeszcze w 2014 roku, a nie chciałam rzucać czymś napisanym na szybko i byle jak. Lepiej jak będzie trochę krócej, a porządniej. W każdym razie to i tak jest dosyć długie, więc po co miałabym Wam tu dłużej zanudzać? Ten rozdział miał być bardziej refleksyjny, ale Jesé się wpierniczył i nie wyszło :) Nie wiem czy nie podeszłam do jego postaci trochę za bardzo na luzie, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie, zwłaszcza że nie chciałabym tworzyć tu nudnego tasiemca składającego się z lamentów i rozterek głównych bohaterów. Taki Jesé się przyda ;) No i przypominam, że akcja przeniosła się wstecz o jakieś kilka miesięcy, a do tego co działo się w prologu dojdziemy za jakiś czas.
Pewnie roi się tu od błędów interpunkcyjnych, bo to moja pięta achillesowa, jeśli coś wyłapałyście to wypominać mi to zaraz :p Może w końcu się nauczę.

No a na koniec mojego ględzenia życzę Wam szczęśliwego roku 2015! Dużo sportowych emocji i sukcesów. Piłkarskich, skokowych, siatkarskich, tenisowych, biegowych i jakich tylko chcecie! Oczywiście życzę Wam również żeby rok 2015 obfitował także w Wasze osobiste mniejsze lub większe sukcesy!
Do zobaczenia za rok ;) 
PS Czytałam właśnie podsumowanie roku w wykonaniu Realu Madryt i doszło do mnie, że pokręciłam tu trochę.  Jese zerwał więzadła w meczu jednej ósmej finału z Schalke Gelsenkirchen, a nie z Galatasaray, ale to nieistotny fakt. Tłumaczę się tylko jakby tak ktoś to wychwycił i miał mi to wytknąć jako błąd rzeczowy :p Musicie mi wybaczyć, nie chcę tu już nic zmieniać, a poza tym - to jest fikcja i nie wszystko musi się zgadzać ;)

5 komentarzy:

  1. Musisz mi wybaczyć, że chyba ze sportowego punktu widzenia nie potrafię tego skomentować, bo o ile finał pamiętam, to mecz z Turkami i ta biedna ofiara ściągnięta z boiska po piętnastu minutach to już za wiele dla amatora:p Więcej, no nawet nie kojarzę jak owa ofiara wygląda. Ale dzięki tobie już ją uwielbiam bezgranicznie, taką jak jest tutaj wykreowana. No niestety cała ja, mogę sobie jechać po tych facetach ile tylko chcę- a nawet dużo. No a i tak taka właśnie ich męska bezczelność, tudzież samouwielbienie kładzie mnie na łopatki;) W pewnych granicach oczywiście, ale raczej już kończę bo nikogo chyba nie interesują te moje pospolite odczucia;)
    Mireia jest inna. Taka cicha, spokojna, chyba jeszcze dużo w życiu nie przeżyła. A może wręcz na odwrót, może za tą delikatnością, tym że jak przecież sama przyznała wydaje się innym dziwna kryje się jakiś ból, jakaś historia. Tak czy siak, nie zazdroszczę jej tego tytułu "babci". Chyba ciężko pomylić dwudziestolatkę, ze starszą panią, którą się w dodatku dobrze zna, nawet gdy stoi tyłem. Ale na kacu i po takim tryumfie- którego przecież był glownym sprawcą jak sam uważa- można chłopakowi wybaczyć. Zresztą widać, że to lekkoduch. Nie jest jakiś specjalnie zły i wyrachowany, ale chce się bawić i bawić bez końca i raczej żadne ustatkowanie mu w głowie się nie pojawi. Nawet drwi z przyjaciela, wyrzuconego z domu przez sukienki, a przecież to bardzo poważny problem musi być. No chyba, że odniosłam wrażenie tym razem to poważniejszy problem od sukienki. A kobieta w jego koszuli, zamiast tej sieroty bez dachu nad głową, zdecydowanie mogłaby wyjść z jego pokoju, gdyby troszkę mniej pijany był;). Natomiast muszę tu dodać, twoje dialogi o Neuerze (... i różnych częściach jego ciała, panie Wank), już na dobre wchodzą w twoje historie i w ustach twoich postaci, są naprawdę rozwalające, w najpozytywniejszym tego słowa znaczeniu. Także więcej przykładów takiej męskiej elokwencji (dobra, bo na serio wyjdę na jakąś chorą feministkę) poprosze:p.
    "Nauczy ją jak się używa życia"- dobre sobie. I różne rzeczy mogą z tego wyjść, bardzo różne. To może być początek miłości, szalonej przygody, przyjaźni... Albo i wielkiego kataklizmu, który rozwali ich poukładane życie- bo oboje choć tak różni, żyją jednak w jakiś schematach, dość bezpiecznych zdawałoby się (no, choć może jednak piłkarskie życie nie takie bezpieczne, patrząc co można wyczytać, ale on chyba nie ma być tu wykreowany na skrajnego skandalistę).
    I prolog. Chyba nie sposób się nie odnieść choć jednym, krótkim zdaniem. Po tym odcinku byłabym w stanie sądzić, że to on zapomni się i ewentualne "coś" rozwali używając sobie życia. A tam to ona przyznaje się do błędu, do czegoś co definitywnie kończy całą ich relację. Więc w ciągu tych krótkich paru miesięcy aż tak wiele się stanie? A może jednak to coś już się stało , dawno, dawno temu i jak pisałam jest przyczyną jej zamknięcia.

    No to czekam niecierpliwie na dwójkę, bo uwielbiam jak łączysz humor z pisaniem o serio nie łatwych sprawach. Przepraszam, za wszystkie moje głupawe uwagi, ale na własne usprawiedliwienie obudziłam się dzisiaj z gorączką i szykuje mi się kolejny piękny koniec roku.
    No, ale pięknego następnego, dużo weny i Ga-Py jeszcze milszej od Oberstdorfu, bo ten pozytywny akcent jednak się wczoraj pojawił;)
    Buziaki<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, nawet ja nie do końca pamiętam te wszystkie mecze, bo musiałam dopiero przeczytać podsumowanie roku w wykonaniu mojej drużyny żeby się przekonać, że pewne fakty tutaj przekręciłam :P Ta piłka nożna to tutaj będzie się przewijać bardzo rzadko, więc nie ma powodów do obaw. Finał Ligi Mistrzów to absolutny koniec sezonu i piłkarze będą tutaj szaleć raczej poza boiskami :)
      Neuer to mi tak jakoś pasuje do tych dialogów, nie wiem czemu. Szczerze mówiąc to już zapomniałam o tym, że zrobiłam z jego tyłka główny temat rozmów niemieckich skoczków na olimpijskim podium, ale tak jakoś mnie ostatnio wzięło na czytanie starych wypocin i trafiłam akurat na tamten rozdział. Stwierdziłam, że skoro Neuer już był to może dam tu innego bramkarza, ale ostatecznie zostawiłam. Nie wiem czemu, ale on mi najbardziej pasuje do takich przekomarzanek :D
      Jeśli chodzi o Mireię i Jesego to tak się spodziewałam, że zostaną tutaj odebrani jako potencjalna para, ale to się wszystko wyjaśni wkrótce ;)
      A i takie sprostowanie - Mireia klęczała pod ladą i Jese w ogóle jej nie widział, dlatego z góry założył, że w kwiaciarni przebywa tylko jego babcia :D
      No pozytywny akcent był w tym Oberstdorfie, ale jednej rzeczy nie umiem przeżyć. Chuchałam i dmuchałam w telewizor żeby Koudelka nie dał rady odrobić tych dwóch punktów do Fannemela, a w ogóle nie pomyślałam o tym, że ktoś inny może się jeszcze wpieprzyć, no nie, nie, nie! Żółty plastron należy do mojego ulubionego Norwega i jeśli już ma go komuś oddawać to tylko Kamilowi, o!

      Usuń
  2. Miałam wpaść, więc oto i jestem. Wiesz jak bardzo stęskniłam się za twoją twórczością? Wprost niewyobrażalnie, więc cieszę się, że w końcu dałaś nam okazję, aby zapoznać się z tym cudeńkiem. Bo rozdział jest wspaniały! Uwielbiam ten twój lekki styl i te humorystyczne wypowiedzi bohaterów. Mi zawsze przemycenie zabawnych momentów do jakiegokolwiek opowiadania przynosi nie lada problem, więc zasługujesz na jeszcze większy podziw.
    Czuję, że polubiłam tą twoją główną bohaterkę. Tak samo jak ona, nie bardzo interesuję się piłką nożną, chociaż moje najukochańsze osiołki, w roli których występują moi przyjaciele, dokładają wszelkich starań, aby to zmienić. Póki co efektów nie widać, ale to uparciuchy i pewnie nie spoczną póki nie sprowadzą mnie na dobrą drogę. Mniejsza z tym ^^ Jak coś jest dobre, to po prostu takie jest i osobiste preferencje tego nie zmieniają. Dlatego tematyka opowiadania mnie wcale nie zniechęca, a wręcz odwrotnie. Nieznajome ciekawi, więc możesz być pewna, że wpadnę tutaj jeszcze nie raz i nie dwa.
    No, ale już tak konkretyzując, bo rozwodzę się nad pobocznymi tematami już chyba zbyt długo. Więc tak jak już wspomniałam - Mireię (nie wiem czy tak to się odmienia, wybacz!) polubiłam bardzo, bo to taka nietuzinkowa postać jest. Wyczuwam, że za tymi jej strachami i nieprzespanymi nocami kryje się coś więcej, jakieś tragiczne doświadczenie. Ciekawe czy chłopakowi uda się odkryć, co to takiego i, jak zapowiedział, nauczyć ją jak używa się życia. Bo widać, że on nie ma z tym problemu.
    Jese jest całkowitym przeciwieństwem tej cichutkiej dziewczyny. Momentami wydawało mi się, że on to nie potrafi trzymać języka za zębami. Nie zrozum mnie źle, bo z miejsca go wprost pokochałam. Wnosi mnóstwo radości i śmiechu do tego opowiadania. Aż boję się pomyśleć, jak jego osoba wpłynie na tą niewinną Mireię ^^
    Wprost nie mogę się tego doczekać!
    Pozdrawiam i również życzę ci Szczęśliwego Nowego Roku, a przede wszystkim udanego Sylwka, bo to już dzisiaj ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze kurcze kurcze *___* (żeby nie powiedzieć czegoś niecenzuralnego XD Nie mogę tak od razu pokazać się w złym świetle! :D) Może zacznę od środka: KURCZE NOOO! Niektórzy po prostu mają ten talent. Talent do zamienienia bitej strony napisanej o meczu w coś, co mogę czytać i czytać i czytać, a trzeba koniecznie wspomnieć, że coś takiego, jak finał Ligi Mistrzów nawet nie zapisał się w mojej pamięci XD (słabej bo słabej, ale jednak pamięci) Trafiłam na Twojego bloga przeglądając jakąś listę polecanych i adres od razu mi się spodobał, bo pomyślałam, że pewnie albo opowieść romantyczna, albo jakiś psychodeliczny thriller z obślizgłymi kobietami o trzech nogach i ropie sączącej się z paznokci :') Ale nieważne :D
    Ponad to, bardzo spodobał mi się fakt, że akcja nie dzieje się w Anglii czy Ameryce - za to duży plus! Tak strasznie jesteśmy zdominowani przez anglojęzycznych autorów, że sami zaczynamy tak pisać ;_; Nie żeby to było coś złego, ale taka odskocznia jest bardzo miła i zapada w pamięć ;) Przepraszam, że tak trochę wszystko naraz piszę, ale po pierwsze - wyszłam z wprawy w komentowaniu, a po drugie - moim starym nawykiem piszę komentarz w trakcie czytania, a nie zraz po XD tak więc może on być trochę długi i żmudny, ale ja osobiście uwielbiam takie :D (widzę też, że u góry mam godną konkurencję, więc nie będzie tak strasznie)
    Cholera no *.* Czytam i z mojego bloku w zaśnieżonym Krakowie przenoszę się w gorące, hiszpańskie miasto, gdzie na balkonach rosną sobie czerwone kwiaty, a wokół pełno przystojnych i kibicujących mężczyzn ;__; <3 <3 <3 Czy już mówiłam, że niektórzy po prostu mają ten dar robienia dzieła sztuki z kropli czarnej farby na zardzewiałej ramie roweru? Mówiłam? No to powtórzę ;_; :D srry, ostatnio jestem jakąś za bardzo aktywna, to przez to że nie szliśmy długo do szkoły :')
    *wstyd się przyznać, ale idę zobaczyć w google o co chodzi z fazą grupową*
    Od Twojego stylu bije doświadczeniem i niesamowitą precyzją, a jednocześnie jest on lekki, niesamowicie przyjemny i bardzo... kolorowy. Wiesz co mi przypomina? Takie kawałki, a właściwie trociny niesamowicie cienkiej czekolady, którą posypują bitą śmietanę. Koloru koralowego. Koniecznie koralowego.
    Jestem mega zjebana ;_; przepraszam za określenie, trudno kląć w tak profesjonalnych progach, ale cóż XD
    I bardzo, bardzo, bardzo zauroczyła mnie jej praca kwiaciarki *U* Kwiaty zawsze kojarzyły mi się z małymi gwiazdami. I w dodatku ten zapach, taki elegancki, delikatny styl paryskiej opowieści o kwiaciarce awawaw B|| Cała scena za ladą, była totalnie urocza ;_; rozpłynęłam się, ach! Cieszę się, że każdej postaci nadajesz nietypowy i nietuzinkowy charakter <3 A jeśli zaś chodzi o "używanie życia" to chyba dobrze sądzę, iż niedługo zaczniemy szykować się na to, co lubię najbardziej XDD :') Przepraaaszam za bezpośredniość ;**
    Ogólnie to jestem pod ogromnym wrażeniem *__* W dodatku masz dopiero 17 lat (haha, nie to żebym się wymądrzała, bo ja mam jeszcze mniej), a poziom rozdziału jest bardzo bardzo wysoki <3 AVE CI! Biję brawo i trzymam kciuki, żeby Twoja wena dotrzymywała Ci kroku :) I tak się składa, że ostatnimi czasy wracam z przyjaciółką do blogsfery i utworzyłyśmy nowe wypociny XD Jeśli miałabyś chwilę wolnego czasu, to bardzo serdecznie zapraszam, będę naprawdę zaszczycona <3 http://pociagiem-przez-portal.blogspot.com/
    Chętnie bym zaobserwowała, ale nigdzie nie mogę znaleźć tej zakładki XD W każdym razie, bywaj! (i przepraszam z góry za wszelkie błędy w komentarzu, jak mówiłam - moja sprawność myślenia leży i kwiczy po sylwestrze)
    ~Lady Al

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo, bardzo ciekawie się zapowiada, czekam na więcej;)
    POZDRAWIAM!

    OdpowiedzUsuń